— To był tylko śnieg — ucięła Annagramma. — Słuchajcie, słyszałyście, co się przydarzyło tej nowej dziewczynie, która zaczęła naukę u panny Tumult? Po godzinie uciekła z wrzaskiem. — Uśmiechnęła się niezbyt współczująco.
— Z powodu żaby? — zapytała Petulia.
— Nie, nie żaby. Żaba jej nie przeszkadzała. Natomiast Pechowy Charlie…
— Może wystraszyć — zgodziła się Lucy.
I to wszystko, uświadomiła sobie Tiffany, słuchając kolejnych ploteczek. Ktoś, kto był praktycznie kimś w rodzaju boga, zrobił miliardy płatków, które wyglądały jak ona, a one nawet nie zauważyły… Na szczęście, ma się rozumieć.
Oczywiście, że na szczęście. Na pewno nie miała ochoty na drwiny i głupie pytania. No oczywiście…
…ale… no… byłoby miło, gdyby wiedziały, gdyby zawołały: „Łał!”, gdyby były zazdrosne, wystraszone albo zdumione. A sama nie mogła im powiedzieć, w każdym razie nie mogła powiedzieć Annagrammie, która by sobie żartowała i która by prawie, chociaż nie całkiem stwierdziła, że Tiffany sobie to wymyśliła.
Zimistrz odwiedził ją i zrobiła na nim wrażenie. Trochę szkoda, że wie o tym jedynie panna Spisek i setki Feeglów, zwłaszcza że — Tiffany zadrżała — od piątku rano będą o tym wiedzieć już tylko setki małych niebieskich ludzików.
Innymi słowy: jeśli nie powie o tym komuś, kto jest co najmniej takiego samego wzrostu i żywy, to chyba się rozpuknie.
Powiedziała więc Petulii, kiedy wracały do domu. Mieszkały w tych samych stronach, a latały tak wolno, że nocą łatwiej było iść piechotą, ponieważ wtedy nie zderzały się z tyloma drzewami.
Petulia była pulchna, solidna i już teraz miała opinię najlepszej świńskiej czarownicy w górach, co wiele znaczy w okolicy, gdzie każda rodzina trzyma świnię. Panna Spisek mówiła, że już niedługo zaczną za nią biegać chłopcy, bo dziewczynie, która zna się na świniach, nie braknie kandydatów na męża.
Jedyny kłopot z Petulia polegał na tym, że zawsze zgadzała się z rozmówcą i zawsze mówiła to, co jej zdaniem chciałby usłyszeć. Ale Tiffany zachowała się trochę okrutnie i zwyczajnie opowiedziała jej o wszystkich faktach. Usłyszała kilka achów i ochów, z których była zadowolona.
— Tu musiało być bardzo… umm… interesujące — stwierdziła po chwili Petulia.
No tak, cała ona.
— Co mam robić?
— Umm… A musisz robić cokolwiek?
— Wiesz, wcześniej czy później ludzie zauważą, że wszystkie płatki śniegu mają mój kształt.
— Umm… Obawiasz się, że nie? — spytała Petulia tak niewinnie, że Tiffany się roześmiała.
— Mam takie przeczucie, że to się nie skończy na płatkach! Rozumiesz, przecież on robi całą zimę!
— I uciekł, kiedy krzyknęłaś…
— Zgadza się.
— A potem zrobił coś takiego… głupiego.
— Co?
— Płatki śniegu — wyjaśniła uprzejmie Petulia.
— Wiesz, nie powiedziałabym tak, ściśle mówiąc — odparła nieco urażona Tiffany. — Właściwie nie tak całkiem głupiego.
— No więc wszystko jasne — uznała Petulia. — Jest chłopcem.
— Co takiego?!
— Jest chłopcem. Rozumiesz, wszyscy są tacy sami. Czerwienią się, stękają, mamroczą, wiercą się…
— Ale on ma miliony lat, a zachowuje się, jakby nigdy jeszcze nie spotkał dziewczyny!
— Umm, sama nie wiem. A spotkał już kiedyś dziewczynę?
— Musiał! Przecież jest Lato — oświadczyła Tiffany. — To dziewczyna. No, kobieta. Przynajmniej według tej książki, którą oglądałam.
— Myślę, że możesz tylko czekać, co jeszcze zrobi. Przykro mi. Nigdy nie miałam płatków śniegu przygotowanych na moją cześć. Ehm… Jesteśmy na miejscu.
Dotarły do polany, gdzie mieszkała panna Spisek, i Petulia zaczęła chyba się denerwować.
