Выбрать главу

— Tak właśnie mówiłem — zgodził się Cuddy. — Pełne wody. Tak powiedziałem.

Zerknął czujnie na tańczące cienie tworzące niesamowite, niepokojące kształty na ścianie — dziwaczne dwunogie istoty, groźne podziemne stwory…

Marchewa westchnął.

— Detrytus, przestań urządzać teatr cieni.

— Uuk.

— Co on mówił?

— Powiedział: Zrób Kalekiego Królika, to mój ulubiony — przetłumaczył Marchewa.

Szczury chrobotały w ciemności. Cuddy rozglądał się niespokojnie. Wciąż wyobrażał sobie postacie zaczajone w mroku, spoglądające nad jakimiś dziwnymi rurami…

Nastąpił nerwowy moment, kiedy stracił trop na mokrych kamieniach, ale odnalazł go znowu pod zarośniętą mchem ścianą. Zaraz potem trafili na właściwy kanał — oznaczył go zadrapaniem na kamieniu.

— To niedaleko stąd — powiedział, wręczając pochodnię Marchewie.

Marchewa zniknął. Słyszeli jego kroki w błocie, potem gwizd zdumienia i ciszę.

Marchewa pojawił się znowu.

— Coś podobnego — rzekł. — Wiecie, kto to jest?

— Wygląda na… — zaczął Cuddy.

— Wygląda na kłopoty — stwierdził Marchewa.

— Teraz rozumiesz, czemu go nie wynieśliśmy? Pomyślałem sobie, że noszenie ludzkiego trupa po ulicy w takim czasie to nie jest dobry plan. Zwłaszcza tego.

— Ja też trochę z tego pomyślałem — pochwalił się Detrytus.

— Słusznie — przyznał Marchewa. — Dobra robota. Sądzę, że lepiej będzie… jeśli zostawimy go na razie, a później wrócimy tu z workiem. Aha… i nikomu nie mówcie.

— Z wyjątkiem sierżanta i reszty — domyślił się Cuddy.

— Nie… im też nie. Tylko… tylko by się zdenerwowali.

— Według rozkazu, kapralu Marchewa.

— Mamy tu do czynienia z chorym umysłem. Podziemne światło zajaśniało w głowie Cuddy’ego.

— Rozumiem — rzekł. — Podejrzewa pan kaprala Nobbsa, kapralu?

— Coś gorszego. Lepiej wracajmy. — Spojrzał w kierunku wielkiej hali z filarami. — Domyślasz się, gdzie jesteśmy, Cuddy?

— Możliwe, że pod pałacem, kapralu.

— Też mi się tak wydaje. Oczywiście, tunele biegną we wszystkie strony…

Ciąg zatroskanych myśli Marchewy przyhamował nieco.

W kanałach była woda, mimo suszy w mieście. Pewnie biły tu podziemne źródła albo spływała gdzieś z góry. Ze wszystkich stron słyszał chlupot i kapanie. I czuł chłód.

Byłoby tu całkiem przyjemnie, gdyby nie smutne, skulone ciało kogoś, kto wyglądał zupełnie jak klaun Fasollo.

* * *

Vimes wytarł się ręcznikiem. Willikins przygotował mu również szlafrok zdobiony brokatem na mankietach. Vimes włożył go i przeszedł do garderoby. To kolejna ciekawostka. Bogaci mają pokoje służące do tego, żeby się w nich ubierać, i specjalne ubrania, żeby przejść do takiego pokoju i się ubrać.

Świeże ubranie już na niego czekało. Dzisiaj było to coś fantazyjnego w czerwieni i żółci…

…mniej więcej teraz patrolowałby ulicę Kopalni Melasy…

…i kapelusz. Kapelusz z piórem.

Vimes włożył wszystko na siebie — nawet kapelusz. Wydawał się całkiem spokojny i opanowany, dopóki się nie zauważyło, że unika swojego wzroku w lustrze.

* * *

Strażnicy siedzieli przy stole, w głębokim mroku. Byli po służbie. Właściwie nigdy dotąd nie byli naprawdę po służbie.

— Może byśmy zagrali w karty? — zaproponował wesoło Nobby. Z tajemniczych zakamarków munduru wyjął brudną talię.

— Już wczoraj wygrałeś od wszystkich pensje — przypomniał mu Colon.

— Będą mieli szansę się odegrać.

— Tak, ale miałeś w ręku pięć króli, Nobby. Nobby przetasował karty.

— Zabawne, wiecie — powiedział. — Jak się przyjrzeć, to wszędzie jest pełno króli.

