— Przypadkiem nadepnąłem na pański sandał, sierżancie. Bardzo przepraszam.
Colon usiłował zrozumieć wiadomość przekazywaną przez minę Marchewy. Przyzwyczaił się do prostego Marchewy. Marchewa wyrafinowany wytrącał z równowagi, jakby człowieka zaatakowała drapieżna kaczka.
— A więc, tego, więc już pójdziemy, prawda? — zapytał.
— Nie ma powodów, żeby zostawać, skoro wszystko już wyjaśnione — odpowiedział Marchewa, wykrzywiając się wściekle. — Właściwie mogę sobie wziąć jedną noc wolnego. — Spojrzał ponad dachami.
— No cóż, skoro wszystko już wyjaśnione, to wynosimy się stąd — stwierdził Colon. — Mam rację, Nobby?
— Tak jest, wynosimy się, bo wszystko już wyjaśnione — zgodził się Nobby. — Słyszałeś, Cuddy?
— Co, wszystko już wyjaśnione? — upewnił się Cuddy. — No to możemy się wynosić. W porządku, Detrytus?
Detrytus wpatrywał się smętnie w pustkę, opierając kostki palców o bruk. Była to typowa pozycja trolla czekającego na przybycie kolejnej myśli. Sylaby jego imienia wzbudziły chwilową aktywność jakiegoś neuronu.
— Co?
— Wszystko już wyjaśnione.
— Co?
— No wiesz… śmierć pana Młotokuja i cała reszta.
— Jest?
— Tak!
— Aha.
Detrytus zastanawiał się chwilę, kiwnął głową i powrócił do stanu umysłu, w jakim się zwykle znajdował. Zaskwierczał kolejny neuron.
— Dobrze — powiedział Detrytus. Cuddy przyglądał mu się uważnie.
— To by było wszystko — powiedział ze smutkiem. — Więcej nie usłyszymy.
— Zaraz wracamy — zapewnił kolegów Marchewa. — Możemy już iść… Joey, prawda? Doktorze Białolicy?
— Nic chyba nie stoi na przeszkodzie. Oczywiście. Boffo, pokaż kapralowi Marchewie wszystko, co zechce obejrzeć.
— Tak jest — odpowiedział mały klaun.
— To musi być wesoły zawód być klaunem — zagaił uprzejmie Marchewa.
— Musi?
— Mnóstwo dowcipów i żartów, chciałem powiedzieć. Boffo spojrzał na Marchewę z ukosa.
— No… bywają mile chwile…
— Na pewno, na pewno.
— Często masz dyżur przy bramie, Boffo? — zapytał Marchewa, kiedy szli przez dziedziniec Gildii Błaznów. — Ha! Mniej więcej cały czas.
— A zatem wiesz, kiedy ten jego przyjaciel, no wiesz, ten skrytobójca go odwiedził?
— Aha, więc wiecie o nim? — zdziwił się Boffo.
— Tak.
— Jakieś dziesięć dni temu. Teraz tędy, obok strzelnicy tortowej.
— Zapomniał, jak Fasollo ma na imię, ale wiedział, w którym mieszka pokoju. Nie znał numeru, ale trafił bezbłędnie — mówił dalej Marchewa.
— Zgadza się — przyznał Boffo. — Pewnie doktor Białolicy wam powiedział.
— Rozmawiałem z doktorem — przyznał Marchewa.
Angua miała wrażenie, że zaczyna rozumieć, w jaki sposób Marchewa zadaje pytania. Zadawał je, wcale nie pytając. Po prostu mówił, czego się domyślał lub co podejrzewał, a ludzie sami z siebie uzupełniali szczegóły, próbując dotrzymać mu kroku w rozmowie. I nigdy właściwie nie kłamał.
Boffo otworzył drzwi i zakrzątnął się przy świecy.
— Jesteśmy — rzekł. — Ja tego pilnuję, kiedy akurat nie stoję przy tej nieszczęsnej bramie.
— Na bogów! — szepnęła Angua. — To okropne. — Bardzo interesujące — stwierdził Marchewa.
— Historyczne — dodał klaun Boffo.
— Tyle małych główek…
Ich szeregi ciągnęły się w blasku świecy, półka za półką — maleńkie twarze klaunów, jak gdyby szczep łowców głów nagle osiągnął wyrafinowane poczucie humoru i zapragnął uczynić świat weselszym.