— Umm… Tyle o niej opowiadają… — powiedziała, spoglądając na chatę. — Dobrze ci tam?
— Czy mówią na przykład o tym, co potrafi zrobić swoim paznokciem? — spytała Tiffany.
— Tak! — Petulia zadrżała.
— Sama to wymyśliła. Tylko nikomu o tym nie mów.
— Dlaczego ktoś miałby wymyślać o sobie taką historię? Tiffany się zawahała. Świń nie da się oszukać boffo, więc Petulia nigdy się z nim nie spotkała. Była też zdumiewająco prawdomówna, co — jak Tiffany z wolna się przekonywała — u czarownicy stanowi raczej wadę. Nie o to chodzi, że czarownice są nieuczciwe, ale bardzo uważają, jaką prawdę mówią.
— Nie wiem — skłamała. — Poza tym trzeba przeciąć spory kawałek człowieka, zanim cokolwiek wypadnie. A skóra jest całkiem mocna. Nie wydaje mi się, żeby to było możliwe.
— Próbowałaś? — wystraszyła się Petulia.
— Dziś rano ćwiczyłam paznokciem na wielkiej szynce, jeśli o to ci chodzi — odparła Tiffany.
Trzeba sprawdzać takie rzeczy, myślała. Słyszałam historię o tym, że panna Spisek ma wilcze kły, a ludzie sobie o tym opowiadają, choć przecież ją widzieli.
— Umm… Przyjdę jutro pomóc, oczywiście — zapewniła Petulia. Nerwowo zerkała na dłonie Tiffany, bo może koleżanka planowała kolejne eksperymenty z paznokciem. — Przyjęcia pożegnalne bywają całkiem wesołe. Ale wiesz, umm, powiedziałabym chyba panu zimistrzowi, żeby sobie poszedł. Tak jak zrobiłam, kiedy Davey Lummock zaczął być, umm… za bardzo romantyczny. I powiedziałam mu, umm, że chodzę z Makkym Tkaczem. Tylko nikomu nie mów.
— Czy to ten, który bez przerwy opowiada o świniach?
— Wiesz, świnie są bardzo ciekawe — zapewniła z wyrzutem Petulia. — A jego ojciec, umm, ma największą hodowlę świń w całych górach.
— Rzeczywiście warto się nad tym zastanowić — przyznała Tiffany. — Auć!
— Co się stało?
— Nie, nic. Coś mnie nagle zakłuło w dłoni. Pewnie rana się goi. Do zobaczenia jutro.
Tiffany weszła do chaty, a Petulia ruszyła dalej przez las. Spod dachu dobiegła rozmowa.
— Żeście słyseli, co powiedzioła ta gruba dziewucha?
— Ano, ino ze świnie nie som takie znowu ciekowe.
— No, tego nie wim. Bardzo uzytecny zwieź, tako świnia. Wis, można zjeść kazdo jej cąstecke, opróc kwiku.
— Ni, tutoj sie mylis. Można uzyc kwiku tys.
— Ni być gupi!
— Ano, mozes! Robis takie ciasto, rozumis, dajes dużo synki, rozumis, potem łapies kwik, kłodzies na samym cubecku, zanim zdonzy uciec, i pakujes prosto do pieca.
— Nigdy zem nie słysoł ło cymś tokim.
— Ześ nie słysoł? To sie nazywo zapiekanko z kwikiem i synkom.
— Ni ma cegoś takiego!
— Cemu ni? Jest tako kwaśnica spisko. A pisk w porównaniu do kwiku to je taki ciut ino. I pewno do sie…
— Jak zaro sie nie pozamykocie, gamonie, to was tyz do pieca powsadzom! — wrzasnął Rob Rozbój.
Feeglowie przycichli, pomrukując niechętnie.
A po drugiej stronie polany zimistrz przyglądał się chacie fioletowoszarymi oczami. Patrzył, jak w okienku na górze zapłonęła świeca, a potem obserwował pomarańczowe lśnienie, póki nie zgasło. Idąc chwiejnie na swoich nowych nogach, przeszedł do grządki, gdzie latem rosły róże.
Każdy, kto odwiedził Skład Towarów Magicznych po Przystępnych Cenach Zakzaka Wręcemocnego, mógł tam znaleźć kryształowe kule wszelkich rozmiarów, ale o mniej więcej podobnej cenie, to znaczy za Bardzo Dużo Pieniędzy. Ponieważ większość czarownic, szczególnie te najlepsze, dysponowały Bardzo Małymi Pieniędzmi, wykorzystywały inne przyrządy, takie jak szklane pływaki z sieci rybackich albo spodeczki czarnego atramentu.