— Tak, panno Spisek.
— Na mojej półce znajdziesz większy słownik, „Słownik Nieocenzurowany”. Przydatny dla młodej kobiety. Możesz go wziąć… i jeszcze jedną książkę. Reszta musi zostać w chacie. Możesz również zabrać moją miotłę. Cała reszta, oczywiście, należy do chaty.
— Bardzo dziękuję, panno Spisek. Chciałabym tę książkę o mitologii.
— A tak, Chaffincha. Rozsądny wybór. Bardzo był mi pomocny i podejrzewam, że dla ciebie okaże się niezastąpiony. Krosno też musi zostać, naturalnie. Przyda się Annagrammie Hawkin.
Tiffany w to wątpiła. Annagramma nie była osobą praktyczną. Ale chyba w tej chwili nie warto o tym wspominać. Panna Spisek oparła się na poduszkach.
— Myślą, że wplata pani ich imiona w tkaninę — powiedziała Tiffany.
— Tak? Och, to prawda. Nie ma w tym nic magicznego. Bardzo stara sztuczka. Każdy tkacz to potrafi. Ale nie zdołasz ich odczytać, jeśli nie wiesz, jak to zostało zrobione. — Panna Spisek westchnęła. — Ach, moi prości ludzie… Wszystko, czego nie rozumieją, jest magią. Wierzą, że umiem zajrzeć do ich serc, ale tego nie potrafi żadna czarownica. W każdym razie nie bez chirurgii. Ale nie potrzebuję czarów, żeby czytać w ich małych umysłach. Znałam ich od czasów, kiedy byli niemowlętami. Pamiętam ich dziadków jako niemowlęta. Uważają, że są tacy dorośli! A wciąż są jak dzieci w piaskownicy kłócące się o babki z piasku. Widzę ich kłamstwa, usprawiedliwienia i lęki. Nigdy tak naprawdę nie dorastają. Nigdy nie patrzą wyżej, nie otwierają oczu. Przez całe życie pozostają dziećmi.
— Na pewno będą za panią tęsknić.
— Ha! Jestem starą złą czarownicą, moja droga. Bali się mnie i robili, co im kazałam! Bali się czaszek i strasznych historii. Wybrałam strach. Wiedziałam, że nigdy mnie nie pokochają za to, że mówię im prawdę, więc zadbałam o ich lęk. Nie, na pewno z ulgą przyjmą wiadomość, że czarownica nie żyje. A teraz powiem ci coś niezwykle ważnego. To sekret mojego długiego życia.
Aha, pomyślała Tiffany i pochyliła się.
— Najważniejsze — rzekła panna Spisek — to powstrzymać puszczanie wiatrów. Powinnaś unikać wzdymających owoców i warzyw. Najgorsza jest fasola, możesz mi wierzyć.
— Chyba nie rozumiem… — zaczęła Tiffany.
— W krótkich słowach, staraj się nie puszczać bąków.
— Kiedy tego się raczej nie robi w słowach — odparła nerwowo. Nie mogła uwierzyć, że panna Spisek mówi jej takie rzeczy.
— To nie są żarty — zapewniła ją czarownica. — Ludzkie ciało mieści w sobie skończoną ilość powietrza. Musisz się starać, żeby wystarczyło na jak najdłużej. Jeden talerz fasoli może ci odebrać rok życia. Przez całe życie unikałam wzdęć. Jestem już stara, a to znaczy, że cokolwiek powiem, jest mądre. — Popatrzyła surowo na zmieszaną Tiffany. — Rozumiesz, dziecko?
Myśli Tiffany pędziły jak szalone. Wszystko jest próbą!
— Nie — oświadczyła. — Nie jestem dzieckiem, a to bzdura, nie mądrość!
Surowa mina zmieniła się w uśmiech.
— Tak, bełkot — zgodziła się panna Spisek. — Ale musisz przyznać, że świetnie wymyślony, co? Na pewno uwierzyłaś chociaż na chwilę. Wieśniacy w zeszłym roku uwierzyli. Powinnaś widzieć, jak potem chodzili przez parę tygodni! Te ich skupione miny naprawdę mnie ubawiły! A jak się mają sprawy z zimistrzem? Uspokoiło się, tak?
Pytanie było niczym ostry nóż w kawałku ciasta i padło tak nagle, że Tiffany aż syknęła.
— Obudziłam się wcześnie i nie wiedziałam, gdzie jesteś — dodała panna Spisek.
Tak łatwo było zapomnieć, że przez cały czas niemal odruchowo korzysta z cudzych oczu i uszu.
— Widziała pani róże? — spytała Tiffany.
