— Za moich czasów młodym ludziom wystarczało rzeźbienie inicjałów dziewczyny w korze drzew — odezwała się panna Spisek, schodząc wolno po schodach.
Tiffany za późno poczuła znaczące mrowienie za oczami.
— To wcale nie jest zabawne, panno Spisek. Co mam robić?
— Nie wiem. Jeśli to możliwe, bądź sobą.
Panna Spisek pochyliła się z trudem i otworzyła dłoń. Jej widząca mysz zeskoczyła na podłogę, odwróciła się i przez chwilę patrzyła na nią swymi czarnymi, błyszczącymi oczkami. Czarownica szturchnęła ją palcem.
— No dalej, idź sobie. Dziękuję ci — powiedziała. Mysz odbiegła do dziury.
Tiffany pomogła staruszce się wyprostować.
— Zaczynasz się rozczulać, co? — rzuciła czarownica.
— No bo to wszystko jest takie… — zaczęła Tiffany. Mała myszka wydawała się smutna i zagubiona.
— Nie płacz — przerwała jej panna Spisek. — Długie życie wcale nie jest takie cudowne, jak się wszystkim wydaje. Rozumiesz, dostajesz taką samą porcję młodości jak wszyscy, a potem wielką dokładkę bycia bardzo starym, głuchym i sztywnym. No, wytrzyj nos i pomóż mi z żerdzią dla kruków.
— On ciągle może tam być — wymamrotała Tiffany, mocując żerdź na jej ramionach. Znowu przetarła okno; za szybą zobaczyła ruch. — Och… przyszli tutaj.
— Co? — zdziwiła się panna Spisek. Znieruchomiała. — Tam są ludzie!
— No… tak.
— Wiesz coś o tym, dziewczyno?
— Ciągle pytali, kiedy…
— Przynieś moje czaszki! Nie mogą mnie zobaczyć bez czaszek! Jak wygląda moja fryzura?
— Całkiem ładnie…
— Ładnie? Ładnie? Zgłupiałaś? Natychmiast rozczochraj mi włosy! I przynieś najbardziej wystrzępiony płaszcz! Nie, ten jest o wiele za czysty! Prędzej, moje dziecko!
Przygotowania panny Spisek trwały kilka minut, z których znaczną część zajęło przekonywanie jej, że wynoszenie czaszek na światło dzienne nie jest dobrym pomysłem — mogą przecież upaść i ktoś zauważy etykiety. Potem Tiffany otworzyła drzwi.
Pomruk rozmów ucichł.
Ludzie stali gęsto wokół drzwi. Kiedy panna Spisek ruszyła naprzód, rozstąpili się przed nią. Ku swemu przerażeniu Tiffany zobaczyła na brzegu polany świeżo wykopany grób. Nie była pewna, czego się właściwie spodziewała, ale na pewno nie grobu.
— Kto wykopał…?
— Nasi niebiescy przyjaciele — odparła panna Spisek. — Poprosiłam ich.
I wtedy tłum zaczął klaskać. Kobiety podbiegły z naręczami gałązek cisu, ostrokrzewu i jemioły — jedynych roślin wciąż jeszcze zielonych. Ludzie się śmiali. Ludzie płakali. Otoczyli ciasno czarownicę, odpychając Tiffany na bok. Dziewczyna słuchała w milczeniu.
— Nie wiemy, jak sobie bez pani poradzimy, panno Spisek.
— Nie sądzę, żebyśmy dostali kiedyś drugą taką czarownicę jak pani, panno Spisek.
— Nie wierzyliśmy, że pani odejdzie, panno Spisek! To pani przyjmowała na świat mojego dziadka!
Z godnością zstępuje do grobu, myślała Tiffany. To jest styl. To prawdziwe boffo, z litego złota. Będą wspominać ten dzień do końca życia.
— W takim razie powinieneś zatrzymać wszystkie szczeniaki oprócz jednego. — Panna Spisek zrezygnowała z prób zorganizowania tłumu. — Zwyczaj każe oddać tego jednego właścicielowi psa. W końcu to ty powinieneś nie wypuszczać tej suki z domu i dbać o płoty. A pan z czym przychodzi, panie Blinkhorn?
Tiffany wyprostowała się gwałtownie. Nawet teraz nie dawali jej spokoju! Nawet tego ranka! Ale przecież… ona chciała, żeby tak było. Te ich problemy były jej życiem.
— Panno Spisek! — rzuciła surowo, przeciskając się do przodu. — Proszę pamiętać, że ma pani umówione spotkanie!
Nie był to może najlepszy dobór słów, ale lepszy niż „Mówiła pani, że umrze za jakieś pięć minut!”.
