Człowiek… z ludzkiego materiału. Tak powiedziała.
Ludzki materiał. Musi stworzyć siebie z ludzkiego materiału, dla swej ukochanej. W chłodzie kostnic i wraków statków mknął w powietrzu, szukając ludzkiego materiału. Co to takiego? Głównie ziemia i woda. Wystarczy zostawić człowieka na dostatecznie długo, a nawet woda wyschnie i zostanie tylko kilka garści rozwiewanego przez wiatr pyłu!
A póki szuka, może też jej pokazać, jak jest potężny.
Tego wieczoru Tiffany siedziała na brzegu swojego nowego łóżka, a obłoki snu wzbierały w jej umyśle niczym burzowe chmury. Ziewała i patrzyła na swoje stopy.
Były różowe i miały po pięć palców. Były to całkiem dobre stopy.
Normalnie, kiedy człowiek kogoś spotyka, ten ktoś mówi: Jak się masz?”. Niania Ogg powiedziała: „Wejdź. Jak tam twoje stopy?”.
Nie wiadomo dlaczego wszyscy interesowali się jej stopami. Oczywiście stopy są ważne, ale czego właściwie się po nich spodziewali?
Pomachała nimi na końcach nóg. Nie zrobiły niczego niezwykłego, więc położyła się do łóżka.
Od dwóch nocy nie spała dobrze. Nie zdawała sobie z tego sprawy, dopóki nie dotarła do Tir Nani Ogg, a jej mózg z własnej inicjatywy nie zaczął wirować. Rozmawiała z panią Ogg, ale trudno jej było sobie przypomnieć o czym. Głosy dudniły jej w uszach. Teraz wreszcie nie miała nic innego do roboty oprócz spania.
To było wygodne łóżko, najlepsze, w jakim dotąd leżała. I był to najlepszy pokój, w jakim przebywała, choć zmęczenie nie pozwoliło zbadać go dokładnie. Czarownice niezbyt dbają o wygodę, zwłaszcza w pokojach gościnnych, ale Tiffany dorastała, mając dla siebie prastare łóżko, którego sprężyny przy każdym jej ruchu robiły „doing!”. Jeśli się postarała, mogła zagrać na nich melodię.
Na tym łóżku materac był gruby i miękki. Zapadła się w niego jak w bardzo delikatne, bardzo ciepłe i bardzo powolne ruchome piaski.
Kłopot polega na tym, że choć można zamknąć oczy, nie da się zamknąć myśli. Leżała w ciemności, a myśli rysowały w jej głowie obrazy — wizerunki zegarów dźwięczących „brzdęk-brzdąk!”, płatków śniegu w kształcie jej samej, panny Spisek sunącej nocą przez las, szukającej złych ludzi i trzymającej w gotowości swój pożółkły paznokieć.
Mityczna panna Spisek…
Tiffany przepłynęła przez te pomieszane wspomnienia w mętną biel. Jednak biel stawała się wyraźniejsza, nabierała szczegółów, pojawiały się niewielkie obszary czerni i szarości. Zaczęły kołysać się łagodnie z boku na bok…
Otworzyła oczy i wszystko stało się wyraźne. Stała na… na łodzi. Nie, na wielkim żaglowcu. Śnieg leżał na pokładach, a z olinowania zwisały sople. Żaglowiec płynął w rozwodnionym blasku świtu, po spokojnym szarym morzu pokrytym krą i kłębami mgły. Liny trzeszczały, wiatr wzdychał w żaglach. Nikogo nie było widać.
— Aha. To chyba sen. Wypuść mnie, proszę — odezwał się znajomy głos.
— Kim jesteś? — zdziwiła się Tiffany.
— Tobą. Kaszlnij, proszę.
No dobrze, jeśli to sen, pomyślała Tiffany. I kaszlnęła. Jakaś postać wyrosła ze śniegu na pokładzie. To była ona i teraz rozglądała się w skupieniu.
— Też jesteś mną? — spytała Tiffany.
To dziwne, ale na tym zimnym pokładzie wszystko to wcale nie wydawało się… dziwne.
— Hm… tak. — Druga Tiffany wciąż z uwagą przyglądała się różnym obiektom. — Jestem twoją Trzecią Myślą. Pamiętasz? Tą częścią ciebie, która nigdy nie przestaje myśleć. Tym kawałkiem, który zauważa drobne szczegóły. Przyjemnie jest wyjść na świeże powietrze. Hm.
— Czy coś jest nie tak?
