Выбрать главу
TO BOFFO!!!
bądź duszą towarzystwa z naszym Zestawem Sztuczek!!!
Oferta miesiąca: 50% zniżki na Czerwone Nosy!!!

Tak. Można stracić lata, ucząc się, jak być czarownicą, albo stracić dużo pieniędzy u pana Boffo i stać się nią, gdy tylko przybędzie posłaniec z przesyłką.

Zafascynowana Tiffany przewracała kartki. Były tam czaszki (Świecenie w Ciemności, dopł. 8$), sztuczne uszy i całe strony śmiesznych nosów (Ohydne Wiszące Smarki — bezpłatnie do nosów powyżej 5$) oraz — jak by to powiedział Boffo — obfitość masek. Maska nr 19, na przykład, to Zła Czarownica de luxe, ze Splątanymi Tłustymi Włosami, Popsutymi Zębami i Kosmatymi Brodawkami (dostarczane osobno — możesz je przykleić, gdzie zechcesz!!!). Panna Spisek wyraźnie zrezygnowała z zakupu, może dlatego że nos wyglądał jak marchewka, ale prawdopodobnie dlatego że skóra była jaskrawozielona. Mogła też kupić Przerażające Dłonie Czarownicy (8$ para, zielona skóra i czarne paznokcie) i Cuchnące Stopy Czarownicy (9$).

Tiffany wsunęła katalog z powrotem do książki. Nie mogła pozwolić, by Annagramma go znalazła, bo wtedy wyszłaby na jaw tajemnica boffo panny Spisek.

I to było właściwie wszystko: jedno życie zakończone i sprzątnięte. Jedna chata czysta i pusta. Jedna dziewczyna zastanawiająca się, co dalej.

Zostaną podjęte Kroki…

Brzdęk-brzdąk!

Nie poruszyła się ani nie obejrzała. Nie pozwolę się zboffować, powiedziała sobie. Dla tego hałasu istnieje wytłumaczenie, które nie ma nic wspólnego z panną Spisek. Pomyślmy… Oczyściłam kominek, tak? I obok oparłam o ścianę pogrzebacz. Ale jeśli nie ustawi się go idealnie, wcześniej czy później się przewróci i zawsze znienacka. To na pewno to. Kiedy teraz się odwrócę i popatrzę, zobaczę, że pogrzebacz leży na ruszcie, a zatem hałas nie został spowodowany przez żadną odmianę upiornego zegara. Absolutnie.

Odwróciła się powoli. Pogrzebacz leżał na ruszcie.

A teraz, pomyślała, dobrze będzie wyjść na świeże powietrze. Tutaj jest smutno i duszno. Dlatego właśnie chcę wyjść: bo jest smutno i duszno, wcale nie dlatego że boję się wyimaginowanych hałasów. Nie jestem zabobonna. Jestem czarownicą. Czarownice nie są zabobonne. Po prostu nie chcę tu zostać. Czułam się tu bezpiecznie, dopóki żyła panna Spisek — to jak schronić się pod wielkim drzewem — ale nie sądzę, by nadal było tu bezpiecznie. Jeśli zimistrz każe drzewom wykrzykiwać moje imię, to zatkam uszy. Ale domek wydaje się umierać, więc wychodzę na dwór.

Nie warto było zamykać drzwi na klucz. Nawet za życia panny Spisek miejscowi wchodzili z lękiem. Z pewnością nie przestąpią progu teraz, przynajmniej dopóki następna czarownica tu nie zamieszka.

Zza chmur widać było słońce, blade jak sadzone jajko, a wiatr zdmuchnął szron. Ale tu, w górach, krótka jesień szybko zmieniała się w zimę — od teraz w powietrzu zawsze będzie się unosił zapach śniegu. W górach zima nigdy się nie kończy. Nawet latem woda w strumieniach jest lodowato zimna od topniejącego śniegu.

Tiffany usiadła na starym pniu, postawiła obok swoją starą walizkę i worek, po czym zaczęła czekać na Kroki. Annagramma zjawi się tu szybko, tego można być pewnym.

Chata naprawdę wyglądała na opuszczoną. Przypomniała…

Mam dziś urodziny — ta myśl przecisnęła się nagle do przodu. Tak, to naprawdę dzisiaj. Śmierć się nie pomylił. Jedyny dzień w roku, który należał do niej, a ona całkiem o nim zapomniała w całym tym zamieszaniu. I teraz w dwóch trzecich już przeminął.

Czy w ogóle mówiła Petulii i pozostałym, kiedy ma urodziny? Nie pamiętała.

Trzynaście lat… Ale już od kilku miesięcy myślała o sobie, że ma „prawie trzynaście”. I niedługo będzie myśleć „prawie czternaście”.

