– Już wy się tym nie frasujcie – uśmiechnął się gospodarz. – Łacno sposób znaleźć, a księcia uspokoić. Jeśli za bardzo gardłował będzie, tedy mu przypomnim o Ergurnie Szalonym, ojcu jego, który przeciwko świątyni wichrzył, wiary i obyczaju odstąpiwszy. Pyszny był, bogom otwarcie urągał. A jak skończył? Opętanego właśni pachołkowie do nas przywiedli i jako niedźwiedziowi pierścień mu w nozdrze wraziwszy, u bramy uwiązali, innym ku przestrodze. A co do wróżdy, to rodziny pomordowanych spłacić można. Kraj nasz cieplejszy, jako widzicie, tedy obyczaje łagodniejsze – dorzucił z cieniem szyderstwa.
– I jeszcze o czymś zda się naradzić – nie ustępowała kapłanka Kei Kaella. – Rzeczone tu, że ktoś spośród nas podburzył zwierzołaków. Chciałabym tedy i tuszę, nie ja jedna, by imię zdrajcy odkryto.
– Więc go sobie sama poszukajcie, pani – zimno uciął szczurak. – Bo nam starczy, żeśmy dla zadośćuczynienia temu nędznemu traktatowi młode nasze musieli własnymi zębami przed świtem mordować – wśród kapłanów podniosła się kolejna fala szeptów, a przedksiężycowy przyglądał im się przymrużonymi złymi oczami, póki nie ucichli. – Tedy możecie powiedzieć książętom, że pomsta się dokonała. A jeśli wciąż będzie który chciał na Góry Sowie pociągnąć, to jego wola, myśmy gotowi. W wasze spory pchać się nie będziemy. Sami zdrajców pomiędzy sobą tropcie i ścigajcie, skoro wam tak pilno.
– Jeśli winni pokarani – zgrzytliwie odezwał się kapłan Zird Zekruna – poniechajmy przelewu krwi, nic jeszcze nigdy dobrego z zemsty nie przyszło. Jak radzicie, bracie – skłonił głowę ku gospodarzowi – trza zadośćuczynienie rodzinom pomordowanych zapłacić, a księcia na postronku trzymać.
– Słusznie – poparła go służka Hurk Hrovke. – Ale prędzej wy przed Nur Nemrutem przysięgnijcie, żeście prawdę rzekli i ziemie zagrabione wrócicie.
– Jeno krew kto przelaną wróci? – mruknął niechętnie kapłan Org Ondrelssena, ale pozwolił zaprowadzić się do sali, gdzie za szeregami zwierciadeł spoczywał uśpiony bóg Spichrzy.
Krotosz powlókł się na samym końcu, razem z pokornym starcem, który zarządzał szpitalem Cion Cerena. Braciszek był zgrzybiały i niezdarny, a na schodach upadłby niezawodnie, gdyby go Krotosz nie podtrzymał.
– Niech ci bogowie wynagrodzą, bracie – rzekł z prostotą. – Oczy coraz słabsze, a jeszcze dzisiaj tyle nieszczęścia na nas spadło, że ani siły, ani chęci, by na świat patrzeć.
– A cóż się zdarzyło? – spytał Krotosz.
– Opactwo nam w Górach Żmijowych zeszłej nocy spłonęło – wyjaśnił mnich. – I ludzi w nim wielka mnogość, tako współbraci naszych, jako i wędrowców.
– Srogi to traf – zgodził się Krotosz. – Ogień kto zaprószył, czy piorun ugodził?
– Skąd nam to wiedzieć? – potrząsnął głową staruszek. – Był tam jeden sługa, na umyśle słaby i on podobno miał ogień zażegnąć. Jeno skąd by podobny czyn miał się w jego głowie żaląc, nie wiadomo.
Kręte schody doprowadziły ich na samo dno wieży Nur Nemruta. Krotosz, który nigdy nie wierzył w panującą wśród kapłanów Śniącego ascezę, z drwiną uniósł brwi, spoglądając, jak jego odbicie rozpryskuje się w labiryncie kryształowych zwierciadeł. Sala była jasna, roziskrzona światłem, które zdawało się bić z głębi zwierciadeł, a stukot podkutych butów kapłanki Hurk Hrovke na posadzce z polerowanego srebra niósł się szeroko, bardzo szeroko.
Gdzieś za szpalerami zwierciadeł śnił Nur Nemrut.
Szczurak szybko złożył przysięgę oczyszczającą, a Nur Nemrut najwyraźniej nie ocknął się z drzemki, ponieważ zza lustrzanych ścian nie dobiegło ich nic prócz przyciszonego pochrapywania. Ano, zauważył zjadliwie Krotosz, prawią tutejsi kapłani, że w snach Nur Nemruta krzepną losy całego świata, że on wszelkie rzeczy zakryte widzi i osądza. Może i prawdę gadają, tyle że do czasu samo chrapanie słychać.
