— No tak… Zdjęcie go często pomaga — stwierdziła niania Ogg.
— Tak samo zresztą, jak głęboko wycięta suknia… Pomagała, kiedy byłam młoda. Przestawali się gapić na swoje głupie stopy od razu.
Tiffany widziała wpatrzone w siebie ciemne oczy. Wybuchnęła śmiechem. Twarz pani Ogg rozciągnęła się w szerokim uśmiechu, który powinno się gdzieś zamknąć ze względu na nakazy przyzwoitości. Tiffany poczuła się o wiele lepiej. Najwyraźniej przeszła jakąś próbę.
— Ale sądzę, że z zimistrzem to się nie uda, oczywiście — dodała niania Ogg i znowu wrócił posępny nastrój.
— Nie przeszkadzają mi płatki śniegu — zapewniła Tiffany. — Ale góra lodowa… to już chyba trochę za wiele.
— Popisuje się przed dziewczyną. — Niania pyknęła z fajki. — Owszem, oni często to robią.
— Ale może kogoś zabić!
— Jest Zimą. Tym się zajmuje. Ale tak sobie myślę, że teraz robi głupstwa, bo nigdy jeszcze nie był zakochany w człowieku.
— Zakochany?
— Wiesz, pewnie mu się wydaje, że jest zakochany.
I znowu ciemne oczy obserwowały Tiffany uważnie.
— Żywiołaki są dość prymitywne — ciągnęła niania. — Ale on usiłuje być człowiekiem. A to skomplikowane. Jesteśmy napakowani myślami i uczuciami, których on nie rozumie… nawet nie może zrozumieć. Na przykład gniewu. Śnieżyca nigdy nie jest rozgniewana. Burza nie czuje nienawiści do łudzi, którzy w niej giną. Wiatr nie bywa okrutny. Ale im częściej on myśli o tobie, tym częściej musi sobie radzić z takimi uczuciami. I nikt nie może go nauczyć. Nie jest zbyt mądry.
Ktoś zapukał. Niania otworzyła drzwi. W progu stała babcia Weatherwax, a panna Tyk wyglądała jej zza ramienia.
— Błogosławieństwo niech spłynie na ten dom — powiedziała babcia tonem, który sugerował, że gdyby trzeba było cofnąć jakieś błogosławieństwo, też może to załatwić.
— Całkiem możliwe — zgodziła się niania Ogg.
— Czyli to Ped Fecundis? — Babcia skinęła Tiffany głową.
— Wygląda na ostry przypadek. Deski podłogi zaczęły rosnąć; kiedy przeszła po nich bosymi stopami.
— Ha! Dałaś jej coś na to?
— Zaleciłam kapcie.
— Naprawdę nie rozumiem, jak może dochodzić do awataryzacji w wypadku żywiołaka, przecież to nie ma… — zaczęła panna Tyk.
— Niech pani już się nie mądrzy — przerwała jej babcia Weatherwax. — Zauważyłam, że mądrzy się pani, kiedy coś się nie udaje. To nie pomaga.
— Nie chcę niepokoić tego dziecka, i tyle. — Panna Tyk ujęła Tiffany za rękę, poklepała ją łagodnie. — Nie martw się, Tiffany, na pewno…
— Jest czarownicą — przypomniała surowo babcia. — Musimy jej powiedzieć prawdę.
— Myślicie, że zmieniam się… w boginię? — spytała Tiffany. Warto było zobaczyć ich twarze. Jedyne wargi nieukładające się w „o” należały do babci Weatherwax, która uśmiechała się z wyższością. Wyglądała jak osoba, której pies właśnie wykonał całkiem niezłą sztuczkę.
— Jak to odgadłaś? — spytała.
Doktor Bustle podpowiadał: awatar, inkarnacja boga. Ale przecież wam tego nie powiem, uznała Tiffany.
— Czyli mam rację?
— Tak — przyznała babcia. — Zimistrz uważa, że jesteś… och, ona ma wiele imion. Pani Kwiatów to jedno z ładniejszych. Albo Letnia Pani. Ona tworzy lato, jak on tworzy zimę. Bierze cię za nią.
— Rozumiem — zgodziła się Tiffany. — Ale my wiemy, że się myli, prawda?
— Ehm… Nie tak bardzo, jak byśmy chciały — stwierdziła panna Tyk.
Większość Feeglów obozowała w stodole niani Ogg. Przeprowadzały tam naradę wojenną, tylko tym razem chodziło o coś, co nie jest całkiem tym samym.
— To, co tu momy — rzekł Rob Rozbój — to psypadek Romansu.
