Z wolna przywykła do swojej doli. Dalej włóczyła się po Górach Żmijowych, a gdy gościniec brzydł jej ze szczętem, osiadała gdzieś na krótko. Póki kolejni wieśniacy nie wypędzili jej z kolejnej wioski.
Po Kurdzielu miała jeszcze kilku kochanków, zazwyczaj jednak szybko sprowadzała na nich nieszczęście. Ponadto była bezpłodna, gdyż taką karę nałożyli bogowie na początku świata na te, które ośmielały się parać nie – przystojnym wiedźmim rzemiosłem, i zbyt głupia, by utrzymać przy sobie mężczyznę za przyczyną magii, choć jej napoje miłosne nigdy nie zawodziły. Jak długo sporządzała je dla innych.
O zmierzchu krzak zwykle pachniał najmocniej, dziś zaś księżyc stał w pełni i woń kwiatów rozleniwiała wiedźmę. Ziewnęła, przeciągnęła się, rozważając starannie pokusę kąpieli. Woda w jeziorku nagrzała się za dnia należycie, a wiedźma lubiła leżeć na powierzchni i patrzeć w niebo.
Nagle kot wygiął się w pałąk i fuknął ostrzegawczo. Nie zdążyła jeszcze odwrócić głowy, gdy poczuła natrętne, gwałtowne, niemal bolesne wezwanie. I nie było ono z rodzaju owych drobnych codziennych potrzeb, gdy trzeba odczynić kołtuna albo uzdrowić bydło. Gdzieś pod księżycem w pełni, na wysokiej górskiej ścieżce rozlano krew, wystarczająco wiele krwi, by obudzić jej ciemną magię. Wiedźma zadrżała. Skoro krew została już przelana, niełatwo będzie odwrócić bieg przeznaczenia.
Pospiesznie – gdyż nakaz stawał się coraz bardziej naglący – zgarnęła do worka oba dzbany, nóż z ułamanym trzonkiem, glinianą miskę, spódnicę z grubego płótna, koszulę, grzebień, zimowe pończochy i największy skarb, stary mosiężny imbryk. Potem wrzuciła kocię do kaptura i starannie wygasiła ognisko. Wiedziała, że to, co nadchodzi, jest wiedźmim szałem, zsyłanym przez krew i czerwony księżyc w pełni. I była przerażona. Wcześniej raz jeden tylko zdarzyło się jej coś podobnego, wówczas, gdy w nadmorskim miasteczku patrzyła, jak kamienowano Kurdziela. Nie mogła uczynić nic, by mu pomóc. Lecz następnej nocy podniosła się z posłania gorzejąc niczym pochodnia i biegła przez ulice, zabijając każdego, kto stanął jej na drodze – ciemna niszczycielska magia przelanej krwi i ognia. Gdy szał minął, stała na urwisku, patrząc na dymiące zgliszcza domów. Zrozumiała wówczas, dlaczego ludzie odpędzają wiedźmy od swych siedzib i dlaczego na jej widok matki ze strachem zasłaniają twarze niemowląt.
Wezwanie bezustannie popychało ją naprzód. Oczy rozszerzyły się boleśnie i czuła, że szał ogarnia ją coraz mocniej, wyciskając z głowy resztki przytomnych myśli. Wreszcie zadyszana dotarła wystarczająco daleko od osady i traktu, by nie mógł jej dostrzec żaden z wieśniaków czy podróżnych. Wyjęła kota z kaptura i przymknęła oczy, przygotowując się do wiedźmiego biegu, który miał ją przenieść do owego miejsca w górach, gdzie rozlano krew.
Po policzku spływała jej pojedyncza zapomniana łza.
– Biegła granią – Twardokęsek mówił cicho. Starał się nie spoglądać na wiedźmę, na jej brodę pokrytą krwią z rozbitych warg. – Nie wiem, jakim sposobem nas wtedy obok Skalniaka wypatrzyła. Może ją jadziołek przywołał, a może taka wiedźmia natura, że się do posoki zlatują? Jakem jej w ślepia spojrzał, wielkie, krwią nabiegłe… ni jednego słowa nie trza było…
– Ale później podobno lepiej się z wiedźmą zaznajomiłeś! – zaśmiał się Mroczek. – Choć mnie za jedno, czyś jej tam czego pod spódnicą zmacał… toż nie ty jeden przecie.
O dziewce mi lepiej gadaj. I jakeście do opactwa zawędrowali.
