Poradziły sobie jak najlepiej z tym, co udało im się znaleźć — dały mu dwa końskie jabłka jako oczy i zdechłego szczura zamiast nosa.
Wtedy właśnie bałwan przemówił — w ich głowach.
Mali ludzie, czemu to robicie?
Chłopiec, który mógł być starszym chłopcem, spojrzał na dziewczynkę, która mogła być starszą dziewczynką.
— Powiem, że to usłyszałem, jeśli ty też powiesz, że usłyszałaś. Dziewczynka była jeszcze dostatecznie mała, by nie pomyśleć:
„Bałwany nie mówią”, kiedy właśnie jeden z nich się odezwał. Wyjaśniła więc:
— Trzeba je umocować, żeby zrobić z ciebie bałwana.
Czy to czyni mnie człowiekiem?
— Nie, bo… — Zawahała się.
— Bo nie masz wnętrzności — oświadczyło trzecie dziecko.
Mogło być młodszym chłopcem albo młodszą dziewczynką, ale było kuliste pod licznymi warstwami odzieży, więc nie dało się tego określić. Miało różową wełnianą czapkę z pomponem, ale to też o niczym nie świadczy. Ktoś jednak się o nie troszczył, ponieważ wyhaftował P i L na jego rękawiczkach, F i T od frontu i z tyłu płaszczyka, G na górze czapki oraz prawdopodobnie D pod spodem gumowych butów. To oznaczało, że wprawdzie nie wiadomo, czym było, za to łatwo dało się poznać, czy stoi właściwym końcem do góry i w którą stronę patrzy.
Przejechał wóz, wyrzucając kolejną falę błota.
Wnętrzności? — powtórzył sekretny głos bałwana.
Zrobione ze specjalnego pyłu, tak! Ale jakiego?
— Z żelaza — odparł natychmiast być może starszy chłopiec. — Dość żelaza, żeby zrobić gwóźdź.
— A tak, rzeczywiście, tak to idzie — zgodziła się być może starsza dziewczynka. — No… „Żelaza tyle, by zrobić gwóźdź… Wody tyle, by utopić krowę…”.
— Psa — poprawił być może starszy chłopiec. — To było: „Wody dość, by utopić psa, siarki dość, by przegnać pchły”. I jeszcze „Trucizny dość, by zabić krowę”.
Co to jest? — zdziwił się zimistrz.
— To taka… dawna piosenka — odparł być może starszy chłopiec.
— Raczej coś w rodzaju wiersza — poprawiła go być może starsza dziewczynka. — Wszyscy go znają.
— Ma tytuł „To są rzeczy, które tworzą człowieka” — dodało dziecko, które stało właściwym końcem do góry.
Powiedzcie mi resztę! — zażądał zimistrz.
I powiedzieli mu na zachlapanym śnieżnym błotem chodniku — tyle, ile pamiętali.
Kiedy skończyli, być może starszy chłopiec zapytał z nadzieją:
— Czy jest jakaś szansa, że możemy z tobą polecieć?
Nie, odparł zimistrz. Muszę szukać rzeczy. Rzeczy, które tworzą człowieka.
Pewnego popołudnia, kiedy niebo już szarzało, ktoś zastukał gorączkowo do drzwi niani. Okazało się, że to Annagramma, która niemal przewróciła się do środka. Wyglądała strasznie i szczękała zębami.
Niania i Tiffany postawiły ją przed kominkiem, ale zaczęła mówić, zanim rozgrzały się jej zęby.
— Czczczaszszkkki — wymamrotała. No pięknie, pomyślała Tiffany.
— Co z nimi? — spytała, gdy niania Ogg wbiegła z kuchni z kubkiem gorącego kakao.
— Czczaszszki pppanny Sppisekk!
— Tak? Co z nimi?
Annagramma napiła się z kubka.
— Co z nimi zrobiłaś? — zapytała.
Kakao spływało jej po brodzie.
— Zakopałam.
— O nie… Dlaczego?
— To były czaszki. Nie można zostawiać czaszek na wierzchu.
Annagramma rozejrzała się nerwowo.
— W takim razie czy możesz mi pożyczyć łopatę?
— Annagrammo! Nie możesz rozkopywać grobu panny Spisek!