Już miała skupić się na odrobinie żalu nad sobą, kiedy usłyszała za sobą ukradkowy szelest. Odwróciła się tak szybko, że ser Horacy odskoczył do tyłu.

— Ach, to ty — mruknęła Tiffany. — Gdzie byłeś, ty niegrzeczny chło… serze? Zamartwiałam się o ciebie.

Horacy wyglądał na zawstydzonego, choć trudno byłoby zgadnąć, jak mu się to udaje.

— Chcesz pójść ze mną?

Horacego natychmiast otoczyła aura takności.

— No dobrze. Musisz wleźć do worka. Tiffany otworzyła sakwę, ale Horacy się cofnął.

— Posłuchaj, jeśli nadal masz zamiar być niegrzecznym se… — zaczęła i urwała. Zaswędziała ją dłoń. Uniosła głowę i spojrzała… na zimistrza.

To musiał być on. Z początku był tylko śniegiem wirującym w powietrzu, ale gdy kroczył przez polanę, wydawał się konsolidować, stawać człowiekiem, młodzieńcem w rozwianym za plecami płaszczu, ze śniegiem na włosach i ramionach. Tym razem nie był przezroczysty — nie całkowicie, jednak przebiegały przez niego jakby zmarszczki, a Tiffany wydawało się, że widzi drzewa poza nim niczym cienie.

Zrobiła kilka kroków w tył, ale zimistrz sunął po zeschłej trawie z prędkością łyżwiarza. Mogłaby odwrócić się i uciekać, lecz to by znaczyło, że no… że odwraca się i ucieka, a niby czemu? To przecież nie ona pisze ludziom po oknach!

Co powinna powiedzieć…? Co powinna powiedzieć??

— No więc naprawdę jestem wdzięczna, że znalazłeś mój naszyjnik — oświadczyła, cofając się stale. — A te płatki śniegu i róże były naprawdę bardzo… bardzo miłe. Ale… nie sądzę, żebyśmy… Wiesz, ty jesteś z mrozu, a ja nie… Jestem człowiekiem, zbudowanym… z ludzkiego materiału.

— Musisz być nią — rzekł zimistrz. — Byłaś w tańcu! A teraz jesteś tutaj, w mojej zimie.

Głos nie był właściwy. Brzmiał… fałszywie, jak gdyby zimistrz nauczył się wydawać dźwięk słów, nie rozumiejąc, czym są słowa.

— Jestem „nią” — odpowiedziała niepewnie Tiffany. — Nic nie wiem o tym, że muszę. Ale… Naprawdę bardzo przepraszam za ten taniec, nie chciałam, tylko że wydało mi się…

Zauważyła, że on wciąż ma te same fioletowoszare oczy. Fioletowoszare na twarzy wyrzeźbionej z marznącej mgły. I to całkiem przystojnej twarzy…

— Słuchaj, nie chciałam, żebyś pomyślał…

— Chciałam? — powtórzył ze zdumieniem zimistrz. — Ale my nie chcemy. My jesteśmy!

— Co… co chcesz przez to powiedzieć?

— Łojzicku!

— No nie… — szepnęła Tiffany, kiedy Feeglowie wyskoczyli spośród trawy.

Feeglowie nie znali znaczenia słowa „strach”. Tiffany wolałaby niekiedy, żeby czytali czasem słownik. Walczyli jak tygrysy, walczyli jak demony, walczyli jak olbrzymy. Natomiast niestety nie walczyli jak ktoś, kto ma w głowie więcej niż łyżeczkę mózgu.

Zaatakowali zimistrza mieczami, głowami i stopami. A to, że wszystkie ciosy przechodziły przez niego, jakby był cieniem, wcale im jakoś nie przeszkadzało. Kiedy Feegle wymierzał kopniaka w mglistą łydkę i w rezultacie trafiał butem we własną głowę, to efekt był zadowalający.

Zimistrz nie zwracał na nich uwagi, tak jak człowiek ignoruje motyle.

— Gdzie twoja moc? Dlaczego jesteś tak ubrana? — zapytał. — Nie tak być powinno!

Podszedł i chwycił rękę Tiffany — mocno, o wiele mocniej, niż powinno to być możliwe dla widmowej dłoni.

— To niewłaściwe! — krzyknął.

Nad polaną szybko przesuwały się chmury.

— Puść mnie! — Tiffany próbowała się wyrwać.

— Jesteś nią! — zawołał zimistrz i przyciągnął ją do siebie.

Tiffany nie wiedziała, skąd dobiegł krzyk, ale uderzenie zadała jej własna, samodzielnie myśląca dłoń. Trafiła zimistrza w policzek, tak mocno, że na chwilę twarz rozpłynęła się jak rozmazana farba.