— Na pewno, jeśli się zajrzy do twojego rękawa.

— Nie, chodzi mi o to, że jest Królewska Droga w Ankh, kilka króli w kartach, po wstąpieniu dostajemy Królewskiego Szylinga… Wszędzie są królowie, tylko nie na złotym tronie w pałacu. Coś wam powiem, nie byłoby takich problemów, gdybyśmy mieli króla.

Wpatrzony w sufit Marchewa w skupieniu marszczył brwi. Detrytus liczył coś na palcach.

— No jasne — odezwał się Colon. — Piwo byłoby po pensie za kufel, a drzewa znów by zakwitły. Pewno. Jak tylko ktoś w tym mieście walnie się w palec, zaraz się okazuje, że nie doszłoby do tego, gdybyśmy mieli króla. Vimesa szlag by trafił, gdyby usłyszał takie gadanie.

— Ale króla ludzie by słuchali.

— Vimes twierdzi, że w tym cały kłopot. Zawsze to powtarza, tak jak to o używaniu magii. Strasznie się wtedy złości.

— A jak w ogóle szukać król? — zainteresował się Detrytus.

— Ktoś musi przeciąć kamień — wyjaśnił Colon.

— Aha! Antykrzemizm!

— Nie! Ktoś musi wyciągnąć miecz z kamienia — poprawił kolegę Nobby.

— Ale skąd ma wiedzieć, że ten miecz tam jest? — zapytał gniewnie Colon.

— Bo on… będzie sterczał, prawda?

— Tam gdzie każdy może go złapać? W tym mieście?

— Tylko prawowity król może to zrobić, rozumiesz — tłumaczył Nobby.

— Pewnie. Jasne, rozumiem. O tak. Chcesz przez to powiedzieć, że ktoś wcześniej zdecydował, kto jest prawowitym królem, zanim jeszcze ten król wyciągnął miecz z kamienia? Dla mnie to oszustwo. Pewnie ktoś przygotował taki fałszywy, pusty kamień i wsadził do środka krasnoluda, żeby trzymał ostrze obcęgami, dopóki nie przyjdzie odpowiedni gość i…

Mucha przez chwilę odbijała się od okiennej szyby, potem przeleciała zygzakiem przez pokój i siadła na belce. Rzucony od niechcenia topór Cuddy’ego przeciął ją na pól.

— Brakuje ci ducha, Fred — stwierdził Nobby. — Mnie by tam nie przeszkadzało, gdybym został rycerzem w lśniącej zbroi. Król może załatwić takie rzeczy, jeśli mu się przydasz. Pasuje cię na rycerza, znaczy.

— Twoje métier to nocny strażnik w pordzewiałej zbroi — oświadczył Colon. Rozejrzał się z dumą, czy ktoś zauważył tę ukośną kreskę nad e. — Nie, nie mam zamiaru słuchać jakiegoś typa tylko dlatego, że wyciągnął miecz z kamienia. Nie od tego zostaje się królem. Chociaż — dodał — ktoś, kto potrafi wbić miecz w kamień… Taki ktoś to byłby faktycznie król.

— Ktoś taki byłby nawet asem — uznał Nobby. Angua ziewnęła.

Ding-ding a-ding-ding…

— Co to jest, u demona? — zdziwił się Colon.

Krzesło Marchewy stuknęło. Pogrzebał w kieszeni i wyjął aksamitną sakiewkę, którą nad stołem odwrócił dnem do góry. Na blat wysunął się złoty krążek średnicy mniej więcej trzech cali. Kiedy Marchewa przycisnął zatrzask na boku, krążek otworzył się jak muszla.

Strażnicy pochylili się nad nim.

— Zegar? — spytała Angua.

— Zegarek.

— Bardzo duży.

— To z powodu mechanizmu. Musi być miejsce dla mnóstwa małych kółeczek. Małe zegarki mają w środku małe demony czasu i nie wytrzymują długo, zresztą nigdy nie są dokładne…

Ding-ding a-ding-ding, ding dingle ding ding…

— Gra melodyjkę! — zawołała Angua.

— Co godzinę — potwierdził Marchewa. — Taki mechanizm. Ding. Ding. Ding.

— A potem wybija godzinę — dodał Marchewa.

— W takim razie jest chyba powolny — uznał Colon. — Wszystkie pozostałe po prostu biją, nie można nie zauważyć.

— Mój kuzyn Jorgen robi podobne — odezwał się Cuddy. — Są dokładniejsze od tych z demonami, od zegarów wodnych i świec. Albo tych wielkich machin z wahadłami.