– Wiedźma nosze wiązać kazała – potulnie podjął zbójca. – Skrzydłoń jej do rąk przyszedł, łeb na podołku położył, kiedym go do noszy przyprzęgał. Jadziołek jak wściekły wkoło krążył, jadem pluł. Dziewka na płachcie ledwie żywa leżała…
Na dwie godziny przed świtem u bram opactwa Ciecierki stanęli zgoła nieoczekiwani goście. Potężny mężczyzna o gębie płatnego mordercy prowadził błękitnego skrzydłonia i na widok owego wierzchowca zawiść ścisnęła serce Ciecierki. Zwierzę szło powoli, ciągnąc po ziemi sklecone z gałęzi nosze, a z tyłu postępował jeszcze ktoś. Owinięta opończą niewiasta.
– Otwórzcie! – krzyknęła kobieta, uderzając pięścią w bramę. – W imię Kostura, opiekuna dróg, wzywam was: otwórzcie!
Jej głos przetoczył się przez klasztor, podrywając braciszków na nogi. Niewiasta przyklękła obok noszy, kładąc czubki palców na piersi rannego, lecz jej twarz była skierowana ku górze, ku księżycowi w pełni. Jeden rzut oka na owo oblicze upewnił Ciecierkę, że przed bramami opactwa stoi jedna z przeklętych. Oczy miała niebieskie i wielkie, rozdęte wiedźmim szałem. Opat niezwłocznie rozkazał odeprzeć dźwierze. Kiedy wiedźmę wypełnia dzika, ciemna magia, śmiertelni nie mogą jej zatrzymać.
Braciszkowie wybiegli tłumnie na podwórzec. Ciecierka dostrzegł gromadę postaci w białych nocnych koszulach, nieprzystojnie łopoczących wokół łydek, ale wiedział, że żadne upomnienia nie zdołają zagnać mnichów z powrotem do cel. Nudzili się. Odkąd Ciecierka zakazał włóczenia się po gościńcu, nudzili się nieprzytomnie.
Wiedźma zatrzymała się na chwilę, nieświadoma zamętu, który za jej przyczyną ogarnął opactwo, i wskazała palcem na przylegającą do muru przybudówkę.
– Tam! – oznajmiła.
Czarnobrody mężczyzna bez słowa zawrócił skrzydłonią i Ciecierka zrozumiał, że żadne z nich nie zamierza pytać gospodarzy o zgodę. Po prawdzie, wybrali nie używaną od dawna chatkę ogrodnika, ale opatowi chodziło o zasadę. Wiedźma nie miała prawa włazić do jego opactwa jak do swojej nory i postanowił dać jej należytą odprawę.
Kazał szafarzowi ułożyć na dziedzińcu zgrabny stos i tuż przed świtem – złość tak go trzęsła, że nie położył się spać – wybrał się do chatki ogrodnika z dwoma zaciężnymi u boku. Chciał przydybać bezwstydną, gdy tylko opuści ją magia. Spodziewał się, że nastąpi to o brzasku, gdyż słońce ma moc płoszenia zrodzonej z księżyca i złej krwi maligny. Nie zdążyli jednak nawet dotknąć skobla, gdy spod okapu rozległo się złowieszcze, wściekłe syczenie i na wysokości twarzy Ciecierki rozwarły się dwie pary żółtych oczu jadziołka. Odskoczył, donośnie wzywając opieki Cion Cerena, zaś złe zasyczało jeszcze raz, przeciągle i ostrzegawczo.
Wiedźma stanęła na progu, odziana jedynie w przy – krótką, nie przepasaną telejkę. Najemnicy zarechotali przyjaźnie na ten widok, a płowowłosa niewiastka uśmiechnęła się do Ciecierki i spytała:
– Czy mógłbyś przynieść odrobinę wody, mój dobry człowieku? – po czym wcisnęła mu do ręki pogięty mosiężny imbryk i zamknęła drzwi.
Ciecierka, którego nikt wcześniej nie ośmielił się nazwać dobrym człowiekiem, wymamrotał pod nosem kilka nie przystających ustom opata obelg, lecz syk jadziołka powstrzymał go przed ponowną próbą nawiedzenia okupowanej przez wiedźmę chatki. Posławszy po wodę jednego ze starszych braciszków, opat wycofał się w pielesze alkierza.
O zmierzchu strzeżona przez jadziołka wiedźma powlokła się do przyklasztornego ogrodu. Zerwała naręcze ziół oraz kilka garści zwykłego zielska spod płotu, po czym znów zamknęła się w chatce, napełniając Ciecierkę ponurym podejrzeniem, że złe zagnieździło się w jego opactwie na dobre. Tego samego dnia na pobliskim pastwisku znaleziono jagnię z wyszarpaną wątrobą. Ciecierka był pewien, że zadusił je jadziołek, jednakże bogom dziękował, że choć mnichów plugastwo pozostawiło w spokoju. Przykazał braciszkom trzymać gębę na kłódkę, aby wieść nie rozniosła się po okolicy, odstraszając od klasztoru podróżnych.