Выбрать главу

Len odjechał tego samego wieczora.

Staliśmy na dworze, drżąc w przenikliwym jesiennym wietrze, i nie wiedzieliśmy, co mamy sobie powiedzieć. Ja nie chciałam, by odjeżdżał. On nie chciał jechać. I oboje rozumieliśmy, że rozstanie jest nieuniknione.

Płomyk, kary źrebiec, wydany przez szkołę w zamian za Wolta, chrapał i niespokojnie tańczył pod wampirem.

– Przyjeżdżaj do Dogewy na praktyki – powiedział Len po kolejnej chwili milczenia.

– Mówisz poważnie? – spytałam z niedowierzaniem. Na praktyki zwykle wysyłano adeptów do dalszych wsi w dwu- albo trzyosobowych grupach. Mieli tam doskonalić praktyczne umiejętności czarowania i napisać dyplom z wyników pracy. Oczywiście Dogewa była znacznie lepsza niż jakieś tam Trzyuchy Małe z parchatymi krowami.

Skinął głową.

– Przyślij papiery. Podpiszę.

Ponowne milczenie nie zapadło dzięki Walowi, który właśnie pojawił się w polu widzenia i z daleka radośnie wrzasnął:

– Tu jesteś, strzygo jedna! A już myślałem, że znikniesz bez pożegnania!

– Żegnaj – w głosie Lena usłyszałam ironię.

Ja również wątpiłam w to, że trolla napędzają wyłącznie bezinteresowne sentymenty.

– Hej no, nie tak szybko! Co ja chciałem zapytać – foczka, a jak żeś się dowiedziała, że Tyśka wlazła za tobą i zgubiła się w tych ghyrowych podziemiach? Jakbyś jej nie zawołała we właściwej chwili, byłoby po nas!

Tyśka była ostatnim, o czym myślałam w tamtej chwili, ale przybrałam tajemniczy wyraz twarzy. Troll popatrzył na mnie z widocznym szacunkiem. Wampir tylko skrył uśmiech pod schludnie przyklejoną brodą.

Ja również chciałam kogoś o coś zapytać.

– Len, a o czym myślałeś… Tego, jak żeśmy leżeli pod gruzami i jeszcze nie wiedzieliśmy, że jesteśmy uratowani?

Wampir się wyraźnie zmieszał.

– Oj tam, różne głupoty – wymamrotał, utkwiwszy spojrzenie w końskiej grzywie i miętosząc wodze. – Nawet wstyd sobie przypominać. A ty?

– Uff, a ja się bałam, że tylko ja jestem taka głupia. Też mi, uczciwie mówiąc, właziły do głowy różne bzdury.

– A ja – wtrącił Wal – myślałem, że bardziej niesławne niż taka idiotyczna śmierć to tylko zostać pochowanym w pobliżu waszej dwójki. Za życia mi się tak znudziliście, że jakby nie kodeks najemników, to bym olał honorarium i spadał byle dalej. Ale skoro żem nie olał, to otwieraj, strzygo, sakiewkę. Sto monet, jakeśmy się umawiali. Najlepiej wolmeńskimi złotnikami, ale ratomskie jelce też ujdą.

– Co ja twoim zdaniem jestem, punkt wymiany walut banku krasnoludzkiego? – prychnął wampir, grzebiąc w kieszeniach spodni. – Bierz, co dają i podziękuj. Nieszczególnie żeś się, najemniku, przez te trzy dni natrudził.

– Już wolałbym przez trzy lata w kopalniach węgla wagoniki popychać! – zaczął troll, ale natychmiast zamknął paszczę na widok kamienia szlachetnego. Oszlifowany brylant był nieco większy od ziarnka grochu, ale tak czysty, że dowolny jubiler bez chwili namysłu dałby za niego dwa razy więcej, niż żądał najemnik.

– Ostatni – ze smutkiem powiedział wampir, przetaczając kamyczek po dłoni. – O nie, nie śliń się, to nie dodatek za ryzyko. To dla ciebie i Wolhy po połowie.

– Niczego nie potrzebuję! – oburzyłam się. – Nie obrażaj przyjaciół pieniędzmi, zapłacisz, gdy przyjdzie czas… W bardziej dostojny sposób.

– To co, z długu też zrezygnujesz?

– Nie wezmę pod żadnym pozorem.

– Nie zrozumiałaś – cierpliwie powiedział Len. – Nie pożyczam. Oddaję.

– Nie i nie namawiaj.

– Namawiać? Bogowie uchowaj! No to siedź bez stypendium.

– Co?!

– A nie wiedziałaś? Potrącono ci za zaginioną kobyłę plus szkolną uprząż. Równe osiemdziesiąt monet, twoje stypendium za cztery miesiące.

– Ale to nieuczciwe! – zawyłam. – Zwycięzców się nie rozlicza!

– Nie, wsadza się ich do ciemnicy – złośliwie przytaknął troll. – Dawaj kamyczek, białowłosy. Mam na oku porządnego jubilera, da uczciwą cenę, nie to, co ci pośrednicy na targu.

Len jakoś dziwnie spojrzał na trolla i wyciągnięta ręka najemnika pytająco zawisła w powietrzu.

