Выбрать главу

— Panno Spisek, czy to pani wymyśliła tę historię o swoim zegarze?

— Oczywiście! To piękny element folkloru, prawdziwe cudo. Panna Spisek i jej nakręcane serce! Jeśli będę miała szczęście, może nawet stanie się mitem? Przez tysiące lat będą pamiętali pannę Spisek!

Znów zamknęła oczy.

— Ja na pewno będę panią pamiętać, panno Spisek — zapewniła Tiffany. — Będę pamiętać, gdyż…

Świat poszarzał nagle i stawał się coraz bardziej szary. A panna Spisek całkowicie nieruchomiała.

— Panno Spisek? — Tiffany szturchnęła ją lekko. — Panno Spisek?

Panna Eumenidezja Spisek, lat sto jedenaście?

Tiffany usłyszała ten głos w swojej głowie. Wydawało się, że wcale nie przechodził przez uszy. I słyszała go już wcześniej, co czyniło ją kimś niezwykłym. Zwykle tylko raz w życiu ma się okazję słuchać głosu Śmierci.

Panna Spisek usiadła i nawet jedna kość jej nie zatrzeszczała. Wyglądała całkiem jak panna Spisek, materialna i uśmiechnięta. To, co leżało teraz na liściach, w tym dziwnym świetle było tylko cieniem.

Jednak obok niej stał ktoś bardzo wysoki — Śmierć we własnej osobie. Tiffany spotkała go już wcześniej, w jego własnej krainie za Mrocznymi Wrotami, ale nawet bez tego człowiek od razu poznawał, z kim ma do czynienia. Kosa, długa szata z kapturem i oczywiście pęk klepsydr stanowiły wyraźne wskazówki.

— Gdzie twoje maniery, dziecko? — upomniała ją panna Spisek.

Tiffany uniosła głowę.

— Dzień dobry.

Dzień dobry, Tiffany Obolała, lat trzynaście, odparł Śmierć swoim bezgłosem. Widzę, że pozostajesz w dobrym zdrowiu.

— Lekkie dygnięcie także byłoby na miejscu — oświadczyła panna Spisek.

Dygać przed Śmiercią? Babci Obolałej wcale by się to nie spodobało. Nigdy nie zginaj kolan przed tyranem, powiedziałaby.

Nareszcie, panno Eumenidezjo Spisek, musimy wyruszyć razem. Śmierć delikatnie ujął czarownicę pod rękę.

— Zaraz, chwileczkę! — zawołała Tiffany. — Panna Spisek ma sto trzynaście lat!

— Widzisz… poprawiłam trochę, z przyczyn zawodowych — wyjaśniła panna Spisek. — Sto jedenaście to takie… młodzieńcze.

Jakby chciała ukryć swe widmowe zakłopotanie, sięgnęła ręką do kieszeni i wyjęła ducha kanapki z szynką.

— Aha, udało się — stwierdziła. — Wiedziałam, że… Gdzie się podziała musztarda?

Musztarda zawsze jest ryzykowna, odparł Śmierć, gdy oboje zaczęli się rozwiewać.

— Bez musztardy? A marynowane cebulki?

Wszelkiego rodzaju marynaty jakoś nie przechodzą. Przykro mi.

Za nimi pojawił się kontur bramy.

— Żadnych przypraw na tamtym świecie? To straszne! Jakieś sosy? — dopytywała się znikająca panna Spisek.

Jest dżem. Z dżemem się udaje.

— Dżem? Dżem? Do szynki?

I już ich nie było. Światło znów stało się normalne. Powrócił dźwięk. I czas.

I znowu nie należało zbyt głęboko się zastanawiać, pilnować, by myśli były spokojne i miłe, skupić się na tym, co trzeba zrobić.

Obserwowana przez ludzi, wciąż stojących niedaleko grobu, Tiffany wróciła do chaty po kilka koców, które zwinęła w kłębek. Zaniosła je do grobu. Nikt nie zauważył, że wewnątrz ukryła dwie czaszki boffo i maszynę do robienia pajęczyn. A gdy panna Spisek i tajemnica boffo leżały już bezpiecznie przesłonięte, wzięła się do zasypywania grobu. Podbiegło kilku mężczyzn, by jej pomóc. Pracowali, dopóki spod ziemi nie dobiegł głos:

Brzdęk-brzdąk. Brzdęk.

Mężczyźni zamarli. Podobnie Tiffany, lecz zaraz odezwała się u niej Trzecia Myśclass="underline" Nie przejmuj się! Pamiętasz, zatrzymała go! Jakiś spadający kamień albo coś musiało znów go uruchomić!