— A co to je, Rob? — zapytał któryś Feegle.
— Cy to je jakoś o tym, skond sie biorom dzieci? — zapytał Tępak Wullie. — Mówiłeś nam o tym zesłego roku. Bardzo było ciekowie, ino jak dla mnie za bardzo naciongone.
— Nie tok cołkiem — odparł Rob Rozbój. — Trudno to wytłumocyć. Ale se myślem, co zimists chce romansować z wielkom ciut wiedźmom, a łona nie wi, co z tym zrobić.
— Cyli tu chodzi o to, skond się biorom dzieci?
— Ni, bo to wiedzom nawet zwiezoki, ale ino ludzie wiedzom o Romansowaniu — tłumaczył Rob. — Kiedy byk spotyko paniom krowę, nie musi jej godoć: „Serce mi robi «bang, bang, bang!», kiedy cie widzem”, bo majom to jakby wbudowane do głowy. Ludziom je trudniej. Bo wicie, Romansowanie je bardzo ważne. W zasadzie je to sposób, coby chłopocek mógł się zbliżyć do dziewcyny tak, coby łona go nie pobiła i nie wydropała łocu.
— To nie wim, jak możemy jom tego naucyć — stwierdził Trochę Szalony Angus.
— Wielko ciut wiedźma cyto książki — odparł Rob Rozbój. — Kiedy takom książkę zobacy, nie może sie powstsymać. A ja — dodał z dumą — mom Plan.
— Powiedz nam cosik o Planie, Rob — poprosił Duży Jan.
— Ciese sie, ze pytocie — rzekł Rob. — Plan je taki: znajdziemy jej książkę o Romansowaniu.
— A jak znajdziemy tako książkę, Rob? — zapytał niepewnie Billy Brodacz. Był lojalnym gonaglem, ale też był dostatecznie rozsądny, by denerwować się, ile razy Rob miał Plan.
Rob Rozbój lekceważąco machnął ręką.
— Ha, psecie znamy te stucke. Tseba nam ino dużego kapelusa, wiesaka i kija od miotły.
— Ach tak? — mruknął Duży Jan. — Ale jo nie bede znowu siedział na dole, w kolanie.
U czarownic wszystko jest próbą. Dlatego wypróbowywały stopy Tiffany.
Założę się, że jestem jedyną osobą na świecie, która to robi, myślała, stawiając stopy w misce ziemi, pospiesznie nasypanej przez nianię Ogg. Babcia Weatherwax i panna Tyk siedziały na twardych drewnianych krzesłach, mimo że szary kot Greebo zajmował wielki fotel. Kiedy Greebo chciał spać, lepiej było go nie budzić.
— Czujesz coś? — spytała panna Tyk.
— Trochę zimno, nic więcej… Oj, coś się dzieje…
Zielone kiełki pojawiły się wokół jej stóp i rosły szybko. Potem zbielały u podstawy i zaczęły nabrzmiewać, delikatnie odpychając stopy Tiffany na boki.
— Cebule? — spytał babcia pogardliwym tonem.
— No wiesz, tylko je mogłam szybko znaleźć — wyjaśniła niania Ogg, badając palcem lśniące białe cebule. — Niezła wielkość. Dobra robota, Tiff.
Babcia wyglądała na zaszokowaną.
— Nie chcesz ich chyba zjeść, Gytho? — powiedziała oskarżycielsko. — Chcesz, prawda? Masz zamiar je zjeść?
Niania stała z pękami cebul w pulchnych dłoniach. Wyglądała na zakłopotaną, ale tylko przez chwilę.
— Dlaczego nie? — odpowiedziała z uporem. — Zimą nie ma co wybrzydzać na świeże warzywa. A poza tym ona ma stopy ładne i czyściutkie.
— To nie bolało — oświadczyła Tiffany. — Wystarczyło tylko na chwilę położyć stopy na ziemi.
— Właśnie. Mówi, że nie bolało — tłumaczyła niania. — Wydaje mi się, że w szufladzie w kuchni mam stare nasiona marchewki. — Zobaczyła miny pozostałych czarownic. — No dobrze, niech wam będzie. Nie musicie tak na mnie patrzeć. Chciałam tylko znaleźć w tym dobrą stronę, nic więcej.
— Czy ktoś mógłby wytłumaczyć, co się ze mną dzieje? — jęknęła Tiffany.
— Panna Tyk udzieli ci odpowiedzi, używając wielu długich słów — odparła babcia Weatherwax. — Ale sprowadzają się do jednego: dzieje się Opowieść. I dopasowuje cię do siebie.