— Nie zbliżaj się do mnie! — wrzasnęła. — Nie dotykaj mnie!
Coś zamigotało za zimistrzem. Tiffany nie widziała tego wyraźnie z powodu lodowej mgiełki, własnej grozy i strachu — ale coś rozmytego i ciemnego zbliżało się do nich po polanie, falujące i zniekształcone jak postać widziana przez warstwę lodu. Przez jedną straszną chwilę stanęło za przejrzystą sylwetką, a potem stało się babcią Weatherwax zajmującą tę samą przestrzeń co zimistrz. Wewnątrz niego.
Krzyczał przez sekundę i eksplodował w mgłę.
Babcia potknęła się i zrobiła krok naprzód. Mrugała niepewnie.
— Trochę potrwa, zanim pozbędę się tego posmaku z głowy — powiedziała. — Zamknij usta, dziewczyno, bo coś może ci do nich wlecieć.
Tiffany zamknęła usta. Coś mogło jej do nich wlecieć.
— Co… co pani z nim zrobiła? — wykrztusiła.
— Z tym — burknęła babcia, rozcierając czoło. — To jest coś, nie ktoś. Coś, które myśli, że jest kimś. A teraz daj mi swój naszyjnik.
— Co? Przecież jest mój!
— Wydaje ci się, że mam ochotę na dyskusje? Czy mam wypisane na twarzy, że mam ochotę na dyskusje? Oddaj mi go zaraz! Jak śmiesz mi się sprzeciwiać?
— Nie oddam tak…
Babcia Weatherwax zniżyła głos i przenikliwym szeptem, o wiele gorszym od krzyku, powiedziała:
— W ten sposób to coś cię znajduje! Chcesz, żeby znów cię znalazło? Teraz jest tylko mgłą. Sądzisz, że nie potrafi się zestalić?
Tiffany pomyślała o tej dziwnej twarzy poruszającej się nie tak, jak powinna się poruszać prawdziwa twarz, i o dziwnym głosie składającym słowa, jakby to były cegły…
Rozpięła srebrną klamerkę i podała babci naszyjnik.
To tylko boffo, tłumaczyła sobie. Każdy patyk jest różdżką, każda kałuża kryształową kulą. To rzecz. Nie jest mi niezbędna do życia.
Owszem, jest niezbędna.
— Musisz mi to dać — wyjaśniła delikatnie babcia. — Nie mogę wziąć sama.
Wyciągnęła otwartą dłoń.
Tiffany upuściła na nią srebrnego konika i starała się nie widzieć palców czarownicy jako zaciskających się szponów.
— Dobrze — rzekła zadowolona babcia. — Teraz musimy ruszać.
— Obserwowałaś mnie — powiedziała Tiffany z wyrzutem.
— Cały ranek. Mogłabyś mnie zobaczyć, gdyby przyszło ci do głowy, żeby popatrzeć. Ale muszę przyznać, że nie poradziłaś sobie źle na pogrzebie.
— Dobrze sobie poradziłam!
— To właśnie powiedziałam.
— Nie — odparła wciąż drżąca Tiffany. — Wcale nie.
— Nigdy nie trzymałam czaszek ani niczego takiego — oświadczyła babcia, nie zwracając uwagi na jej słowa. — W każdym razie sztucznych. Ale panna Spisek… — Urwała.
Tiffany zauważyła, że babcia Weatherwax spogląda ponad korony drzew.
— To znowu on? — zapytała.
— Nie — odparła babcia, jakby był to powód do rozczarowania. — Nie, to młoda panna Hawkin. I pani Letycja Skorek. Nie zwlekały, jak widzę. A panna Spisek ledwie ostygła. — Prychnęła niechętnie. — Niektóre osoby mogłyby okazać nieco przyzwoitości i powściągnąć swoją skwapliwość.
Obie miotły wylądowały niedaleko. Annagramma się zdenerwowała, a pani Skorek jak zawsze była bardzo dobrze ubrana, nosiła dużo okultystycznej biżuterii i miała wyraz twarzy mówiący, że rozmówca trochę ją irytuje, ale jest łaskawa i nie okazuje tego. Na Tiffany zawsze patrzyła — o ile raczyła w ogóle na nią spojrzeć — jakby miała do czynienia z dziwacznym stworzeniem, którego zupełnie nie rozumie.
Pani Skorek zawsze była grzeczna wobec babci, w sposób formalny i chłodny. Doprowadzało to babcię do szału, ale tak to już jest z czarownicami. Jeśli naprawdę się nie lubiły, były dla siebie uprzejme jak księżne.
