Выбрать главу

— Wyłaź, Tępaku Wullie, żebym cię mogła zobaczyć! — nakazała Tiffany.

— To je prawdziwe wiedźmienie, panienko, jak zawse wis, ze to ja!

Po kolejnej wymianie szeptów, Tępak Wullie — gdyż on to był rzeczywiście — wyszedł spod łóżka w towarzystwie dwóch innych Feeglów i sera Horacego.

Tiffany wytrzeszczyła oczy. Owszem, Horacy był błękitnym lancrańskim, czyli mniej więcej tego koloru co Feegle. I zachowywał się jak Feegle, trudno zaprzeczyć. Ale dlaczego chodził obwiązany brudnym pasem feeglowego tartanu?

— On sam nas znalaz — wyjaśnił Tępak Wullie, starając się objąć ramieniem jak najwięcej Horacego. — Mogę go zatsymać? Łon rozumi, co mówię, każde słówecko.

— To zadziwiające, bo ja nie wszystkie rozumiem. Słuchajcie, byliśmy w nocy na tonącym statku?

— Ano tak. Tak jakby.

— Tak jakby? Co to znaczy? Statek był prawdziwy czy nie?

— Ano — potwierdził Feegle nerwowo.

— Ano był czy ano nie był? — nie ustępowała Tiffany.

— Niby był prowdziwy, niby nie był — wyjaśnił Tępak Wullie, wiercąc się niepewnie. — Ni mom wiedzenia o dobrych słóweckach…

— Żadnemu z Feeglów nic się nie stało?

— Ano nie, panienko. — Tępak Wullie się rozpromienił. — No problemo. To był psecie ino śniony statek na śnionym mozu.

— I śniona góra lodowa?

— Nie. Góro lodowa była prowdziwa.

— Tak myślałam. Jesteście pewni?

— Ano. Jesteśmy dobzy w wiedzeniu takich zecy. Mam racje, chłopecki?

Dwaj jego towarzysze, przejęci lękiem, że stoją przed wielką ciut wiedźmą, pozbawieni ochrony otaczających ich setek braci, skinęli Tiffany głowami, a potem usiłowali schować się jeden za drugiego.

— Prawdziwa góra lodowa, wyglądająca jak ja, pływa sobie po morzu? — powiedziała Tiffany ze zgrozą. — Zagraża statkom?

— Ano. Może być — zgodził się Wullie.

— Będę miała straszne kłopoty. — Tiffany wstała.

Rozległ się trzask. Koniec jednej z desek odskoczył od podłogi i zakołysał się z odgłosem jakby fotela na biegunach. Wyrwał dwa długie gwoździe.

— A teraz jeszcze to — westchnęła dziewczyna.

Ale Feeglowie i Horacy zniknęli.

Za Tiffany ktoś się roześmiał, choć był to raczej chichot, głęboki i dźwięczny, z zaledwie sugestią tego, że ktoś może opowiedział nieprzyzwoity dowcip.

— Te małe łobuzy nie potrafią uciekać na pół gwizdka, co? — Niania Ogg wkroczyła do pokoju. — A teraz, Tiff, chcę, żebyś odwróciła się powoli i usiadła na łóżku, tak żeby nie dotykać nogami podłogi. Możesz to zrobić?

— Oczywiście, pani Ogg. Bardzo przepraszam za…

— E tam, co znaczy jedna deska mniej czy więcej. Bardziej martwi mnie Esme Weatherwax. Mówiła, że może się zdarzyć coś takiego. Ha, miała rację, a panna Tyk się myliła. Po czymś takim nie da się z nią wytrzymać. Będzie tak mocno zadzierać nosa, że w ogóle przestanie stopami dotykać ziemi!

Z głośnym „spioioioiiing!” odskoczyła kolejna deska.

— I może lepiej niech twoje też nie dotykają, moja panno — dodała niania. — Wracam za pół tyknięcia.

Okazało się, że jest to chwila długości dwudziestu siedmiu sekund. Niania wróciła, niosąc parę jaskraworóżowych kapci z wyszytymi króliczkami.

— Moja druga najlepsza para — wyjaśniła.

Za jej plecami z głośnym „plunk!” deska wystrzeliła w przeciwległą ścianę cztery wielkie gwoździe. Deski, które odskoczyły wcześniej, zaczęły wypuszczać coś, co wyglądało jak liście. Cienkie i słabe, ale liście bez żadnych wątpliwości.

— Ja to robię? — spytała nerwowo Tiffany.

— Mam wrażenie, że Esme zechce sama ci wszystko wytłumaczyć. — Niania pomogła Tiffany włożyć kapcie. — Ale to, co tu mamy, moja panno, to ostry przypadek Ped Fecundis.

