Godzinę później Tiffany wyruszyła z kieszeniami pełnymi liścików do rzeźników, piekarzy i farmerów w okolicy. Była trochę zaskoczona przyjęciem.
— Panna Spisek nie umrze w jej wieku — oświadczył rzeźnik, ważąc kiełbaski. — Słyszałem, że Śmierć przychodził już po nią, a ona zatrzasnęła przed nim drzwi!
— Trzynaście tuzinów kiełbasek poproszę — rzekła Tiffany. — Ugotowanych i dostarczonych na miejsce.
— Jesteś pewna, że ona umrze? — zapytał rzeźnik, a na jego twarzy pojawiła się niepewność.
— Nie. Ale ona jest pewna.
Piekarz powiedział:
— Nie wiesz o tym jej zegarze? Kazała go zrobić, kiedy jej serce umarło. To takie jakby nakręcane serce, rozumiesz?
— Doprawdy? — zdziwiła się Tiffany. — Więc kiedy jej serce umarło, a ona zamówiła nowe, mechaniczne, jak przeżyła, zanim było gotowe?
— Och, pewno magicznie, to jasne.
— Ale serce pompuje krew, a zegar panny Spisek jest na zewnątrz jej ciała. Nie ma żadnych… rurek…
— Pompuje krew magicznie — wyjaśnił piekarz. Mówił wolno i przyglądał się jej dziwnie. — Jak możesz być czarownicą, jeśli nie wiesz takich rzeczy?
Tak samo było wszędzie. Całkiem jakby sama myśl o tym, że panny Spisek zabraknie, miała nieodpowiedni kształt i nie chciała się zmieścić w żadnej głowie. Panna Spisek ma sto trzynaście lat, tłumaczyli, a praktycznie nie słyszy się o ludziach, którzy umierają, mając sto trzynaście lat. To żart, mówili. Albo że ma zwój podpisany krwią, a z niego wynika, że będzie żyła wiecznie. Albo że ktoś musiałby ukraść jej zegar, żeby umarła, albo że za każdym razem, kiedy Mroczny Kosiarz po nią przychodził, okłamywała go co do swego nazwiska lub odsyłała do kogoś innego. A może zwyczajnie gorzej się poczuła…
Zanim Tiffany skończyła, sama już wątpiła, czy to się zdarzy. Jednak panna Spisek sprawiała wrażenie całkiem pewnej. A kiedy człowiek ma sto trzynaście lat, najbardziej zadziwiające jest nie to, że jutro umrze, ale to, że dzisiaj jeszcze żyje.
Z głową pełną posępnych myśli Tiffany wyruszyła na sabat.
Raz czy dwa razy miała wrażenie, że wyczuwa obserwujących ją Feeglów. Nigdy nie rozumiała, jakim sposobem ich wyczuwa — był to talent, którego człowiek się uczył. Uczył się też nie zwracać na to uwagi.
Zanim dotarła na miejsce, wszystkie młodsze czarownice już tam były. Zdążyły nawet rozpalić ognisko.
Niektórzy sądzą, że „sabat” to określenie spotkania czarownic i rzeczywiście, tak właśnie stwierdza słownik. Ale prawdziwą nazwą dla spotkania czarownic jest „kłótnia”.
W każdym razie większość znanych Tiffany czarownic nigdy tego słowa nie używała. Za to pani Skorek owszem, prawie bez przerwy. Pani Skorek była wysoka, chuda i raczej oschła, nosiła na łańcuszku okulary w srebrnych oprawkach i używała takich słów, jak „awatar” i „omen”. Natomiast Annagramma — która przewodniczyła sabatowi, ponieważ to ona go wymyśliła, miała najwyższy kapelusz i najostrzejszy głos — była jej najlepszą i jedyną uczennicą.
Babcia Weatherwax zawsze powtarzała, że pani Skorek to mag, tyle że w sukni. Annagramma przynosiła na spotkania mnóstwo książek i różdżek. Dziewczęta zwykle dopełniały kilku ceremonii, żeby ją uspokoić, ponieważ dla nich prawdziwym celem sabatu było spotkanie z przyjaciółkami. Nawet jeśli były przyjaciółkami tylko dlatego, że były też jedynymi osobami, z którymi można swobodnie porozmawiać, gdyż miały te same kłopoty i rozumiały, na co się narzeka.
Spotykały się w lesie, również zimą. Zawsze w pobliżu znalazło się dość drewna na ognisko, a wszystkie i tak ubierały się ciepło. Nawet latem komfortowy lot na miotle, na jakiejkolwiek sensownej wysokości, wymagał więcej warstw bielizny, niż ktokolwiek mógłby zgadnąć, a czasem też dodatkowo umocowania sznurkiem kilku termoforów.