– Jeszcze coś innego przydałoby się usłyszeć, skorośmy się w tym miejscu zeszli – kapłanka Kei Kaella niecierpliwie stukała obcasem w – zwierciadlaną posadzkę. – Przystoi, aby się co poniektórzy z nas przysięgą z podejrzeń o uwarzenie owego nieszczęsnego incydentu oczyścili – urągliwie spojrzała ku kapłanom Zird Zekruna.
– Srogie to oskarżenie – zauważył niechętnie gospodarz. – Łacniej podejrzenia rzucać, ciężej później dobrą sławę przywracać.
– Więc nie rzucajmy i nie przywracajmy, tylko zawczasu łeb plotce ukręćmy przysięgą – rzucił kapłan Morskiego Konia.
– Nie mogę przysięgać bez zgody opata – zafrasował się stareńki kapłan Cion Cerena.
– Nikt tego od ciebie nie chce, ojcze – uśmiechnęła się pobłażliwie kapłanka Hurk Hrovke. – Ani ode mnie, bo, jak się zdaje, nasza czcigodna siostra zdołała już odnaleźć i osądzić winnych. Ale o tym chyba zapomniała, że myśmy wszyscy ślubem posłuszeństwa związani i bez porozumienia z kolegium kapłańskim żadnych przysiąg składać nam nie wolno.
– Mnie tam przysięga nie wadzi! – tubalnie zaśmiał się kapłan Org Ondrelssena. – Czy mój pan dba o Góry Sowie? Pewno o nich ani słyszał!
– I ja przysięgnę chętnie! – zapalczywie dodała kapłanka Kei Kaella – A Pani wybaczy mi, bowiem nie dla siebie, jeno dla wspólnego dobra o prawdę zabiegam!
Kapłani poczęli przekrzykiwać się, jeden przez drugiego wrzeszcząc: “Przysięgać!" “Nie przysięgać!", aż w komnacie uczynił się okrutny hałas. Zza lustrzanych ścian dobiegło zbolałe jęknięcie, a szczurak przyglądał się kłócącym z nieskrywaną uciechą. Dzikusy, po raz kolejny pomyślał Krotosz, nieokrzesane dzikusy, o godność nie dbają ani obyczajność. Jakże to tak, bez wstydu żadnego, jak przekupki na oczach złego rajcować?
Na koniec, nie uradziwszy niczego, kapłani pospiesznie rozeszli się do swoich siedzib, by, jak przypuszczał Krotosz, spisywać raporty do rodzimych świątyń.
Co uczynią ci głupcy, pomyślał z niepokojem, kiedy wybuchnie wojna, bo przecież każdy widzi, że wojna musi wybuchnąć? I co uczynią ich bogowie, gdy Zird Zekrun wyciągnie rękę po kolejne ziemie? Czy znikną, jak niegdyś zniknęła Bad Bidmone Od Jabłoni?
Stare zarzewia nowych sporów, myślał Krotosz, wspominając zranioną dumę Morskiego Konia, któremu przed laty Zird Zekrun Od Skały wydarł kawał dna morza i obrócił w ciemną pomorcką ziemię, oraz babskie kłótnie pomiędzy Zaraźnicą, Hurk Hrovke Od Szarańczy i Keą Kaella. Niech jeno zaczną, pomyślał, a rozewrze się ziemia jak stara rana i pokolenia pogrzebie, nim na nowo się zabliźni. Jak na początku dni, gdy lądy zamieniały się w popiół, a morza płonęły od gniewu bogów. Zły, zły czas, najgorszy.
Świat powoli chylił się ku zagładzie i nawet z Traganki szły zatrważające wieści. Przypomniał sobie ostatnie pismo z wielkiej świątyni i zakłuło go w piersiach. Konfratrzy pisali, że dri deonemem została niewiasta i za zgodą Fei Flisyon odpłynęła na poszukiwanie człowieka o imieniu Eweinren. Krotosz nie wątpił, że wkrótce wieść o kobiecie wędrującej z obręczą dri deonema na czole rozejdzie się szeroko, wystawiając sługi Fei Flisyon na pośmiewisko. Jakby mało było innych nieszczęść, jeszcze i dziewka, zamruczał pod nosem. Dziewka z dwoma mieczami i złym u boku.
Wreszcie w głębi ulicy Na Zboczu błysnęła mu żółta fasada kantorku. Uwiązany do mosiężnego pierścienia w murze skrzydłoń wygrzewał się leniwie. Jedwabista, błękitna sierść lśniła w słońcu, a nieco ciemniejsze, potężne skrzydła gładko przylegały do boków. Gdy cień kapłana padł na zwierzę, jego powieki uchyliły się, bursztynowe źrenice zabłysły i zgasły obojętnie. Krotosz zajrzał do środka, spodziewając się znaleźć jakiegoś wielmożę, ale poprzez skłębiony tłum zobaczył jedynie, że Jaszczyk zniknął, interes samopas zostawiwszy. Kapłan zacisnął zęby, postanawiając przy najbliższej okazji porządnie natrzeć mu uszu.