W głębi umysłu Tiffany doktor Sensibility Bustle, dr fil. mag., bak. ling. el., poruszył się przez sen i zatroszczył o tłumaczenie.

— Żyzne Stopy?

— Brawo! Chociaż nie spodziewałam się, muszę przyznać, że coś grozi deskom podłogowym. Ale to ma sens, jeśli się zastanowić. Są w końcu zrobione z drzewa, więc próbują rosnąć.

— Pani Ogg…

— Tak?

— Proszę… Nie mam pojęcia, o czym pani mówi. Zawsze dokładnie myję stopy. I wydaje mi się, że jestem wielką górą lodową.

Niania Ogg przyjrzała się jej łagodnie i z uwagą. Tiffany patrzyła w jej ciemne, błyszczące oczy. Nie próbuj jej oszukiwać ani ukrywać czegokolwiek przed tymi oczami, ostrzegła ją Trzecia Myśl. Wszyscy mówią, że jeszcze w dzieciństwie była najlepszą przyjaciółką babci Weatherwax. A to znaczy, że pod tymi wszystkimi zmarszczkami ma nerwy ze stali.

— Na dole jest imbryk — oświadczyła niania wesoło. — Może zejdziesz i opowiesz mi o wszystkim?

Tiffany sprawdziła w „Słowniku Nieocenzurowanym” słowo „ulicznica” i odkryła, że oznacza ono „kobietę, która nie jest lepsza, niż być powinna” oraz „kobietę łatwej cnoty”. Po namyśle uznała, iż oznacza to, że Gytha Ogg, znana jako niania, jest osobą godną wielkiego szacunku. Przede wszystkim cnota była dla niej czymś łatwym. A jeśli nie była lepsza, niż być powinna, to znaczy, że była tak dobra, jak należy.

Miała wrażenie, że pannie Spisek chodziło o coś innego, ale przecież nie można się kłócić z logiką…

W każdym razie niania Ogg była doskonałą słuchaczką. Pilnie nadstawiała ucha i zanim Tiffany zdała sobie z tego sprawę, opowiadała jej już o wszystkim. Niania siedziała po przeciwnej stronie wielkiego kuchennego stołu i spokojnie pykała z fajki ozdobionej wyrzeźbionym jeżem. Czasem zadawała niewinne pytanie, na przykład „A to czemu?” albo „A potem co się stało?”, i opowieść rozwijała się dalej. Niania z przyjaznym uśmiechem potrafiła wyciągnąć z człowieka fakty, o których wedle własnego przekonania nie miał pojęcia.

Kiedy rozmawiały, Trzecie Myśli Tiffany badały pokój, zerkając kącikami oczu.

Był cudownie czysty i jasny, a wszędzie stały bibeloty — tanie i wesołe, z tego rodzaju, które mają napisy „Dla Najlepszej Mamy na świecie”. A gdzie nie było ozdób, stały obrazki niemowlaków, dzieci w różnym wieku i całych rodzin.

Tiffany sądziła, że tylko bogacze mieszkają w takich domach. Niania miała tu lampy naftowe! Była też balia zrobiona z blachy, zawieszona na haku w ścianie wygódki. I pompa w domu! Ale niania spacerowała po mieszkaniu w swojej dość wytartej czarnej sukni i wcale nie wyglądała na bogacza.

Z fotela obserwował Tiffany wielki szary kocur. Jego na wpół otwarte oko połyskiwało czystym złem. Niania o nim napomknęła: „Nazywa się Greebo… Nie zwracaj na niego uwagi, to tylko wielki stary pieszczoch”, co — jak Tiffany się domyślała — należało tłumaczyć na „wbije ci pazury w nogę, jak tylko się do niego zbliżysz”.

Tiffany opowiadała, jak nie opowiadała jeszcze nikomu. To chyba czary, uznała jej Trzecia Myśl. Czarownice szybko uczyły się zmuszać ludzi do posłuszeństwa wypowiadanymi zaklęciami, ale niania Ogg używała słuchania.

— Ten chłopak, Roland, który nie jest twoim młodym człowiekiem… — rzuciła niania, kiedy Tiffany przerwała dla nabrania tchu.

— Myślisz, że kiedyś za niego wyjdziesz, prawda?

Nie kłam jej, ostrzegła Trzecia Myśl.

— Ja… wie pani, różne rzeczy przychodzą człowiekowi do głowy, kiedy się nie pilnuje. To nie to samo co myślenie. Zresztą wszyscy inni chłopcy, jakich spotkałam, gapią się tylko na swoje głupie stopy! Petulia uważa, że to z powodu kapelusza.