W tej chwili nad ogniskiem krążyły trzy małe kule ogniste. Sprowadziła je Annagramma. Powiedziała, że można nimi zabijać nieprzyjaciół. Wszystkie inne czarownice zerkały niespokojnie — to były czary magów, efektowne i niebezpieczne. Czarownice wolały powalać wrogów spojrzeniem. Nie warto przecież wroga zabijać. Skąd by wtedy przeciwniczka wiedziała, że przegrała?
Dimity Hubbub przyniosła wielki półmisek lewostronnego ciasta — akurat coś, co pozwala pokryć żebra warstwą chroniącą przed chłodem.
— Panna Spisek mówi, że umrze w piątek rano — oznajmiła Tiffany. — Powiedziała, że wie.
— Jaka szkoda — rzuciła Annagramma tonem mówiącym, że nie aż taka. — Ale była przecież bardzo stara.
— Nadal jest — przypomniała Tiffany.
— Ehm… To się nazywa Zew — wtrąciła Petulia Chrzestna. — Stare czarownice wiedzą, kiedy mają umrzeć. Nikt nie rozumie, jak to działa. Wiedzą i tyle.
— Ciągle jeszcze trzyma te czaszki? — spytała Lucy Warbeck, która miała włosy zaczesane do góry, z wetkniętym w nie nożem i widelcem. — Nie mogłam ich znieść. Wyglądały, jakby… no, jakby przez cały czas na mnie patrzyły.
— Ja odeszłam, bo używała mnie jako lustra — oświadczyła Lulu Darling. — Nadal tak robi?
Tiffany westchnęła.
— Tak.
— Ja od razu powiedziałam, że do niej nie pójdę — rzekła Gertruder Tiring, grzebiąc patykiem w ogniu. — Wiecie, że jeśli któraś bez pozwolenia porzuci czarownicę, to żadna inna jej nie przyjmie, ale jeśli odejdzie od panny Spisek, nawet po jednej nocy, nikt o tym nie wspomina i tylko znajdują jej nowe miejsce?
— Pani Skorek uważa, że takie rzeczy jak czaszki i kruki to jednak przesada — poinformowała Annagramma. — Wszyscy, którzy mieszkają w okolicy, są przerażeni dosłownie na śmierć.
— Hm… A co będzie z tobą? — zwróciła się do Tiffany Petulia.
— Nie wiem. Pójdę pewnie gdzie indziej.
— Biedactwo — westchnęła Annagramma. — Panna Spisek nie mówiła przypadkiem, kto przejmie jej chatkę? — dodała takim tonem, jakby dopiero teraz przyszło jej to do głowy.
Nastała cisza. Sześć par uszu nasłuchiwało w takim skupieniu, że niemal trzeszczały. Młodych czarownic nie przybywało zbyt wiele, ale czarownice żyły bardzo długo i otrzymanie własnej chatki naprawdę było cenne. Wtedy dopiero człowiek zaczynał zyskiwać szacunek.
— Nie — odparła Tiffany.
— Żadnych sugestii?
— Nie.
— Ale nie powiedziała, że to będziesz ty, prawda? — zapytała ostro Annagramma.
Jej głos naprawdę potrafił działać na nerwy. Zwykłe „hej” brzmiało czasem jak oskarżenie — Nie!
— Zresztą jesteś za młoda.
— Nie ma żadnych ograniczeń wiekowych — zauważyła Lucy Warbeck. — W każdym razie nie na piśmie.
— Skąd wiesz? — warknęła Annagramma.
— Zapytałam starą panią Pewmire.
Annagramma była podejrzliwa.
— Pytałaś ją? Dlaczego?
Lucy przewróciła oczami.
— Bo chciałam wiedzieć i tyle. Posłuchaj, przecież wszyscy wiedzą, że jesteś najstarsza i… no, najbardziej wykształcona. Oczywiście, że ty dostaniesz chatę.
— Tak — zgodziła się Annagramma, bacznie obserwując Tiffany. — Oczywiście.
— No to mamy tę sprawę, ehm, załatwioną — odezwała się Petulia głośniej, niż było to konieczne. — Czy u was też w nocy padał śnieg? Stara matula Blackcap uważa, że to niezwykłe.
No pięknie, pomyślała Tiffany, teraz się zacznie.
— Tu, w górach, często spada tak wcześnie — stwierdziła Lucy.
— Wydawało mi się, że jest bardziej puszysty niż zwykle — uznała Petulia. — Całkiem ładny, jeśli ktoś lubi coś takiego.