Zastukał do drzwi.
— Wcale nie musisz… — zaprotestowała Angua.
— To żaden kłopot.
Drzwi się otworzyły.
Nozdrza Anguy rozszerzyły się nagle. Ten zapach…
Jakiś żebrak zmierzył Marchewę wzrokiem i otworzył usta.
— Drętwy Michael, tak? — zapytał uprzejmie Marchewa. Drzwi się zatrzasnęły.
— To nie było uprzejme — zauważył.
— Cuchnie, co? — odezwał się złośliwy głos za plecami Angui. Nie miała ochoty przyznawać, że zauważa obecność Gaspode’a, jednak uświadomiła sobie, że kiwa głową. Co prawda żebracy produkowali cały bukiet odorów, jednak drugim co do wyrazistości zapachem był strach. A najsilniejszym — zapach krwi. Miała ochotę krzyczeć, gdy go wyczuła.
Zza drzwi usłyszeli gwar wielu głosów i w końcu znów im otworzono.
Tym razem wewnątrz ukazał się spory tłumek żebraków. Wszyscy patrzyli na Marchewę.
— No dobrze, wasza wysokość — odezwał się ten, którego Marchewa nazwał Drętwym Michaelem. — Poddajemy się. Skąd wiedzieliście?
— Skąd wiedzieliśmy c… — zaczął Marchewa, ale Angua szturchnęła go mocno.
— Ktoś tu został zabity — oświadczyła.
— Kim ona jest? — spytał Drętwy Michael.
— Młodsza funkcjonariusz Angua to człowiek straży — wyjaśnił Marchewa.
— Cha, cha — odezwał się Gaspode.
— Muszę przyznać, że jesteście coraz lepsi — stwierdził Drętwy Michael. — Znaleźliśmy biedactwo ledwie parę minut temu.
Angua czuła, że Marchewa otwiera już usta, by spytać: „Kogo?”. Znów go szturchnęła.
— Lepiej zaprowadźcie nas do niego. „On” okazał się…
Przede wszystkim okazał się nią. W zasłanym łachmanami pokoju na najwyższym piętrze.
Angua przyklęknęła obok ciała. Wyraźnie było już tylko ciałem. Z pewnością nie osobą. Osoba ma zwykle więcej głowy na ramionach.
— Dlaczego? — spytała bezradnie. — Kto mógłby zrobić coś takiego?
Marchewa zwrócił się do stłoczonych przy drzwiach żebraków.
— Kim ona była?
— Letycja Knibbs — odparł Drętwy Michael. — Była pokojówką królowej Molly.
Angua spojrzała na Marchewę.
— Królowej?
— Czasami nazywają głównego żebraka królem albo królową — wyjaśnił. Oddychał ciężko.
Angua okryła ciało pokojówki jej aksamitnym płaszczem.
— Zwykła pokojówka — mruknęła.
Na środku pokoju stało wielkie zwierciadło, a przynajmniej jego rama. Odłamki lustra leżały dookoła niczym cekiny. A także szkło z okiennej szyby.
Marchewa odsunął je nogą. Pod nimi w podłodze wyryty był rowek, a na jego końcu wbiło się w deski coś metalowego.
— Drętwy Michaelu, potrzebny mi gwóźdź i kawałek sznurka — powiedział wolno i wyraźnie. Ani na moment nie odrywał wzroku od kawałka metalu, jakby się spodziewał, że nagle się poruszy.
— Chyba nie… — zaczął żebrak.
Marchewa wyciągnął rękę i nie patrząc, na pozór bez wysiłku, podniósł go za brudny kołnierz.
— Kawałek sznurka — powtórzył. — I gwóźdź.
— Tak jest, panie kapralu.
— A cała reszta niech się wyniesie — poleciła Angua. Wytrzeszczyli oczy.
— No już! — krzyknęła, zaciskając pięści. — I przestańcie się na nią gapić.
Żebracy zniknęli.
— Trochę potrwa, zanim znajdą sznurek — rzucił Marchewa. — Rozumiesz, muszą go od kogoś wyżebrać.
Wyjął nóż i zaczął ostrożnie dłubać w podłodze. W końcu wydobył bryłkę metalu, spłaszczoną trochę przelotem przez okno, lustro, deskę i pewne części zmarłej tragicznie Letycji Knibbs, które nie zostały stworzone, by oglądać światło dnia.