— No cóż, to najwyraźniej jest sen. Jeśli zechcesz tam spojrzeć, zobaczysz, że sternik w żółtym sztormiaku, tam na górze, przy kole sterowym, to Wesoły Żeglarz z opakowań tytoniu, jaki paliła babcia Obolała. Zawsze przychodzi ci do głowy, kiedy myślisz o morzu.
Tiffany przyjrzała się brodatemu mężczyźnie, który pomachał do niej wesoło.
— Tak, to na pewno on! — stwierdziła.
— Ale nie wydaje mi się, żeby to był nasz sen — uznała Trzecia Myśl. — Jest zbyt… realny.
Tiffany schyliła się i podniosła garść śniegu.
— Wydaje się całkiem realny — oświadczyła. — Wydaje się zimny. Ulepiła kulkę i rzuciła nią w siebie.
— Naprawdę wolałabym, żebyś tego nie robiła — rzekła druga Tiffany, strzepując śnieg z ramienia. — Ale widzisz teraz, o co mi chodzi? Sny nigdy nie są tak… tak bardzo niesenne jak ten.
— Wiem, o co mi chodzi — odparła Tiffany. — Będą jak prawdziwe, a potem pojawi się coś niezwykłego.
— Właśnie. Wcale mi się to nie podoba. Jeśli to sen, zaraz zdarzy się coś okropnego…
Spojrzały przed dziób statku. Całe morze przesłaniała tam ściana groźnej, brudnej mgły.
— Coś jest w tej mgle — oświadczyły obie Tiffany chórem. Odwróciły się i wbiegły po drabinie do sternika.
— Trzymaj się z daleka od mgły! Proszę, nie wpływaj w nią! — zawołała Tiffany.
Wesoły Żeglarz wyjął z ust fajkę i spojrzał ze zdziwieniem.
— Miły Dymek przy Każdej Pogodzie? — zwrócił się do Tiffany.
— Co?
— On nic więcej nie potrafi powiedzieć — wyjaśniła jej Trzecia Myśl, chwytając koło sterowe. — Pamiętasz? To jest napisane na etykiecie!
Wesoły Żeglarz odepchnął ją delikatnie.
— Miły Dymek przy Każdej Pogodzie — powiedział uspokajająco. — Przy Każdej Pogodzie!
— Ale my tylko chcemy… — zaczęła Tiffany, lecz jej Trzecia Myśl bez słowa chwyciła ją za głowę i odwróciła.
Coś wysuwało się z mgły.
To była góra lodowa, wielka, co najmniej pięć razy wyższa od statku i majestatyczna jak łabędź. Była tak ogromna, że tworzyła własną pogodę. Zdawało się, że przesuwa się wolno; woda pieniła się u podstawy, wokół padał śnieg, z tyłu ciągnęły się pasma mgły.
Wesołemu Żeglarzowi fajka wypadła z ust.
— Miły Dymek! — zaklął.
Góra lodowa była Tiffany. Była Tiffany wysoką na setki stóp, zbudowaną z migotliwego zielonego lodu, ale jednak Tiffany. Ptaki siedziały na jej głowie.
— Zimistrz nie mógł tego zrobić — stwierdziła Tiffany. — Wyrzuciłam konia. — Uniosła dłonie do ust i krzyknęła: — WYRZUCIŁAM KONIA!
Głos odbił się echem od wielkiej lodowej postaci. Kilka ptaków z wrzaskiem wzleciało z ogromnej głowy. Za Tiffany zawirowało koło sterowe. Wesoły Żeglarz tupnął nogą i wskazał białe żagle.
— Miły Dymek przy Każdej Pogodzie! — rozkazał.
— Przepraszam, ale nie rozumiem, o co ci chodzi — jęknęła zrozpaczona Tiffany.
— Miły Dymek!
— Nie rozumiem cię!
Żeglarzy parsknął i podbiegł do liny, którą chwycił nerwowo i zaczął ciągnąć.
— To się robi niesamowite — stwierdziła cicho jej Trzecia Myśl.
— No owszem, góra lodowa podobna do mnie to z całą pewnością…
— Nie, ona jest tylko dziwna. A to jest niesamowite. Mamy pasażerów. Spójrz.
Wyciągnęła rękę.
W dole, na głównym pokładzie, był szereg włazów przykrytych ciężkimi żelaznymi kratami. Wcześniej Tiffany ich nie zauważyła.
Przez kraty wysuwały się ręce — setki rąk, bladych jak korzenie pod starym pniem, rąk zaciskających palce, machających…
— Pasażerowie? — szepnęła ze zgrozą Tiffany. — O nie…