— Ale potrzebne mi czaszki! — upierała się Annagramma. — Tamtejsi ludzie… Całkiem jak za starych czasów! Własnoręcznie wybieliłam całą chatę! A wiesz, ile czasu zajmuje wybielenie czerni? I narzekali! Nie chcą mieć nic wspólnego z kryształoterapią! Mówią, że panna Spisek dawała im lepkie czarne lekarstwo, które smakowało obrzydliwie, ale działało! I stale pytają mnie o swoje głupie i drobne problemy, a ja nie mam pojęcia, o co im chodzi. Na dodatek dziś rano umarł jeden człowiek, a ja muszę go ułożyć i siedzieć przy nim przez całą noc. No wiesz, to jest takie… fuj…
Tiffany zerknęła na nianię Ogg, która siedziała w fotelu i paliła fajkę. Kiedy dostrzegła minę Tiffany, mrugnęła porozumiewawczo i wstała.
— Zostawię was teraz, dziewczęta, żebyście mogły porozmawiać. Dobrze?
— Dobrze, nianiu. I proszę, nie podsłuchuj pod drzwiami.
— Prywatną rozmowę? Cóż za pomysł! — obruszyła się niania, wychodząc do kuchni.
— Nie będzie słuchać? — upewniła się Annagramma. — Bo chyba umrę, jeśli pani Weatherwax się o tym dowie.
Tiffany westchnęła. Czy Annagramma w ogóle cokolwiek wie?
— Oczywiście, że będzie — odparła. — Jest czarownicą.
— Ale obiecała, że nie!
— Będzie podsłuchiwać, a potem uda, że nic nie wie. I nikomu nic nie powie. W końcu to jest jej chata.
Annagramma była wyraźnie zdesperowana.
— A we wtorek prawdopodobnie będę musiała iść odebrać poród gdzieś w dolinie! Przyszła jakaś starucha i gęgała mi o tym.
— Pewnie u pani Owslick — domyśliła się Tiffany. — Przecież zostawiłam ci notatki. Nie przeczytałaś ich?
— Sądzę, że pani Skorek je sprzątnęła — wyjaśniła Annagramma.
— Powinnaś je przejrzeć! Pisałam przez całą godzinę! — powiedziała Tiffany z wyrzutem. — Trzy kartki papieru! Ale uspokój się, co? Nie uczyłaś się akuszerstwa?
— Pani Skorek twierdzi, że poród jest zjawiskiem naturalnym i należy pozwolić naturze działać swoim trybem — oświadczyła Annagramma, a Tiffany była pewna, że usłyszała zza kuchennych drzwi pogardliwe parsknięcie. — Ale znam kojącą inkantację.
— No tak… na pewno pomoże.
— Pani Skorek uważa, że wiejskie kobiety wiedzą, jak się zachować — rzekła Annagramma z nadzieją. — Mówiła, że należy zaufać ich ludowej mądrości.
— No więc ta staruszka, która cię odwiedziła, to pani Obble, a ona posiada tylko prostą ludową ignorancję. Jeśli się na nią nie uważa, przykłada do ran gnijące liście. Pamiętaj, z tego, że kobieta nie ma zębów, nie wynika jeszcze, że jest mądra. To może znaczyć, że jest głupia już od bardzo dawna. Nie dopuszczaj jej w pobliże pani Owslick i jej dziecka. Poród i tak nie będzie łatwy.
— Znam bardzo dużo zaklęć, które pomagają…
— Nie! Żadnej magii! Tylko tyle, żeby stłumić ból! Na pewno to potrafisz…
— Tak, ale pani Skorek uważa…
— To czemu nie pójdziesz prosić o pomoc pani Skorek?
Annagramma wytrzeszczyła oczy. Ostatnie zdanie padło trochę głośniej, niż Tiffany zamierzała. A po chwili twarz Annagrammy wykrzywiła się w czymś, co ona sama uważała pewnie za przyjazny wyraz. Wyglądała jak trochę szalona.
— Hej, mam świetny pomysł! — zawołała rozpromieniona jak kryształ, który właśnie ma się rozpaść. — Może wrócisz do chaty i będziesz dla mnie pracować?
— Nie, mam co innego do roboty.
— Ale tak dobrze ci wychodzi wszystko, co brudzące, Tiffany. — Głos Annagrammy aż ociekał słodyczą. — Wydaje się, że przychodzi ci to całkiem naturalnie.
— Zaczęłam pomagać przy odbieraniu jagniąt, kiedy byłam jeszcze mała. To dlatego. Małe ręce lepiej potrafią wsunąć się do środka i rozplatać co trzeba.