Выбрать главу

— Dziękuję, panno Tyk.

— Mówi, że oczy masz czujne na ukryte detale.

Jak na przykład etykiety na czaszkach, pomyślała Tiffany.

— Panno Tyk, czy wie pani cokolwiek o tym, że niektórzy chcieliby, abym przejęła chatę? — zapytała.

— Och, ta sprawa jest już postanowiona. Były pewne sugestie, że może jednak ty, skoro już tu jesteś, ale doprawdy, wciąż jesteś młoda, gdy Annagramma ma o wiele więcej doświadczenia. Przykro mi, ale…

— To niesprawiedliwe, panno Tyk — przerwała jej Tiffany.

— Daj spokój, Tiffany, czarownica nie powinna tak mówić… — zaczęła panna Tyk.

— Nie chodziło mi o to, że niesprawiedliwe dla mnie, ale że niesprawiedliwe wobec Annagrammy. Ona tu wszystko zepsuje, prawda?

Przez ułamek momentu panna Tyk wyglądała, jakby czuła się winna. Był to naprawdę bardzo krótki czas, ale Tiffany zauważyła.

— Pani Skorek jest pewna, że Annagramma doskonale sobie poradzi.

— A pani?

— Nie zapominaj, do kogóż mówisz!

— Mówię do pani, panno Tyk. To jest… niesłuszne!

Oczy Tiffany płonęły. Kątem jednego z nich zauważyła, jak cały półmisek kiełbasek przemieszcza się z wielką szybkością po białym obrusie.

— A to jest kradzież! — warknęła i skoczyła za nim.

Pobiegła za półmiskiem, który — sunąc o kilka cali nad ziemią — skręcił za róg chaty i zniknął za szopą dla kóz. Ruszyła za nim.

Wśród liści za szopą leżało już kilka talerzy. Były tu ziemniaki, masło, kilkanaście kanapek z szynką, stos jajek na twardo i dwie gotowane kury. Wszystko oprócz kiełbasek na półmisku, teraz już nieruchomym, wyglądało na nadgryzione.

I nie było żadnego śladu Feeglów. Po tym właśnie poznała, że tu są. Zawsze się przed nią kryli, kiedy wiedzieli, że jest zła.

A tym razem była naprawdę zła. Nie na Feeglów (w każdym razie nie za bardzo), chociaż ta głupia sztuczka z chowaniem działała jej na nerwy, lecz na pannę Tyk, babcię Weatherwax, Annagrammę i pannę Spisek (za umieranie), i na samego zimistrza (z wielu powodów, których nie zdążyła sobie jeszcze poukładać).

Cofnęła się i znieruchomiała.

Zwykle było to uczucie powolnego, spokojnego tonięcia, ale tym razem przypominało skok w ciemność.

Kiedy uniosła powieki, miała wrażenie, że zagląda przez okno do wielkiej sali. Dźwięk zdawał się dobiegać z bardzo daleka i coś mrowiło ją między oczami.

Pojawili się Feeglowie — spod liści, zza gałęzi, nawet spod talerzy. Ich głosy brzmiały jak spod wody.

— Ach, łojzicku! Zuciła na nas jakiesik wielkie wiedźmowanie! — Jesce nigdy tak nie robiła!

Ha… To ja się chowam przed wami, pomyślała Tiffany. Niezwykła odmiana, co? Ciekawe, czy mogę się poruszać.

Zrobiła krok w bok. Feeglowie chyba niczego nie zauważyli.

Ha! Gdybym mogła podejść tak do babci Weatherwax, tobym ją zaskoczyła…

Mrowienie na nosie było coraz bardziej dokuczliwe. Pojawiło się uczucie całkiem podobne, choć na szczęście nie takie samo, jak konieczność odwiedzenia wygódki. To znaczyło: za chwilę coś się zdarzy i lepiej być przygotowaną.

Ich głosy stawały się coraz wyraźniejsze; w polu widzenia unosiły się niebieskie i fioletowe plamki.

A potem nastąpiło coś, co — gdyby było dźwiękiem — brzmiałoby jak „uuułamp!”. Jakby puknięcie w uszach po locie na miotle na dużej wysokości. A Tiffany pojawiła się w samym środku Feeglów, wzbudzając chwilową panikę.

— Przestańcie wykradać pogrzebowe dania, wy złodziejskie cholestki! — krzyknęła.

Feeglowie znieruchomieli, patrząc na nią ze zdziwieniem. Po chwili odezwał się Rob Rozbój.

— Skarpety bez stóp?

Nastąpiła jedna z tych chwil — często się zdarzających w towarzystwie Feeglów — kiedy świat jakby się zaplątał i koniecznie trzeba rozsupłać ten węzeł, zanim przejdzie się dalej.

— O czym ty mówisz? — zdziwiła się Tiffany.

