Выбрать главу

Będzie musiała powiedzieć policjantom, że to ona strzelała. Zastanawiała się tylko, czy zrobić to od razu tutaj, czy dopiero w komisariacie. A może w swoim biurze? Jeżeli zrobi to u siebie, w Biurze Prokuratora Okręgowego w Boulder, może liczyć na pomoc kolegów. Jednak cokolwiek postanowi, nie wolno jej mieszać w sprawę Emmy. Stawka jest zbyt wysoka.

Policja nie może się dowiedzieć, co robiła tutaj dziś wieczorem. Jeśli się dowie, Emma Spire już jest martwa.

Rannego mężczyznę położono na noszach i wniesiono do karetki. Ambulans natychmiast odjechał.

Lauren podjęła decyzję. Zeszła na jezdnię, podeszła do najbliżej stojącego policjanta i delikatnie dotknęła jego ramienia.

– Proszę pana.

Odwrócił się, ale nie spojrzał na nią. Jego czarna czapka była całkowicie pokryta śniegiem, wąsy miał sztywne od mrozu, ciekło mu z nosa.

– Co znowu? – warknął.

– Proszę pana – powtórzyła.

Wreszcie spojrzał na Lauren. Przekrzywiła głowę i wtedy chyba go rozpoznała. Musiała widywać go w sądzie albo w komisariacie, ale nie pamiętała, jak się nazywa.

– Jestem Lauren Crowder, zastępczyni prokuratora okręgowego w Boulder.

– Do diabła, szybko się pani zjawiła! – Był zdziwiony. – Kto panią wezwał? Jeszcze żaden detektyw nie zdążył tu dotrzeć.

– Byłam w pobliżu. Sprawy osobiste – wyjaśniła. – Zobaczyłam, co się tu dzieje, i pomyślałam, że może będę mogła w czymś pomóc.

– Dobrze. Przyda się nam każda pomoc. Co za bajzel! Już rano czułem, że łapie mnie grypa. Jak postoję tutaj jeszcze trochę jak jakiś niedźwiedź polarny, na pewno się rozłożę. – Jego głos zmiękł. Zobaczył, że kobieta, z którą rozmawia, jest ładna. Wziął ją pod łokieć. – Schowajmy się w radiowozie. Tam mi pani powie, jak mi może pani pomóc.

– Zgoda. – Lauren nie widziała dobrze, gdzie policjant patrzy, ale czuła, że taksuje ją wzrokiem i zamierza z nią poflirtować. Może będzie mogła od niego coś wyciągnąć. Nagle dotarło do niej, jak bardzo zmarzła – mówienie przychodziło jej z trudem.

Policjant krzyknął do partnera, że idzie do samochodu, a potem, ciągle trzymając Lauren pod łokieć, zaprowadził ją do najbliższego radiowozu. Otrzepał ubranie ze śniegu, wsunął się na miejsce kierowcy i poprosiłby usiadła na fotelu pasażera.

Ostrożnie obeszła samochód. Silnik pracował, w środku było ciepło. Policjant głośno wydmuchał nos.

– Więc wie pani coś o tym, co się tu wydarzyło?

Lauren zostało na tyle instynktu samozachowawczego, by zapytać:

– A co do tej pory odkryliście, policjancie…

– Riske. Lane Riske. Wymawia się, jakby było „y”, chociaż nie ma. O Jezu, nie znoszę, jak mi zamarzają wąsy. Trudno wtedy mówić i czuję się, jakbym miał zaraz pęknąć. Już mówię, co odkryłem. – Z naciskiem wymówił słowo „odkryłem”.

Ktoś zawiadomił mnie, że na jezdni leży ciało. Facet dzwonił pod dziewięćset jedenaście z telefonu komórkowego. W pierwszej chwili pomyślałem, że to żart, może jakieś dzieciaki się wygłupiają albo ktoś z Denver, bo to nie jest dzielnica, w której znajduje się ciała na środku jezdni ani zresztą nigdzie indziej. Doszedłem do wniosku, że pewnie komuś zależy, żebyśmy ruszyli dupy, przepraszam za język, żebyśmy musieli w śnieżycy wdrapać się na to śliskie zbocze. Wie pani, jak to jest.

W miarę, jak mówił, stawał się coraz bardziej świadom tego, że siedzi obok bardzo atrakcyjnej kobiety, i jego ożywienie rosło.

– Więc Loutis i ja dotarliśmy tu – to był prawdziwy slalom – i ledwo wyhamowaliśmy przed wielką kupą śniegu. Mogło to być ciało, ale raczej zwyczajna zaspa. Albo zdechły jeleń. Kazałem Loutisowi wysiąść i sprawdzić. Niech mnie diabli, jeżeli to nie było ciało. Facet wyglądał, jakby zaraz miał umrzeć. Na śniegu na jego nogach widać było ślady opon. Przykryliśmy go, czym się dało, i wezwaliśmy karetkę. Przyjechała bardzo szybko. Sanitariusze powiedzieli, że facet ma ranę postrzałową. Tylko tyle wiem. W czym więc może mi pani pomóc?

