Выбрать главу

— Pączek?

— Tak.

— Wystarczyło poprosić.

Harga otrzepał kamizelkę, rzucił Vimesowi urażone spojrzenie i wyszedł na zaplecze.

* * *

— Stój! W imieniu prawa! — A jak prawo ma na imię?

— Właściwie dlaczego go gonimy? — Bo ucieka!

Cuddy był strażnikiem dopiero od kilku dni, jednak przyswoił już sobie pewien ważny i podstawowy fakt: jest praktycznie niemożliwe, by ktokolwiek przebywał na ulicy, nie łamiąc prawa. Policjant, który chciałby spędzić jakiś czas na rozmowie z obywatelem, ma do dyspozycji cały zestaw wykroczeń. Obejmują zakres od Włóczęgostwa z Zamiarem, poprzez Utrudnianie, aż po Ociąganie się, Będąc Niewłaściwego Koloru/Kształtu/Gatunku/Płci. Przyszło mu do głowy, że ktoś, kto nie rzuca się do ucieczki, widząc Detrytusa, który pędzi, podpierając się dłońmi, jest prawdopodobnie winny naruszenia Ustawy o Byciu Nieszczęsnym Durniem z 1581 roku. Było już jednak za późno, żeby brać to pod uwagę. Ktoś uciekał, a oni go ścigali. Ścigali go, ponieważ uciekał, a uciekał, ponieważ go ścigali.

* * *

Vimes siedział nad swoją kawą i oglądał dziwny przedmiot, który znalazł na dachu. Wyglądał jak wąska fletnia Pana, pod warunkiem że Pan ograniczyłby się tylko do sześciu nut, wszystkich jednakowych. Rurki były wykonane ze stali i zlutowane razem. Z boku umieszczono grzebieniowaty pasek metalu, jakby rozwinięte kółko zębate, a całość cuchnęła fajerwerkami. Kapitan Vimes ostrożnie ułożył to coś obok talerza. Przeczytał raport sierżanta Golona. Fred Colon siedział nad nim długo i prawdopodobnie ze słownikiem. Raport brzmiał:

„Raport sierż… F. Golona. Ok. godz. 10.00 dzisiaj, 15 sierpienia, udałem się z towarzystwem kaprala C. W. St. J. Nobbsa do Gildii Błaznów i Trefnisiów przy ul. Boskiej. Tam nawiązaliśmy rozmowę z klaunem Boffo, który zeznał, ze klaun Fasollo, corpus derelicti, byt stanowczo zauważony przez niego, kiedy opuszczał Gildię poprzedniego ranka, zaraz po eksplozji. (To zwykła bzdura, moim zdaniem, a to dlatego, że „sztywniak nie żył już od dwóch dni, kpr. C. W. St. J. Nobbs zgadza się, więc ktoś tu opowiada głodne kawałki, nie można wierzyć facetowi, który dla chleba ląduje na tyłku”). Następnie spotkał się z nami dr Białolicy i o mało co nie dał nam derriere velocite z Gildii. Wydawało się nam, mnie i kpr. C. W. St. J. Nobbsowi, że błazny się martwią, że to byli skrytobójcy, ale nie wiemy czemu. Dodatkowo klaun Boffo tłumaczył, że mamy szukać nosa Fasollo, ale on miał nos, kiedyśmy go tu widzieli, wiec spytaliśmy Boffa, czy chodzi o sztuczny nos, na co on zeznał, że o prawdziwy, a teraz znikajcie. Po czym wróciliśmy tutaj.”

Vimes domyślił się, co znaczy „derriere velocite”. Cała ta sprawa z nosem wydawała się zagadką opakowaną w tajemnicę, a przynajmniej w ręczne pismo sierżanta Golona, co praktycznie wychodziło na jedno. Czemu kazał im szukać nosa, który nie zginął?

Zajrzał do raportu Cuddy’ego, spisanego równym, kanciastym charakterem kogoś bardziej przyzwyczajonego do run. I do sag.

„Kapitanie Vimes, oto czytasz kronikę czynów moich, młodszego funkcjonariusza Cuddy ‘ego. Jasny był ranek i serca nasze radośnie biły, kiedy się do Gildii Alchemików udaliśmy, a co się tam stało, pieśń ma opowie. Między innymi o wybuchających kulach. A co do misji, z jaką posłać nas zechciałeś, rzekli nam, że na dołączonym kawałku papieru (dołączam) pismo jest Leonarda z Quirmu, który zaginął w tajemniczych okolicznościach. Mówi tam, jak zrobić proszek zwań Proszkiem Nr l, używany w fajerwerkach. Pan Silverfish alchemik twierdzi, że wszyscy alchemicy go znają. Takoż na marginesie napis głosi: Rusznic, ponieważ spytałem kuzyna mego Grabpota o Leonarda, a on kiedyś sprzedawał mv farby, więc rozpoznał pismo. Rzekł mi on, iż Leonard zawsze pisał od tyłu, jako że był geniuszem. Co skopiowałem w załączeniu.”

