Выбрать главу

– Szarka – wojowniczka uśmiechnęła się nieznacznie do żalnickiej księżniczki. – Nazywają mnie Szarka. Książę Evorinth przymknął w lochu mojego człowieka. I głupawą dziewkę, która miałam w pieczy.

– Dziwaczne miano – z przyganą stwierdził starszawy Zwajca. – Południowe.

– To od tych gwiazdek, które przy pasie miałam. Z pasa też żeście mnie obdarli – dodała z wyrzutem. – A imię sługa mi nadał, tenże sam, co teraz w książęcej wieży. Jego wińcie.

– Imię? – mruknął pod nosem siwawy wojownik, ten sam, który wciąż trzymał pod pachą jej miecze. – Nadał ci imię, powiadasz?

– Niedobrze – kniaź pogładził się po wypielęgnowanej, splecionej w dwa grube warkocze brodzie. – Myśmy tu u kniazia w gościnie, dziewczyno. Nie przystoi nam po jego piwnicach buszować. No, ale jak ci ten sługa imię nadawał, to inna zgoła sprawa. Zobaczymy.

* * *

Książę Evorinth zazwyczaj nie wzywał pani Jasenki przed północą, więc wieczorami zaprzątały ją owe rozliczne obrzydliwe zajęcia, które kobiety skrzętnie skrywają przed swoimi mężczyznami. Przed większymi balami zamykała się wcześniej niż zwykle. Owego dnia jeszcze przed południem wypędziła z komnaty wszystkich, prócz dwóch niezmiernie rozwydrzonych kotów, które z wyniosłą obojętnością przypatrywały się jej zabiegom. Nałożyła na twarz zielonkawą cuchnącą miksturę. Dworski alchemik bardzo ją zachwalał, ale doprawdy nie potrafiła sobie przypomnieć, z jakiego powodu.

– Gęsie gówno!

W drzwiach stał Szydło, książęcy błazen. Jasenka gniewnie przymrużyła oczy. Nie lubiła pokurcza. Zawsze miała wrażenie, że się z niej skrycie wyśmiewa.

– To gęsie gówno! – oznajmił radośnie Szydło. – Przednio z was alchemik zadrwił. Z czystego gęsiego gówna tę miksturę przyrządza, ze szczyptą pachnących olejków, żeby za bardzo nie śmierdziało. Wszystkie dworki się śmieją, że co wieczór nacieracie gębę łajnem.

– Wynocha – głos pani Jasenki był pełen wystudiowanego spokoju, lecz pod warstwą mazi jej usta drżały niespokojnie. – Wynocha z komnaty, karle, bo zawołam straż.

– Może zechcą przyjść i popatrzeć – niziołek z powątpiewaniem zajrzał w rozchylony peniuar. – Choć nie bardzo jest o co oko zaczepić. Gadają też, że książę pan coraz rzadziej do was zachodzi. Pono żalnicka księżniczka bardzo mu do serca przypadła…

– Żebyś zdechł, gadzino! – cisnęła flakonem z ciężkiego niebieskiego szkła.

Naczynie rozprysło się na ościeżnicy. Karzeł zachichotał, przemknął między rozwścieczoną kobietą i sofą, na której drzemały szare kociska.

– No, bez czułości! – zadrwił, kiedy palce Jasenki o włos minęły jego kubrak. – Co by książę powiedział, gdyby zobaczył, jak namiętnie chłopów ścigacie? A ja wam nowiny przynoszę, najpierw słuchajcie, później pofiglujemy. Jak was ochota nie odejdzie.

Książęca nałożnica przyczaiła się na stołeczku przed zwierciadłem.

– Gadaj – rozkazała.

– Goście do zamku idą. Sam zwajecki kniaź. Święto w dworcu będzie i dziwowisko, bo kniaź córkę znalazł. Przynajmniej on tak wierzy, bo dziewka coś bardzo nierada. Na samych schodach cytadeli ją przydybał. Jak wybijała morderców, których nasłaliście na żalnicką księżniczkę.

– Łżesz!

– Nie – nieoczekiwanie łagodnie rzekł karzeł. – Nie kłamię. Wywabiłaś Zarzyczkę do miasta i najęłaś skrytobójców. Byłaś głupia, dziewczynko, bardzo głupia. Książę i tak by jej nie poślubił. Nawet gdyby chciał, nie mógłby tego uczynić.

– Powinnaś była wiedzieć, Jasenko – ciągnął. – To nie kolejna dworka, którą można cichaczem udusić i w juchtowym worze rzucić do ścieku. Czy pomyślałaś, co się stanie? Komu się przysłużysz?

