Выбрать главу

Wtedy niania szturchnęła ją w bok i wybuchnęła tym swoim śmiechem, od którego nawet kamień by się zarumienił.

— I ciesz się! — powiedziała. — Sama miałam paru takich chłopaków, których teraz chętnie bym strzepnęła z butów!

* * *

Tiffany szykowała się już do snu, kiedy pod poduszką znalazła książkę.

Tytuł, wypisany ogniście czerwonymi literami, brzmiał: „Zabawka namiętności”, autorstwa Marjory J. Gorsett. Mniejszym drukiem wypisano: „Bogowie i Ludzie mówili, że ich miłość nie będzie szczęśliwa, ale nie chcieli słuchać! Autorka »Pękniętych serc« prezentuje pełną udręki opowieść o burzliwym romansie!!”.

Obrazek na okładce ukazywał z bliska młodą kobietę o brązowych włosach i w sukni — zdaniem Tiffany — raczej skąpej; i włosy, i suknię szarpał wiatr. Ta kobieta wydawała się rozpaczliwie zdeterminowana, a także nieco zmarznięta. Młody człowiek na koniu obserwował ją z pewnej odległości. Wydawało się, że szaleje burza z piorunami.

Dziwne. Książka miała wewnątrz pieczęć biblioteki, a niania nie korzystała z biblioteki. Tak czy inaczej nie zaszkodzi trochę poczytać przed zdmuchnięciem świecy…

Tiffany zaczęła od strony pierwszej. Potem przeszła do strony drugiej. Kiedy dotarła do dziewiętnastej, wstała i przyniosła „Słownik Nieocenzurowany”.

Miała starsze siostry i coś niecoś wiedziała na te tematy, tłumaczyła sobie. Ale Marjory J. Gorsett popełniła kilka wręcz śmiesznych błędów. Dziewczęta z Kredy nieczęsto uciekały przed młodym człowiekiem dostatecznie bogatym, by stać go było na własnego konia — w każdym razie nie za długo i zawsze dając mu szansę, by je dogonił. A Megs, bohaterka książki, najwyraźniej nie miała pojęcia o rolnictwie. Żaden młody człowiek nie zainteresuje się kobietą, która nie potrafi podać krowie lekarstwa albo przenieść prosiaka. W czym może taka pomóc na farmie? To, że będzie stała sobie z ustami jak wiśnie, nie załatwi dojenia krów ani strzyżenia owiec. A to kolejna sprawa. Czy Marjory J. Gorsett wie cokolwiek o owcach? To była owcza farma latem, tak? No to kiedy oni strzygą te owce? To druga najważniejsza ceremonia w roku owczej farmy, a ona nic o niej nie napisała?

Oczywiście, mogli hodować jakieś polle habbakuki albo nizinne cobbleworthy, które nie wymagają strzyżenia, ale to rzadkie rasy i każda rozsądna autorka z pewnością by o tym wspomniała.

No i scena w rozdziale piątym, kiedy Megs zostawiła owce i poszła z Rogerem zbierać orzechy… Przecież to bez sensu! Owce mogły powędrować dokądkolwiek, a oni byli naprawdę głupi, jeśli sądzili, że w czerwcu znajdą orzechy.

Przeczytała jeszcze kawałek i pomyślała: Och. Rozumiem. Hm. Ha. Czyli jednak wcale nie orzechy. W Kredzie takie rzeczy nazywa się szukaniem kukułczych gniazd.

Przerwała, by zejść na dół po nową świecę. Wróciła do łóżka, rozgrzała stopy i czytała dalej.

Czy Megs powinna wyjść za chmurnego, ciemnookiego Williama, który miał już dwie i pół krowy, czy ulec Rogerowi, który nazywał ją swoją dumną pięknością i najwyraźniej był złym człowiekiem, ponieważ dosiadał czarnego rumaka i nosił wąsik?

Ale dlaczego uważa, że musi wyjść za któregoś z nich? — zastanawiała się Tiffany. A poza tym zbyt wiele czasu marnuje na wymowne opieranie się o różne rzeczy i dąsanie się. Czy tam w ogóle nikt nie pracuje? A jeśli ona zawsze tak się ubiera, złapie jakieś przeziębienie.

Zadziwiające, co skłonni są znosić ci mężczyźni. Ale to pobudza do myślenia.

Zdmuchnęła świecę i wsunęła się łagodnie pod kołdrę, która była biała jak śnieg.