Vimes odłożył oba dokumenty i przycisnął je znalezionym kawałkiem metalu. Potem sięgnął do kieszeni i wyjął kilka ołowianych bryłek.

Kij, powiedział gargulec.

Przyjrzał się rysunkowi. Wyglądał jak kolba kuszy z umocowaną u góry rurą. Obok było kilka szkiców dziwacznych mechanicznych aparatów i parę małych sześciorurkowych przedmiotów. Cały rysunek przypominał raczej bazgroły. Ktoś, możliwe, że Leonard, czytał książkę o fajerwerkach i bazgrał na marginesach.

Fajerwerki.

Tak… fajerwerki. Ale fajerwerki nie są przecież bronią. Petardy robiły bum. Rakiety leciały w górę, mniej więcej, ale jedyne, w co na pewno trafiały, to niebo.

Młotokuj był znany ze swych mechanicznych talentów, które nie należały do typowych krasnoludzkich umiejętności. Ludziom wydaje się, że tak, ale to nieprawda. Owszem, krasnoludy mają talent do obróbki metalu, robią dobre miecze i biżuterię, ale nie bardzo znają się na technice, gdy trzeba stosować takie na przykład kółka zębate i sprężyny. Młotokuj był wyjątkowy.

A więc…

Przypuśćmy, że istnieje pewna broń. Przypuśćmy, że jest w niej coś niezwykłego, dziwnego, przerażającego…

Nie, to niemożliwe. Albo spotykałoby sieją wszędzie, albo zostałaby zniszczona. Nie trafiłaby do muzeum skrytobójców. Co się umieszcza w muzeum? Rzeczy, które nie zadziałały albo które się zgubiły, albo które należy pamiętać… Więc jaki jest sens wystawiania naszego fajerwerku na pokaz?

Na tych swoich drzwiach zamontowali sporo zamków. Czyli nie było to muzeum, gdzie można zajrzeć w wolnej chwili. Może trzeba być wysoko postawionym skrytobójcą, może pewnego dnia przywódcy gildii zabierają tam człowieka w martwej, ha, martwej ciszy nocy, i mówią… mówią…

Z jakiegoś powodu przed oczami Vimesa pojawiła się twarz patrycjusza. I znowu poczuł, że stanął o krok od czegoś ważnego, czegoś zasadniczego…

* * *

— Gdzie pobiegł? Gdzie on pobiegł?

Wokół rozpościerał się labirynt uliczek. Cuddy oparł się o mur i z trudem łapał oddech.

— Tam uciekł! — krzyknął Detrytus. — Fiszbinową!

I poczłapał w pościg.

* * *

Vimes odstawił kubek.

Ktokolwiek wystrzelił do niego te ołowiane kulki, trafiał bardzo dokładnie na odległość kilkuset sążni… I wyrzucił ich sześć — szybciej, niż można by naciągnąć łuk…

Sięgnął po rurki. Sześć małych rurek, sześć strzałów. A tych rurek można nosić ze sobą całą kieszeń. I strzelać dalej, szybciej, celniej niż ktokolwiek inny z dowolnej broni…

No tak. To nowy typ broni. Szybszej, o wiele szybszej od łuku. Skrytobójcom by się nie spodobała. Wcale by się nie spodobała. Przecież nawet łuków za bardzo nie lubią. Skrytobójcy wolą zabijać z bliska.

Dlatego odłożyli… rusznic w bezpieczne miejsce i zamknęli solidnie. Jedni bogowie wiedzą, jak w ogóle coś takiego wpadło im w ręce. Oczywiście, wiedziało o tym tylko kilku najważniejszych skrytobójców. Przekazywali sobie tajemnicę: Strzeżcie się czegoś takiego…

* * *

— Tędy! Wbiegł w Omacek!

— Zwolnij! Zwolnij!

— Dlaczego? — zdziwił się Detrytus. — Bo to ślepa uliczka.

Obaj się zatrzymali.

Cuddy wiedział, że w tej chwili jest mózgiem grupy. Nawet jeśli Detrytus, promieniejąc z dumy, liczył właśnie cegły w murze obok.