— Cholestki — wyjaśnił Rob. — Tokie jakby skarpety bez stóp na dole. Coby w nogi było ciepło, rozumis.

— Znaczy, takie ocieplacze?

— Ano. Łone. To by była cołkiem dobro nazwa dlo nich, bo łone to właśnie robiom. A tak po prowdzie to może chciałoś powiedzieć „złodziejskie chłystki”, co łoznaco…

— …nas — podpowiedział Tępak Wullie.

— A tak. Dziękuję — powiedziała cicho Tiffany. Skrzyżowała ręce i krzyknęła: — No dobra, złodziejskie chłystki! Jak śmiecie wykradać pogrzebowe dania panny Spisek!

— Łoj, bida, bida! To psecie Splatanie Rąk! Splaataaaniee Rąąąąk! — zawył Tępak Wullie, padł na ziemię i usiłował zasłonić się liśćmi.

Wokół niego Feeglowie kulili się i jęczeli. Duży Jan zaczął tłuc głową o tylną ścianę mleczarni.

— Cichojcie! Syćkie musimy być spokojne! — wrzasnął Rob Rozbój. Rozglądał się i rozpaczliwie machał rękami na swoich braci.

— I jesce Zaciskanie Warg! — krzyknął któryś Feegle, wskazując drżącym palcem twarz Tiffany. — Łona zno Zaciskanie Warg! Zguba nos ceko, zguba!

Próbowali uciekać, ale że znowu wpadli w panikę, głównie zderzali się ze sobą.

— Czekam na wyjaśnienia — rzekła Tiffany.

Znieruchomieli. Wszystkie spojrzenia skierowały się na Roba Rozbója.

— Wyjaśnienia? — powtórzył, przestępując niepewnie z nogi na nogę. — Ano tak, wyjaśnienia. A ten… jakiego rodzoju Wyjaśnienie byś chcioła?

— Jak to jakiego rodzaju? Chcę poznać prawdę!

— Tak? Aha… Prowda… Jesteś pewno? — upewnił się dość nerwowo Rob. — Bo mogę ci doć dużo ciekawse Wyjaśnienie…

— Gadaj! Już! — ponagliła go Tiffany, tupiąc nogą.

— Ach, łojzicku, Tupanie Nogom sie zaceło! — jęknął Tępak Wullie. — Terozki to jus tylko złośliwe bestanie!

Tego już za wiele! Tiffany wybuchnęła śmiechem. Nie można było patrzeć na bandę przerażonych Feeglów i się nie śmiać. Tak marnie sobie radzili — wystarczyło ostre słowo, a przypominali koszyk pełen wystraszonych szczeniaków… tylko gorzej pachnieli.

Rob Rozbój uśmiechnął się krzywo.

— No ale syćkie wielkie wiedźmy tes tak robiom — powiedział. — Ta ciut grubo ukrodła pitnoście kanapek ze synkom — dodał z podziwem.

— To pewnie niania Ogg — domyśliła się Tiffany. — Owszem, zawsze nosi specjalny woreczek przy nogawce reform.

— I to nie je prowdziwo stypa — oświadczył Rob. — Powinno być śpiewonie, picie i zginonie kolan, a nie tokie tam stanie i plotki.

— Plotkowanie to ważny element czarownictwa — wyjaśniła Tiffany. — Sprawdzają, czy jeszcze nie zwariowały. O co chodzi z tym zginaniem kolan?

— No wis, tańce. Jigi i reele. Nie jest to dobro stypa, jak rence nie machajom, stopy nie migajom, kolana się nie zginajom i kilty nie powiewajom.

Tiffany nigdy nie widziała tańczących Feeglów, ale ich słyszała. Brzmiało to jak bitwa i pewnie tak też się kończyło. Powiewanie kiltów trochę ją jednak zaniepokoiło i przypomniało o pytaniu, którego aż do teraz nigdy jakoś nie ośmieliła się zadać.

— Powiedz… czy nosicie cokolwiek pod kiltami?

To, że Feeglowie nagle ucichli, wywołało wrażenie, że niekoniecznie lubią, kiedy im się stawia to pytanie.

Rob Rozbój zmrużył oczy. Feeglowie wstrzymali oddechy.

— Niekoniecnie — powiedział.

* * *

Pogrzeb dobiegł wreszcie końca, może dlatego że nie zostało już nic do jedzenia ani picia. Wiele odlatujących czarownic trzymało niewielkie paczuszki. To także było elementem tradycji. Wiele rzeczy w chacie należało do chaty i trafiało do następnej czarownicy, która się tam wprowadzała. Jednak wszystko pozostałe przechodziło na własność przyjaciółek już wkrótce zmarłej. A że ona sama żyła jeszcze, kiedy się to działo, udawało się uniknąć kłótni.