Uspokoiła się.

— Pewnie ona chce nam w ten sposób powiedzieć: żegnajcie — powiedziała słodko.

Bardzo szybko zasypano grób resztą ziemi.

Teraz stałam się częścią boffo, myślała Tiffany, kiedy ludzie odeszli już do swoich wiosek. Ale panna Spisek bardzo ciężko dla nich pracowała. Zasłużyła sobie na mit, jeśli na tym jej zależało. I założę się, założę o cokolwiek, że w ciemne noce będą ją słyszeli…

Teraz jednak tylko wiatr szumiał w drzewach.

Popatrzyła na grób.

Ktoś powinien coś powiedzieć. No więc? Była przecież czarownicą.

W Kredzie i w górach religia nie była przesadnie popularna. Mniej więcej raz w roku przychodzili omnianie i prowadzili spotkanie modlitewne, czasami przyjeżdżał na ośle kapłan Zdziwionych Dnia Dziewiątego, z Biskupstwa Małej Wiary albo Kościoła Pomniejszych Bóstw. Ludzie zjawiali się, żeby posłuchać, jeśli kapłan mówił ciekawie, czerwieniał na twarzy i wrzeszczał, śpiewali pieśni, jeśli miały dobrą melodię… A potem wracali do domów.

— Jesteśmy małymi ludźmi — powiedział kiedyś jej ojciec. — Nie byłoby dla nas rozsądnie zwracać na siebie uwagę bogów.

Tiffany przypomniała sobie słowa, jakie wypowiedział nad grobem babci Obolałej tak dawno, jakby to było w poprzednim życiu. Latem na porośniętych trawą nizinach wydawały się wszystkim, co można powiedzieć. Powtórzyła je więc teraz.

— Jeśli jakaś ziemia jest poświęcona, to ta ziemia. Jeśli jakiś dzień jest święty, to jest ten dzień.

Zauważyła ruch — Billy Brodacz, gonagiel, wspiął się na świeżą mogiłę. Rzucił Tiffany spojrzenie pełne powagi, potem zdjął z ramienia mysie dudy i zaczął grać.

Ludzie nie słyszą dobrze takich dud, gdyż nuty brzmią za wysoko. Tiffany czuła je jednak w głowie. Gonagiel wiele potrafi wyrazić muzyką, więc teraz czuła zachody słońca i jesienie, i mgły na wzgórzach, i zapach róż tak czerwonych, że były prawie czarne…

Kiedy skończył, stał przez chwilę nieruchomo, potem spojrzał na nią znowu i zniknął.

Tiffany przysiadła na pniu i popłakała trochę, ponieważ trzeba było to zrobić, a później wróciła i wydoiła kozy, ponieważ tym też ktoś musiał się zająć.

Rozdział szósty

Stopy i pędy

W chacie wietrzyła się pościel, podłogi były zamiecione, a kosz na drewno pełny. Na kuchennym stole wyłożono cały inwentarz: tyle łyżek, tyle rondli, tyle półmisków, wszystkie ustawione równo w szarym świetle. Tiffany spakowała jednak trochę serów — w końcu sama je zrobiła.

Krosno stało ciche w swoim pokoju; przypominało kości jakiegoś martwego zwierzęcia. Pod fotelem leżała paczka, o której wspomniała panna Spisek. Był w niej płaszcz utkany z brązowej wełny, tak ciemnej, że prawie czarnej. Wyglądał na ciepły.

A więc to wszystko. Pora odejść. Kiedy Tiffany położyła się na podłodze i przysunęła ucho do mysiej dziury, usłyszała dobiegające z piwnicy powszechne chrapanie. Feeglowie wierzyli, że po naprawdę udanym pogrzebie należy się przespać. Nie wolno ich budzić. Znajdą ją przecież. Zawsze znajdują.

To już wszystko? A nie, niezupełnie. Zdjęła z półki „Słownik Nieocenzurowany” oraz „Mitologię” Chaffincha z „Tańcem kór poru”. Kiedy wciskała je do torby, pod sery, kartki zafalowały i kilka drobiazgów wypadło spomiędzy nich na kamienną podłogę. Niektóre okazały się wyblakłymi listami i na razie schowała je z powrotem na miejsce.

Znalazła też katalog sklepu Boffo. Na okładce uśmiechał się klaun i wypisano:

BOFFO — FIRMA ŻARTÓW I SZTUCZEK!!!!!
Obfitość śmiechów, dowcipów, chichotów, zabaw!!!
JEŚLI TO ZABAWNE,