„Oddaj mu – pomyślałam – nie zmuszaj mnie do udawanych uśmiechów i fałszywych podziękowań za pieniądze, które może i są zasłużone, ale nadal mi wstyd przyjmować je z twoich rąk”.

– Żegnaj, strzyguniu, miło się robi z tobą interesy – mruknął troll, zaciskając pięść. – Cześć foczka, wiesz, gdzie mnie szukać.

Skinęłam głową z roztargnieniem oglądając obolałą rękę, przeciętą ciemniejącym strupem. Rana wbrew oczekiwaniom zamknęła się szybko, dosłownie w parę chwil. Bolało i swędziało pod skórą, ale zapalenia nie czułam. Może dawał o sobie znać efekt uboczny leczenia magicznego – udawało mi się coraz lepiej i lepiej, ostatnimi czasy prawie odruchowo. Uczciwie mówiąc, w ogóle nie pamiętałam, jak wyleczyłam tę ranę. Wszystko stało się samo z siebie, jak u… wampira.

…W mroku kałuża wydawała się czarna. Ale tam, gdzie światło pochodni odbijało się w jej tafli, tańczyły karmazynowe odblaski. Aureola krwi powoli rozpełzała się, chwiejąc dookoła mojego ciała. Wspaniałe widowisko. A ja się nie spieszę. Obserwuję. Stoję obok, nie rzucając cienia…

– Arrless, genna! Tredd… Geriin ore guell…

Potrząsnęłam głową, odganiając wizję.

– No dawaj – niecierpliwie powtórzył wampir. – Nie ufasz mi?

– Co? – Okazało się, że Len wyciągnął do mnie rękę na pożegnanie.- A mam wybór? – Nasze dłonie spotkały się w pożegnalnym uścisku, długim, mocnym i bolesnym.

Zdecydowanie spojrzałam w szare ironiczne oczy.

„Nawet o tym nie marz, Len. Nie myśl, że do skończenia świata uda ci się wodzić mnie za nos. Nie uspokoję się, póki nie rozbiorę na cegiełki i kamyczki tych grubych murów otaczającej cię tajemnicy. Zdobędę tę fortecę, Len. Będę oblegać ją ze wszystkich stron, nie dam ci ani chwili oddechu, będę śledzić każdy twój krok, każdego dnia będziesz musiał otworzy i hm im flagę. Bo nie chcę, żebyśmy mieli przed sobą tajemnice. Wspólne – mogą być”.

Wargi Lena wykrzywiły się w diabelskim uśmiechu. Przyjął wyzwanie.

– Do zobaczenia – powiedział, otwierając rękę usadowił się w siodle i potrząsnął wodzami. Kapryśny Płomyk zachrapał i cofnął się, przysiadając na zadzie.- Wampir lekko połaskotał uparciucha ostrogami i Płomyk, poddawszy się nieuniknionemu, lekko ruszył z miejsca, Len, nie odwracając się, podniósł lewą rękę w geście pożegnania i szkolna brama zamknęła się za jego plecami.

– Do zobaczenia – szepnęłam, otwierając dłoń, w której nie została nawet cieniutka blizna. – Do szybkiego zobaczenia, Len!

Dogoniłam trolla, chociaż on jakby niezbyt się ucieszył. Wydawało mi się nawet, że próbuje schować się przede mną za drzewem, ale tam, ni z gruszki ni z pietruszki, rzucił się na niego mały kulawy psiak, który przyciągnął moją uwagę wyjątkowo wstrętnym szczekaniem.

– Wal, daleko się wybierasz? – spytałam z przesadną słodyczą, obserwując, jak troll bezskutecznie próbuje odegnać kundla machnięciami rąk, tupaniem i mocniejszymi słowami. Zwierzak tylko zyskiwał na głośności podskakując w miejscu jak głodna pchła.

– Kysz, poganinie! – Troll udał, że schyla się po kamień i psiak, podwinąwszy krótki ogon, zniknął w najbliższej bramie.

– No to bierzemy się do podziału honorarium – zażądałam. – Gdzie ten obiecany „porządny” jubiler?

– Parę kroków – niechętnie przyznał się troll. – Właśnie się do niego wybieram.

– No to wspaniale, pójdę z tobą.

Troll spochmurniał i rzucił tęskne spojrzenie w kierunku wąskiego mrocznego zaułka.

– Foczka, po co tyle zachodu? Do wieczora bym kasę podrzucił. Dla ciebie, jako tej z zasadami, osiemdziesiąt, a reszta dla mnie.

– O nie, na pół, tak jak się umawialiśmy. Po co ja się niby osiem lat uczyłam? Czemu mam w całości oddać Szkole swoje pierwsze honorarium? Ja chcę futro z rysia. I naszyjnik z obsydianu. Wiesz, takie czarne, z zawieszkami. Widziałam w sklepie u Regnera.

– Jakie wy, baby, jesteście zachłanne i małostkowe – z niezadowoleniem stęknął troll. – Dopiero co zadzierała nos, że niby nie potrzebuje tych jego gównianych pieniędzy, a teraz myśli o szmatkach i błyskotkach.