* * *

Śnieg pokrył Kredę. Padał wokół owiec, które na jego tle wydawały się brudnożółte. Przesłaniał gwiazdy, ale lśnił własnym blaskiem. Lepił się do okien domów i rozmywał pomarańczowe światło świec. Nigdy jednak nie zdoła zasypać zamku. Zamek wznosił się na kopcu, spory kawałek od wioski — kamienna wieża władająca chatami krytymi strzechą. Wioska wyglądała, jakby wyrosła z tej ziemi, ale zamek ją przybił. Mówił: Posiadam.

Roland w swoim pokoju pisał starannie. Nie zwracał uwagi na łomot za drzwiami.

Annagramma, Petulia, panna Spisek — listy Tiffany pełne były dziwnie brzmiących imion. Czasami próbował sobie te osoby wyobrazić i zastanawiał się, czy Tiffany ich nie wymyśliła. Cała ta sprawa z czarownictwem wydawała się nie taka, jak się spodziewał. Wydawała się…

— Słyszysz, niedobry chłopcze? — Głos ciotki Danuty brzmiał tryumfalnie. — Teraz drzwi są zakratowane także z tej strony! Ha! Sam wiesz, że to dla twojego dobra! Zostaniesz tam, dopóki nie zdecydujesz się przeprosić!

…raczej ciężką pracą. Szlachetną, to prawda: odwiedzaniem chorych i w ogóle, ale czasochłonną i nie bardzo magiczną. Słyszał o „tańczeniu bez tego, co pod spodem” i starał się sobie tego nie wyobrażać. Ale i tak chyba nic takiego się nie działo. Nawet loty na miotle wyglądały…

— I wiemy o twoim ukrytym przejściu, o tak! Jest już zamurowane! Nie będziesz więcej grał na nosie kuzynkom, które tak się dla ciebie starają!

…nieciekawie. Przerwał na chwilę, patrząc obojętnie na starannie ułożone obok łóżka stosy bochenków chleba i kiełbas. Dziś w nocy powinienem przynieść trochę cebuli, pomyślał. Generał Tacticus twierdzi, że cebule są niezrównane dla właściwego działania systemu trawiennego, jeśli nie można zdobyć świeżych owoców.

O czym tu napisać, o czym tu napisać?… Tak! Opowie jej o przyjęciu. Pojechał tam tylko dlatego, że ojciec — podczas jednej ze swych lepszych chwil — go o to poprosił. Należy utrzymywać dobre stosunki z sąsiadami, chociaż nie z krewnymi! Przyjemnie było opuścić zamek; mógł zostawić konia w stajni pana Gamely’ego, gdzie ciotkom nie przyszłoby do głowy go szukać. Tak, Tiffany na pewno chętnie poczyta o przyjęciu.

Ciotki znowu krzyczały, tym razem o zamknięciu na klucz drzwi do pokoju jego ojca. I zablokowały sekretne przejście… Czyli pozostał mu tylko obluzowany kamień za gobelinem w sąsiednim pokoju, chwiejny kamień posadzki, który pozwalał zeskoczyć do pokoju niżej, no i oczywiście łańcuch za oknem, dzięki któremu mógł się opuścić aż na ziemię. A na biurku, na książce generała Tacticusa, leżał pełny zestaw nowych, błyszczących zamkowych kluczy. Poprosił o nie pana Gamely’ego. Kowal był człowiekiem rozsądnym i dostrzegł sens wyświadczenia tej przysługi przyszłemu baronowi.

Roland będzie mógł wchodzić i wychodzić, niezależnie od tego, co wymyślą ciotki. Mogą dręczyć ojca, mogą wrzeszczeć, ile tylko zechcą, ale nigdy go nie pokonają.

Wiele można się nauczyć z książek.

* * *

Zimistrz się uczył. To praca trudna i powolna dla kogoś, kto ma mózg z lodu. Ale nauczył się o bałwanach. Lepiła je mniejsza odmiana ludzi. To było interesujące. Jeśli nie liczyć tych w spiczastych kapeluszach, ludzie tego większego rodzaju chyba go nie słyszeli. Wiedzieli, że niewidzialne istoty nie odzywają się do nich z pustej przestrzeni.

Ale ci mniejsi jeszcze nie odkryli, co jest niemożliwe.

W wielkim mieście stał wielki śniegowy bałwan.

Prawdę mówiąc, należałoby go nazwać raczej bałwanem błotnym. Technicznie rzecz biorąc, był to śnieg, ale zanim opadł na ziemię przez wielkomiejskie mgły, dymy i smog, był już szary z odcieniem żółci, a na chodniki trafiało to, co wyrzuciły z rynsztoków koła przejeżdżających wozów. W najlepszym razie był to bałwan w większości śniegowy. Jednak troje brudnych dzieciaków lepiło go, ponieważ lepienie czegoś, co można nazwać bałwanem, to rzecz, którą się robi. Nawet jeśli jest żółty.