Kiedy obie podeszły bliżej, babcia Weatherwax skłoniła się nisko i zdjęła kapelusz. Pani Skorek postąpiła tak samo, tylko jej ukłon był odrobinę niższy.
Tiffany zauważyła, jak babcia zerka przed siebie, a potem schyla się jeszcze niżej, mniej więcej o cal.
Pani Skorek udało się zejść o pół cala dalej w dół.
Tiffany i Annagramma wymieniły bezradne spojrzenia ponad wygiętymi grzbietami. Czasami takie ceremonie ciągnęły się godzinami.
Babcia Weatherwax stęknęła i wyprostowała się. Podobnie jak czerwona na twarzy pani Skorek.
— Niech błogosławieństwo spłynie na nasze spotkanie — powiedziała babcia spokojnie.
Tiffany skrzywiła się — to była deklaracja wrogości. Krzyki i kłucie palcami należało do zwyczajnych elementów kłótni czarownic, ale mówienie powoli i uprzejmie stanowiło otwartą wojnę.
— Jak miło, że zechciałyście nas powitać — odrzekła pani Skorek.
— Mam nadzieję, że widzę panią w dobrym zdrowiu.
— Staram się, panno Weatherwax.
Annagramma zamknęła oczy. Według standardów czarownic było to kopnięcie w brzuch.
— Pani Weatherwax, pani Skorek — sprostowała babcia. — Sądzę, że pani to wie.
— Ależ tak. Oczywiście. Jakże mi przykro.
Po tej wściekłej wymianie ciosów babcia mówiła dalej.
— Wierzę, że pannie Hawkin spodoba się tutaj.
— Jestem pewna, że… — Pani Skorek spojrzała na Tiffany pytająco.
— Tiffany — podpowiedziała uprzejmie Tiffany.
— Tiffany. Oczywiście. Jakie piękne imię… Jestem pewna, że Tiffany zrobiła, co mogła. Jednakże wyegzorcyzmujemy i wyświęcimy chatę, by zabezpieczyć się przed… wpływami.
Już wszystko wyszorowałam i wymyłam, pomyślała Tiffany.
— Wpływy? — zdziwiła się babcia Weatherwax.
Nawet zimistrz nie zdołałby przemówić głosem tak lodowatym.
— I niepokojące wibracje — dokończyła pani Skorek.
— Och, o nich już wiem — wtrąciła Tiffany. — To ta obluzowana deska podłogowa w kuchni. Kiedy się na nią nadepnie, zaczyna się trząść kredens.
— Krążą pogłoski o demonie. — Pani Skorek posępnie zignorowała jej wypowiedź. — I… czaszkach.
— Ale… — zaczęła Tiffany, lecz umilkła, bo babcia mocno ścisnęła jej ramię.
— Laboga, laboga — powiedziała babcia, wciąż nie puszczając ramienia dziewczynki. — Czaszki, tak?
— Słyszałam pewne bardzo niepokojące historie. — Pani Skorek przyglądała się Tiffany uważnie. — I to najmroczniejszej natury, pani Weatherwax. Mam wrażenie, że ludzie w tym gospodarstwie byli bardzo źle obsługiwani. Uwolniono ciemne siły.
Tiffany chciała krzyknąć: Nie! To tylko wymyślone historie! To tylko boffo! Ona się nimi opiekowała! Przerywała ich bezsensowne kłótnie, pamiętała o ich prawach, drwiła z ich głupoty! Nie dokonałaby tego, gdyby była zwykłą niewidomą staruszką! Musiała stać się mitem!
Ale uścisk babci Weatherwax nakazywał jej zachować milczenie.
— Z całą pewnością działały tu niezwykłe siły — przyznała babcia. — Życzę pani powodzenia w tych przedsięwzięciach, pani Skorek. A teraz zechce mi pani wybaczyć.
— Oczywiście, panno… pani Weatherwax. Niech szczęśliwe gwiazdy mają panią w opiece.
— Oby droga zwolniła, spotykając pani stopy — odparła babcia. Przestała ściskać Tiffany, ale i tak niemal powlokła ją za chatę, gdzie oparta o ścianę stała miotła panny Spisek.
— Szybko przywiąż swoje bagaże. Musimy ruszać.
— Czy on wróci? — spytała Tiffany, z trudem mocując na gałązkach sakwę i starą walizkę.
— Nie on, lecz to. Na razie nie. I chyba nieprędko. Ale będzie cię szukało. I będzie silniejsze. Niebezpieczne dla ciebie, jak podejrzewam, i dla wszystkich w pobliżu. Tak dużo musisz się nauczyć! Tyle masz do zrobienia!