Lauren zastanawiała się, czy zachowanie policjanta ma jakikolwiek wpływ na jej sytuację, doszła jednak do wniosku, że to nie ma znaczenia.

– Proszę sięgnąć do kieszeni mojego płaszcza z pana strony – powiedziała. – Będę trzymała ręce tak, żeby pan je widział. Znajdzie pan tam pistolet, dziewięciomilimetrowego glocka, w którym brakuje jednej kuli. Strzelałam z niego dziś wieczorem, ale pistolet jest zabezpieczony.

Osłupiały Riske wpatrywał się w kieszeń płaszcza Lauren. Nie sięgnął po pistolet. W ogóle się nie poruszył. W końcu wykrztusił:

– Mówiła pani, że jak się pani nazywa? Ma pani jakiś dowód tożsamości?

Lauren zostawiła torebkę w swoim samochodzie. A samochód stał koło domu Emmy. Nie zamierzała mu tego mówić.

– Nie przy sobie. Nazywam się Lauren Crowder. Jestem zastępczynią prokuratora okręgowego w Boulder. Na pewno widział mnie pan w sądzie.

– Rzeczywiście pani twarz wydaje mi się znajoma. Naprawdę ma pani w kieszeni pistolet?

– Tak.

– Strzelała pani do tego faceta, którego znaleźliśmy na ulicy? Nie była pewna, jak odpowiedzieć na to pytanie.

– Nie wiem, czy do niego – odparła w końcu.

– Ale strzelała pani?

– Tak.

Riske chwilę się jej przyglądał, zanim znów się odezwał.

– Proszę pochylić się do przodu i położyć obie ręce na desce rozdzielczej. Teraz wyjmę pistolet z pani kieszeni.

Zrobiła to, co kazał.

Spróbował sięgając do jej kieszeni, ale miał za grube rękawice. Zębami ściągnął jedną i w końcu udało mu się wyciągnąć pistolet. Trzymał glocka G26 za rękojeść tylko palcem wskazującym i kciukiem.

– Muszę prosić, żeby się pani przesiadła na tył. Ja pójdę się rozejrzeć, co się tu właściwie stało. Mam nadzieję, że pani rozumie.

– Tak – odparła.

Nie chciała się przesiadać. Tylne siedzenia radiowozu były dla niej jak przedsionek celi. Jak droga prowadząca tylko w jedną stronę, na której nie chciała się znaleźć.

Gdy się tam przesiądzie, straci kontrolę nad swoim życiem.

– Założę pani kajdanki – oznajmił Riske. – To zwykłe środki ostrożności. Rozumie pani, czemu muszę to zrobić?

Chciała się z nim spierać, powiedzieć, że kajdanki nie są potrzebne. W końcu jest zastępczynią prokuratora, więc nie trzeba jej skuwać. Ale wiedziała, że nie warto protestować. Wyciągnęła ręce. Riske założył jej kajdanki luźno, z przodu, nie z tyłu, sięgnął przed nią i otworzył drzwiczki pasażera. Obszedł radiowóz, otworzył tylne drzwi. Gdy nachylała się, by wsiąść, poczuła, jak kładzie jej rękę na głowie, żeby się nie uderzyła.

Rozpłakała się. Ręka na głowie była kroplą, która przepełniła czarę.

Znalazła się w prawdziwych kłopotach.

Tak bardzo chciała zadzwonić do męża i powiedzieć mu, że będzie później, niż zapowiadała.

Siedziała sama w ciepłym samochodzie jakieś pięć minut. Próbowała powstrzymać łzy. Nie będę płakać, nie będę płakać, powtarzała sobie. Gruba warstwa śniegu pokryła szyby, przestrzeń skurczyła się. Tylne siedzenia wykonano z twardego plastiku. Nie było klamki, żeby otworzyć drzwi, nie można też było opuścić szyby. Ciepło, które powitała z taką radością, teraz ją przytłaczało. Niezręcznie ściągnęła rękawiczki i położyła je na kolanach. Rozpięła gruby płaszcz, zdjęła ciepłą czapkę. Zmarznięte stopy, które stopniowo się rozgrzewały, zaczęły ją boleć.

Riske wrócił i usiadł z przodu. Jego głos stwardniał, mówiąc, nie patrzył Lauren w oczy.

– Kazano mi wziąć pani rękawiczki. Miała je pani na rękach w chwili, gdy pani strzelała?

– Tak – odparła i natychmiast pomyślała, że może nie powinna była udzielać odpowiedzi.