– Ciżba ludzi na Żary ściągnęła, całe mrowie. I zamęt w mieście okrutny. A tu jeszcze Suchywilk córkę znalazł. Tak, Jasenko – uśmiechnął się szyderczo. – Najwyższy zwajecki kniaź w Spichrzy. Z żalnickim księciem przymierze knuje. Z synem starego Smardza.

W obwódce zgniłozielonej mazi oczy nałożnicy rozszerzyły się nieznacznie.

– Książę Evorinth ich w gościnę prosił. Nie powiedział ci, Jasenko? Może są też inne rzeczy, o których nie mówił. Bo on to długie miesiące szykował, siostrzyczko.

– Skąd wiesz? – spytała powoli. – Skąd karzeł rozeznaje się w podobnych sprawach?

– Ja wiele wiem – szyderczo powiedział niziołek. – Wiele słyszę. Ludzie nie lękają się wesołka. To Szydło, mówią, i rzucają we mnie resztkami jadła. Obgryzionymi kośćmi i zgniłą nacią. Raz twoje dworki wepchnęły mnie do gnojówki. Po pachy. A ja się przysłuchuję. Siedzę z psami pod stołem i łowię wieści. Widzisz, Jasenko, ludziom roztropności nie dostaje. Nie trzeba się było z żebrackim starostą zmawiać. On cię za sakiewkę srebrników wyda.

– Tak, gołąbeczko – uśmiechnął się. – Wieczór cały w żebrackiej gospodzie w kości grałem, wielu mnie tam oglądało. Słyszałem, jak wasz komornik, Zajęcza Warga, ludzi zgodził. Trzeba było kogoś innego posłać, Jasenko. Kogoś mniej znacznego, Zajęczą Wargę za łatwo rozpoznać. Niech go tylko powroźnicy zaczną przypiekać chwytnikami, wyda cię niechybnie, Jasenko. A książę nic nie uczyni. Będzie się twoja głowa wytrzeszczonymi oczami podróżnym przypatrywać. Z piki nad bramą. I będzie nasz dobry pan kłykcie gryzł, ale nie przeszkodzi. Bo kapłani Zird Zekruna nie darują zamachu na Zarzyczkę, a on nie wystawi swojego władztwa na traf dla jednej założnicy. Durnej założnicy.

– Ale może być też i tak, że durna założnica straż wezwie – pogłaskała jedwabny sznurek od dzwonka na służbę. – Ani będą o rację pytać. Powieszą Szydło na powrozie, ledwo nogami w powietrzu drobno poprzebiera. Choćbym i kuternóżkę umorzyć zamierzyła, kto wtedy Zajęczą Wargę wypytywać będzie? Kto się odważy?

– Zwajecka kniahinka – odpowiedział zimno karzeł. – Umyślnie ją do zbójeckiej gospody zwabiłem. A potem po mieście tak drogę plątałem, żebyśmy na te schody w tejże samej chwili wyszli, kiedy skrytobójcy Zarzyczkę mordować chcieli.

– Dlaczego?

– Bo przez twoją bezmyślną zawiść za bardzo się wszystko zapętliło. Wiesz, co jest najbardziej zadziwiające? – podszedł do okna. – Że on cię naprawdę kocha. Mimo że od lat szpiegujesz dla świątyni i psujesz zdrowie medykamentami, które mają utrzymać w tobie jego nasienie. Mimo służebnych, które potopiono w kanałach. Mimo znamienia na szyi, które tak starannie pokrywasz pudrem. On je już dawno zobaczył, Jasenko. Nigdy nie myślał o tym, żeby cię oddalić.

– Dziwna noc, prawda? – karzeł spoglądał ku migoczących na obrzeżach miasta wiedźmim stosom. – Wigilia Żarów. Zwierzęta ludzką mową gadają. A czasami nie same zwierzęta, czasami nawet bogowie. Fea Flisyon sobór na Tragance zwołała. A potem obróciła przeciwko sobie własną moc. Zasnęła, Jasenko. Zasnęła z powodu rudowłosej dziewczyny, która nosi na głowie obręcz dri deonema. Tej samej, którą Suchywilk obwołał swoją córką.

– Kiedy odchodzą bogowie… – wyszeptała Jasenka. – Kiedy odchodzą bogowie…

– Znaki i przepowiednie – wzruszył ramionami karzeł.

– Nie wierzę proroctwom. Tyle z nich wyrozumieć można, że ciemno, głucho i strach, co jeszcze stać się może. Widzisz, Jasenko, stare są zarzewia dzisiejszych sporów, odwieczne. Fea Flisyon bała się Zird Zekruna Od Skały, ale jeszcze bardziej przeraziło ją imię Delajati.

– Dlaczego mówisz mi podobne rzeczy? – niespokojnie skubała brzeg szaty. – Nie powinnam o nich wiedzieć. Nie chcę.