— Jajka — wyjaśnił Marchewa. — Zwykłe kurze jaja. Bierze się jajo, robi małe dziurki z obu końców i wydmuchuje środek. Potem klaun maluje na tym jaju swoją charakteryzację i ona oficjalnie należy do niego. Żaden inny nie może takiej używać. To bardzo ważne. Niektóre twarze należą do tych samych rodów od pokoleń. Bardzo cenna jest taka twarz klauna. Mam rację, Boffo?
Klaun przyglądał mu się ze zdziwieniem.
— Skąd wiesz?
— Przeczytałem w książce.
Angua sięgnęła po starożytne jajo. Miało przyczepioną etykietę, a na niej kilkanaście imion — wszystkie przekreślone, z wyjątkiem ostatniego. Atrament, którym wypisano najwcześniejsze, wyblakł już niemal zupełnie.
Odłożyła jajo i mimowolnie wytarła dłoń o tunikę.
— Co się dzieje, jeśli klaun chce użyć twarzy innego klauna? — spytała.
— Porównujemy wszystkie nowe jajka z tymi na półkach — zapewnił Boffo. — Nie pozwala się na takie rzeczy.
Szli między rzędami twarzy. Angua wyobrażała sobie, że słyszy mlaskanie milionów spodni pełnych farby, echa tysięcy trąbiących nosów, widzi miliony uśmiechów na twarzach, które wcale się nie uśmiechają. Mniej więcej w połowie drogi natrafili na wnękę, gdzie stał stolik i krzesło, półka ze starymi księgami i blat pełen słoiczków z zaschniętymi farbami, strzępków barwionego końskiego włosia, cekinów i innych drobiazgów używanych w wyspecjalizowanej sztuce malowania jajek. Marchewa wziął kosmyk końskich włosów i w zadumie przesuwał go między palcami.
— Przypuśćmy jednak — podjęła Angua — że klaun… mający własną twarz… przypuśćmy, że użyje twarzy innego klauna?
— Słucham? — Boffo nie zrozumiał.
— Przypuśćmy, że ktoś użyje charakteryzacji innego klauna — spróbowała wytłumaczyć Angua.
— Och, to się zdarza bez przerwy. Ludzie stale pożyczają sobie pomady…
— Pomady?
— Szminki do charakteryzacji — przetłumaczył Marchewa. — Nie; myślę, Boffo, że młodszej funkcjonariusz chodzi o coś innego. Czy klaun mógłby tak się ucharakteryzować, żeby wyglądać jak inny klaun?
Boffo zmarszczył czoło, jakby z wysiłkiem starał się zrozumieć pytanie, które wyraźnie nie ma sensu.
— Przepraszam…
— Gdzie jest jajo Fasolla, Boffo?
— Tutaj, na stole. Możecie obejrzeć, jeśli chcecie.
Podał im jajo. Miało okrągły czerwony nos i czerwoną perukę. Angua zauważyła, że Marchewa podnosi je do światła i wyjmuje z kieszeni kilka czerwonych pasemek.
Raz jeszcze spróbowała wytłumaczyć Boffowi, czego chce się dowiedzieć.
— Czy nie mógłbyś pewnego ranka nałożyć na siebie takiej charakteryzacji, żeby wyglądać jak inny klaun?
Spojrzał na nią. Trudno było poznać jego minę pod permanentnie wykrzywionymi ustami. O ile jednak zdołała się zorientować, równie dobrze mogłaby mu sugerować wykonanie jakiegoś szczególnego aktu seksualnego z kurczakiem.
— Jak mógłbym to zrobić? — zapytał. — To nie byłbym ja.
— Może ktoś inny by mógł?
Dziurka od guzika Boffa trysnęła wodą.
— Nie lubię słuchać takich nieprzyzwoitych sugestii, panienko.
— Chcesz więc powiedzieć — podsumował Marchewa — że żaden klaun nigdy by nie spróbował pomalować sobie twarzy według hm… projektu innego klauna?
— Znowu zaczynacie!
— Ale może przypadkiem młody klaun mógłby…
— Posłuchajcie no! Jesteśmy tu porządnymi ludźmi, jasne?
— Przepraszam. Chyba już rozumiem. Kiedy znaleźliśmy biednego Fasolla, nie miał swojej peruki, ale łatwo mogła mu się zsunąć w rzece. Za to nos… Mówiłeś sierżantowi Colonowi, że ktoś zabrał mu nos. Prawdziwy nos. Czy mógłbyś… — Marchewa mówił uprzejmym tonem człowieka, który zwraca się do półgłówka. — Czy mógłbyś wskazać swój prawdziwy nos, Boffo?