Выбрать главу
* * *

Chubby nie był szczęśliwym smokiem. Tęsknił za kuźnią. Całkiem mu się tam podobało. Miał tyle węgla, ile mógł zjeść, a kowal nie był człowiekiem okrutnym. Chubby niewiele pragnął od życia i dostawał to.

Potem przyszła ta wielka kobieta i wsadziła go do zagrody. Dookoła były też inne smoki. Chubby niespecjalnie lubił inne smoki. I ludzie dawali mu nieznajomy węgiel.

Właściwie to nawet był zadowolony, kiedy ktoś nocą go stamtąd zabrał. Myślał, że wraca do kowala.

Teraz zaczynał sobie uświadamiać, że stanie się inaczej. Siedział w skrzynce, obijał się o ścianki i zaczynał odczuwać irytację…

* * *

Sierżant Colon wachlował się kartką z notesu, spoglądając ponuro na zebranych strażników. Odchrząknął. — No dobra, chłopcy — powiedział. — Siadać.

— Już siedzimy, Fred — odpowiedział kapral Nobbs.

— Dla ciebie jestem sierżantem, Nobby.

— A w ogóle to po co mamy siedzieć? Kiedyś tego nie było. Czuję się jak głupek, kiedy tak siedzę i słucham, jak nawijasz o…

— Teraz, kiedy jest nas więcej, trzeba załatwiać sprawy jak należy — przypomniał koledze sierżant Colon. — Jasne! Ehem… jasne? Dobrze. Dzisiaj witamy w naszych szeregach młodszego funkcjonariusza Detrytusa… nie salutować!… Młodszego funkcjonariusza Cuddy’ego i młodszą funkcjonariusz Anguę. Mam nadzieję, że wasza służba będzie… Co tam macie, Cuddy?

— Ja? — zdziwił się Cuddy z niewinną miną.

— Trudno mi nie zauważyć, że wciąż trzymacie coś, co mi wygląda na dwuostrzowy topór do rzutów, mimo że tłumaczyłem przecież, co mówi regulamin Straży Miejskiej.

— Broń etniczna, sierżancie? — zasugerował z nadzieją Cuddy.

— Możecie ją trzymać w szafce. Strażnicy noszą miecz, krótki, jedna sztuka, i pałkę, jedna sztuka.

Z wyjątkiem Detrytusa, dodał w myślach. Po pierwsze dlatego, że nawet najdłuższy miecz wygląda w łapskach trolla jak wykałaczka. A po drugie, dopóki nie nauczy się salutować, Colon nie chciał ryzykować, że funkcjonariusz Straży Miejskiej przybije sobie własną rękę do własnego ucha. Detrytus będzie nosił pałkę i koniec. I tak zresztą pewnie zatłucze sam siebie na śmierć.

Trolle i krasnoludy… Krasnoludy i trolle… Czym sobie na to zasłużył, w swoim wieku? A to jeszcze nie jest najgorsze.

Odchrząknął znowu. Kiedy czytał z kartki, mówił śpiewnym głosem człowieka, który wystąpień publicznych uczył się w szkole.

— Dobrze — powtórzył znowu, odrobinę niepewnie. — No tak. Mam tu napisane…

— Sierżancie…

— O co… A, to wy, kapralu Marchewa. Słucham.

— Czy nie zapomniał pan o czymś, sierżancie?

— Nie wiem — odparł czujnie Colon. — A zapomniałem?

— Chodzi o rekrutów, sierżancie. O coś, co powinni przyjąć — podpowiadał Marchewa.

Colon potarł z roztargnieniem nos. Chwileczkę… Dostali zgodnie z regulaminem i za pokwitowaniem kolczugę jedną, hełm jeden, żelazno-miedziany, półpancerz jeden, żelazny (z wyjątkiem młodszej funkcjonariusz Anguy, której trzeba sprzęt specjalnie dopasować, i młodszego funkcjonariusza Detrytusa, który pokwitował odbiór prowizorycznie dostosowanej zbroi, przeznaczonej kiedyś dla słonia bojowego), pałkę jedną, dębową, pikę lub halabardę alarmową jedną, kuszę jedną, klepsydrę jedną, miecz krótki jeden (oprócz młodszego funkcjonariusza Detrytusa) oraz odznakę jedną, urzędową, Straży Miejskiej, miedzianą.

— Chyba przyjęli już wszystko, Marchewa — stwierdził. — Za pokwitowaniem. Nawet Detrytus znalazł kogoś, kto postawił za niego krzyżyk.