Panna Spisek odwróciła się i przez chwilę miała niepewną minę.
— A tak — powiedziała w końcu. — Tak, rzeczywiście. Więc lepiej już chodźmy.
Potem, wciąż rozmawiając z panem Blinkhornem na temat złożonego problemu dotyczącego przewróconego drzewa i czyjejś szopy, z ciągnącą z tyłu resztą tłumu, pozwoliła Tiffany poprowadzić się ostrożnie na krawędź wykopanego grobu.
— Przynajmniej ma pani szczęśliwe zakończenie, panno Spisek — szepnęła Tiffany.
To było głupie i zasłużyła na to, co dostała.
— Tworzymy sobie szczęśliwe zakończenia, moje dziecko, z dnia na dzień. Ale widzisz, dla czarownicy nie ma szczęśliwych zakończeń. Są tylko zakończenia. No, jesteśmy…
Lepiej nie myśleć, myślała Tiffany. Lepiej nie myśleć, że właśnie schodzę po drabinie do prawdziwego grobu. Próbować nie myśleć, że pomagam pannie Spisek zejść po tej drabinie na warstwę liści, podsypanych z jednej strony jak podgłówek. Nie uświadamiać sobie, że stoję w grobie.
Tutaj w dole ten przerażający zegar dźwięczał jeszcze głośniej: brzdęk-brzdąk, brzdęk-brzdąk…
Panna Spisek trochę udeptała liście.
— Tak — stwierdziła z satysfakcją. — Widzę, że będzie mi tu całkiem wygodnie. Posłuchaj mnie, dziecko. Mówiłam ci o książkach, tak? A pod moim fotelem jest dla ciebie mały prezencik. Tak, to całkiem odpowiednie. Aha, zapomniałam…
Brzdęk-brzdąk, brzdęk-brzdąk — dźwięczał zegar. Zdawało się, że w dole jest o wiele głośniejszy.
Panna Spisek stanęła na palcach i wysunęła głowę nad krawędź grobu.
— Panie Easy! Jest pan winien wdowie Langley czynsz za dwa miesiące! Zrozumiano? Panie Plenty, świnia należy do pani Frumment, a jeśli pan jej nie odda, będę wracać i jęczeć pod pańskim oknem! Pani Fullsome, rodzina Dogelleyów miała prawo drogi przez opaczne pastwisko od tak dawna, że nawet ja nie pamiętam, i musi pani… musi…
Brzdę… k…
Przez moment — bardzo długi moment — polanę niby grom wypełniła nagła cisza zegara, który przestał tykać.
Panna Spisek powoli osunęła się na liście.
Po kilku strasznych sekundach mózg Tiffany znów zaczął działać. Krzyknęła do zebranych nad nią ludzi:
— Cofnijcie się wszyscy! Musi mieć trochę powietrza! Przyklęknęła. Tamci odskoczyli gwałtownie od grobu.
W powietrzu unosił się ostry zapach świeżej ziemi. Wydawało się, że panna Spisek umarła z zamkniętymi oczami. Nie wszystkim się to udawało. Tiffany nienawidziła zamykania ich ludziom — czuła się, jakby znowu ich zabijała.
— Panno Spisek — szepnęła.
To była pierwsza próba. Jedna z licznych, a należało przeprowadzić je wszystkie: mówić do nich, unieść im rękę, poszukać pulsu, także za uchem, sprawdzić lusterkiem oddech… A zawsze tak się denerwowała, by czegoś nie pomylić, że za pierwszym razem, kiedy wezwano ją do kogoś, kto wyglądał na martwego — pewnego młodego człowieka, który był ofiarą straszliwego wypadku w tartaku — przeprowadziła wszystkie po kolei, chociaż musiała chodzić dookoła i szukać jego głowy.
W chacie panny Spisek nie było luster. W takim razie powinna…
…myśleć. To przecież panna Spisek! Sama słyszała, jak parę minut temu nakręcała swój zegar! Uśmiechnęła się.
— Panno Spisek — szepnęła tuż przy uchu staruszki. — Wiem, że pani tu jest.
I wtedy właśnie poranek — smutny, ponury, dziwny i straszny — zmienił się… zmienił się w czyste boffo. Panna Spisek także się uśmiechnęła.
— Poszli sobie? — spytała.
— Panno Spisek! — rzekła surowo Tiffany. — To było bardzo nieładne!
— Zatrzymałam zegar paznokciem — pochwaliła się panna Spisek. — Nie mogłam ich przecież rozczarować, prawda? Musiałam im dać przedstawienie!