Przez chwilę obracał ją w palcach.
— Angua…
— Słucham.
— Skąd wiedziałaś, że ktoś tu zginął?
— Ja… miałam przeczucie.
Żebracy wrócili — tak zdenerwowani, że kilku próbowało razem nieść kawałek sznurka.
Marchewa wbił gwóźdź w ramę okienną pod wybitą szybą i przywiązał do niego jeden koniec. Wbił nóż w rowek na podłodze i umocował do niego drugi. Potem położył się i spojrzał wzdłuż sznurka.
— Bogowie…
— Co się stało?
— To musiało wpaść z dachu opery.
— Tak? I co?
— To ponad sto sążni stąd.
— Tak?
— I to coś wbiło się na cal w dębową deskę podłogi.
— Czy znałeś wcześniej tę… dziewczynę? — spytała Angua i natychmiast poczuła zakłopotanie.
— Właściwie nie.
— Myślałam, że znasz wszystkich.
— Była po prostu kimś, kogo czasem widywałem. W mieście jest mnóstwo ludzi, których czasem widujesz.
— A po co żebrakom służba?
— Chyba nie sądzisz, moja droga, że włosy robią mi się takie sanie z siebie?
W drzwiach stanęła zjawa. Jej twarz była masą wrzodów. Miała kurzajki, i one też miały kurzajki, a na tych rosły włoski. Zjawa była prawdopodobnie kobietą, choć trudno było to stwierdzić pod warstwami łachmanów. Wspomniane wcześniej włosy sprawiały wrażenie, że trwałą ondulację zrobił im huragan. Z palcami lepkimi od melasy.
Zjawa wyprostowała się nagle.
— Och… To kapral Marchewa. Nie wiedziałam, że to pan.
Głos brzmiał teraz normalnie, bez śladu lękliwości czy błagalnego tonu. Postać odwróciła się i mocno uderzyła swoim kijem w coś stojącego na korytarzu.
— Niegrzeczny Śliniący Sidney! Mogłeś mnie uprzedzić, że to kapral Marchewa!
— Auu!
Postać wkroczyła do pokoju.
— A kim jest pańska przyjaciółka, panie Marchewa?
— To młodsza funkcjonariusz Angua. Anguo, to Molly, królowa żebraków.
Chociaż raz, jak zauważyła Angua, ktoś nie zdziwił się, widząc kobietę w straży. Królowa Molly skinęła jej głową jak jedna pracująca kobieta drugiej. Gildia Żebraków dbała o równouprawnienie przy niezatrudnianiu.
— Dzień dobry. Czy poratuje pani nędzarkę dziesięcioma tysiącami dolarów na niewielką rezydencję?
— Nie.
— Tylko pytałam.
Królowa Molly szturchnęła kijem płaszcz.
— Co to było, kapralu?
— Myślę, że jakaś nowa broń.
— Usłyszeliśmy brzęk szkła, a potem ona już tak leżała — wyjaśniła Molly. — Po co ktoś chciałby ją zabijać?
Marchewa przyjrzał się aksamitnemu płaszczowi.
— Czyj to pokój? — zapytał.
— Mój. To moja garderoba.
— Więc ten, kto to zrobił, nie chciał jej zabić. Celował w panią, Molly. Jedni w łachmanach, drudzy w kajdanach, a jeden w aksamicie”. Tak stanowi wasz statut, prawda? Oficjalny kostium przywódcy żebraków. Prawdopodobnie nie mogła się powstrzymać, żeby nie przymierzyć. Właściwa szata, właściwy pokój. Niewłaściwa osoba.
Molly zasłoniła usta dłonią, ryzykując natychmiastowe ciężkie zatrucie.
— Skrytobójstwo? Marchewa pokręcił głową.
— To do nich nie pasuje. Wolą takie rzeczy robić z bliska. To profesja dbająca o tradycje.
— Co mam teraz robić?
— Na początek całkiem rozsądne będzie pochowanie tej biedaczki.
Marchewa przewrócił w palcach metalową bryłkę. Potem ją powąchał.
— Fajerwerki — oznajmił.
— Tak — zgodziła się Angua.
— I co macie zamiar z tym zrobić? — zapytała Molly. — Jesteście strażnikami, prawda? Co się tu dzieje? Jak chcecie rozwiązać tę sprawę?