— Powinni przyjąć zobowiązanie. Klątwę znaczy, sierżancie.

— Aha. No tak. Powinni?

— Tak, sierżancie. Takie jest prawo.

Sierżant Colon wyraźnie się stropił. Pewnie rzeczywiście było takie prawo. Marchewa lepiej się w tym wszystkim orientował. Prawa Ankh-Morpork znał na pamięć. Był pod tym względem absolutnie wyjątkowy. Colon pamiętał tylko, że on sam nie przyjmował żadnych zobowiązań. Co do Nobby’ego, to klątwy przychodziły mu dość łatwo, a w sytuacjach szczególnie uroczystych ograniczał się do „niech demon porwie takie zabawy”.

— No dobra — zgodził się w końcu. — Wszyscy macie przyjąć klątwę i… tego… Kapral Marchewa wyjaśni wam jak. A czy ty, no, ty przyjmowałeś, kiedy do nas przyszedłeś, Marchewa?

— Oczywiście, sierżancie. Tylko nikt tego nie żądał, więc złożyłem klątwę sam sobie, tak po cichu.

— Tak? Aha. No to prowadź.

Marchewa wstał i zdjął hełm. Przygładził włosy. Uniósł prawą dłoń.

— Wy też podnieście prawe ręce — polecił. — Ehm… Funkcjonariuszu Detrytus, to ta bliższa funkcjonariusz Anguy. Powtarzajcie za mną…

Przymknął oczy i poruszył wargami, jak gdyby odczytywał coś zapisanego wewnątrz czaszki.

— Ja przecinek nawias kwadratowy imię rekruta zamknąć nawias przecinek…

Skinął na pozostałych.

— Powtarzajcie.

Zaczęli chórem. Angua usiłowała się nie roześmiać.

— …uroczyście przysięgam na nawias kwadratowy bóstwo do wyboru rekruta zamknąć nawias przestrzegać Praw i Przepisów Porządkowych Miasta Ankh-Morpork przecinek nie zawieść publicznego zaufania i chronić poddanych Jego łamane Jej nawias kwadratowy niepotrzebne skreślić zamknąć nawias Wysokości nawias kwadratowy imię panującego Monarchy zamknąć nawias…

Angua usiłowała wpatrywać się nieruchomo w punkt powyżej ucha Marchewy. Na dodatek spokojny, monotonny głos Detrytusa był już o kilkanaście słów spóźniony.

— …bez trwogi przecinek korzyści ani dbałości o własne bezpieczeństwo średnik ścigać złoczyńców i osłaniać niewinnych przecinek a w razie konieczności własne życie złożyć dla wspomnianej Sprawy przecinek tak mi dopomóż nawias kwadratowy wyżej wymienione bóstwo zamknąć nawias kropka Bogowie chrońcie Króla łamane Królową nawias kwadratowy niepotrzebne skreślić zamknąć nawias kropka.

Angua dokończyła z ulgą i dopiero wtedy przyjrzała się twarzy Marchewy. Trudno było nie zauważyć, że po policzkach spływają mu prawdziwe łzy wzruszenia.

— Tego… bardzo dobrze. No to załatwione, dziękuję — rzekł po chwili sierżant Colon.

— …osła-niać nie-win-nych przeci-nek…

— Bez pośpiechu, Detrytus.

Sierżant odchrząknął i znowu zajrzał do notatek.

— Do rzeczy. Łapacz Hoskins znowu wyszedł z aresztu, więc uważajcie. Wiecie, jak się zachowuje, kiedy zacznie świętować. Ten przeklęty troll Węglarz pobił wczoraj cztery osoby…

— …dla wspom-nianej Spra-wy przeci-nek…

— Gdzie jest kapitan Vimes? — zainteresował się Nobby. — On powinien to prowadzić.

— Kapitan Vimes… porządkuje swoje sprawy — wyjaśnił Colon. — Nie tak łatwo nauczyć się cywilnego życia. No dobrze. — Znowu zajrzał do notatek, a potem na swoich ludzi. Ludzi… akurat!

Poruszył ustami, licząc w myślach. O tam, między Nobbym i funkcjonariuszem Cuddym, siedział niski, obszarpany człowieczek z brodą i włosami tak zapuszczonymi i splątanymi, że przypominał fretkę wyglądającą zza krzaka.

— …mi dopo-móż na-wias kwadratowy wy-żej wymie-ni-one bós-two zamk-nąć na-wias kro-pka.

— Nie, nie! — jęknął Colon. — Co tu robisz, Tuiteraz? Dziękuję, Detrytus… nie salutuj! Możesz usiąść.