Nie czuła tego wymownego łaskotania, ale też nie miała wtedy specjalnie czasu na nic prócz lęku.
— Tak. Piękne. Chciałabym ci pomóc, Tiffany, ale będę miała inne zajęcia. Romans to zresztą dziedzina, w jakiej nie umiem poradzić.
— Romans?
— Ta dziewucha Weatherwax i panna Tyk tobą pokierują — ciągnęła panna Spisek. — Podejrzewam jednak, że żadna z nich nie stawała w szranki miłości.
— Szranki miłości? — powtórzyła Tiffany. Było coraz gorzej.
— Umiesz grać w pokera? — spytała panna Spisek.
— Słucham?
— Poker. Taka gra karciana. Albo Okalecz Pana Cebulę? Goń Sąsiada Korytarzem? Na pewno już siedziałaś przy zmarłych i konających.
— No tak! Ale nigdy nie grałam z nimi w karty! Zresztą nie umiem grać!
— Nauczę cię. W dolnej szufladzie komody znajdziesz talię kart. Przynieś ją.
— Czy to jak hazard? Tato mi mówił, że nie należy uprawiać hazardu.
Panna Spisek kiwnęła głową.
— Słuszna rada, moja droga. Ale się nie martw. Tak jak ja gram w pokera, to wcale nie jest hazard.
Kiedy Tiffany się zbudziła i otrząsnęła, karty zsunęły się jej z sukienki na podłogę. Pokój wypełniało zimne, szare światło poranka.
Spojrzała na pannę Spisek, która chrapała jak świnia.
Która godzina? Na pewno już po szóstej! Co powinna zrobić?
Nic. Nie miała nic do zrobienia.
Podniosła asa różdżkowego. Więc to jest poker, tak? No więc nie szło jej źle, kiedy w końcu zrozumiała, że chodzi głównie o to, by skłonić własną twarz do kłamstwa. Przez większość czasu karty służyły tylko do zajęcia czymś rąk.
Panna Spisek spała dalej. Tiffany zastanowiła się, czy nie przygotować jakiegoś śniadania, ale wydawało się to trochę…
— Starożytni królowie Djelibeybi, którzy pochowani są w piramidach — odezwała się z łóżka panna Spisek — wierzyli kiedyś, że mogą zabrać ze sobą na tamten świat złoto, drogocenne kamienie, a nawet niewolników. Na podobnej zasadzie, przygotuj mi kanapkę z szynką.
— Eee… to znaczy…
— Podróż po śmierci jest całkiem długa. — Panna Spisek usiadła. — Mogę zgłodnieć.
— Ale będzie pani samą duszą!
— Może kanapka z szynką też ma duszę. — Panna Spisek zsunęła z łóżka chude nogi. — Nie jestem pewna musztardy, ale warto spróbować. Nie ruszaj się!
Ostatnie słowa padły dlatego, że panna Spisek sięgnęła po szczotkę do włosów i wykorzystywała Tiffany jako lustro. Wściekle skupione spojrzenie o kilka cali od jej twarzy to było niemal więcej, niż Tiffany mogła znieść dzisiejszego ranka.
— Dziękuję. Możesz już iść i zrobić mi kanapkę — zwolniła ją panna Spisek, odkładając szczotkę. — Teraz się ubiorę.
Tiffany wybiegła, a w swoim pokoju wymyła twarz w miednicy. Zawsze to robiła po tym, jak służyła za lustro. Nigdy nie zebrała się na odwagę, by zaprotestować, a teraz chwila nie była właściwa, by zrobić to po raz pierwszy.
Kiedy wycierała twarz, usłyszała jakiś stłumiony odgłos na zewnątrz, więc podeszła do okna. Szybę pokrywały szronowe…
No nie… Och… nie… Znowu zaczynał!
Szronowe paprocie układały się w napis „Tiffany”, wiele takich napisów.
Chwyciła ścierkę i starła je, ale szron natychmiast osiadł znowu, grubszą warstwą.
Zbiegła na dół. Szron pokrył wszystkie okna, a kiedy spróbowała go zetrzeć, ścierka przymarzła do szyby. Zatrzeszczała, gdy Tiffany ją szarpnęła.
Jej imię, na całym oknie… Na wszystkich oknach. Może na wszystkich w całych górach. Wszędzie.
Wrócił. To okropne.
Ale też, troszeczkę… słodkie.
Nie pomyślała tego słowa, ponieważ, o ile wiedziała, oznaczało jeden z czterech podstawowych smaków. Ale pomyślała tę myśl, mimo wszystko. To była szybka, gorąca myśl.