Выбрать главу

Poradziły sobie jak najlepiej z tym, co udało im się znaleźć — dały mu dwa końskie jabłka jako oczy i zdechłego szczura zamiast nosa.

Wtedy właśnie bałwan przemówił — w ich głowach.

Mali ludzie, czemu to robicie?

Chłopiec, który mógł być starszym chłopcem, spojrzał na dziewczynkę, która mogła być starszą dziewczynką.

— Powiem, że to usłyszałem, jeśli ty też powiesz, że usłyszałaś. Dziewczynka była jeszcze dostatecznie mała, by nie pomyśleć:

„Bałwany nie mówią”, kiedy właśnie jeden z nich się odezwał. Wyjaśniła więc:

— Trzeba je umocować, żeby zrobić z ciebie bałwana.

Czy to czyni mnie człowiekiem?

— Nie, bo… — Zawahała się.

— Bo nie masz wnętrzności — oświadczyło trzecie dziecko.

Mogło być młodszym chłopcem albo młodszą dziewczynką, ale było kuliste pod licznymi warstwami odzieży, więc nie dało się tego określić. Miało różową wełnianą czapkę z pomponem, ale to też o niczym nie świadczy. Ktoś jednak się o nie troszczył, ponieważ wyhaftował P i L na jego rękawiczkach, F i T od frontu i z tyłu płaszczyka, G na górze czapki oraz prawdopodobnie D pod spodem gumowych butów. To oznaczało, że wprawdzie nie wiadomo, czym było, za to łatwo dało się poznać, czy stoi właściwym końcem do góry i w którą stronę patrzy.

Przejechał wóz, wyrzucając kolejną falę błota.

Wnętrzności? — powtórzył sekretny głos bałwana.

Zrobione ze specjalnego pyłu, tak! Ale jakiego?

— Z żelaza — odparł natychmiast być może starszy chłopiec. — Dość żelaza, żeby zrobić gwóźdź.

— A tak, rzeczywiście, tak to idzie — zgodziła się być może starsza dziewczynka. — No… „Żelaza tyle, by zrobić gwóźdź… Wody tyle, by utopić krowę…”.

— Psa — poprawił być może starszy chłopiec. — To było: „Wody dość, by utopić psa, siarki dość, by przegnać pchły”. I jeszcze „Trucizny dość, by zabić krowę”.

Co to jest? — zdziwił się zimistrz.

— To taka… dawna piosenka — odparł być może starszy chłopiec.

— Raczej coś w rodzaju wiersza — poprawiła go być może starsza dziewczynka. — Wszyscy go znają.

— Ma tytuł „To są rzeczy, które tworzą człowieka” — dodało dziecko, które stało właściwym końcem do góry.

Powiedzcie mi resztę! — zażądał zimistrz.

I powiedzieli mu na zachlapanym śnieżnym błotem chodniku — tyle, ile pamiętali.

Kiedy skończyli, być może starszy chłopiec zapytał z nadzieją:

— Czy jest jakaś szansa, że możemy z tobą polecieć?

Nie, odparł zimistrz. Muszę szukać rzeczy. Rzeczy, które tworzą człowieka.

* * *

Pewnego popołudnia, kiedy niebo już szarzało, ktoś zastukał gorączkowo do drzwi niani. Okazało się, że to Annagramma, która niemal przewróciła się do środka. Wyglądała strasznie i szczękała zębami.

Niania i Tiffany postawiły ją przed kominkiem, ale zaczęła mówić, zanim rozgrzały się jej zęby.

— Czczczaszszkkki — wymamrotała. No pięknie, pomyślała Tiffany.

— Co z nimi? — spytała, gdy niania Ogg wbiegła z kuchni z kubkiem gorącego kakao.

— Czczaszszki pppanny Sppisekk!

— Tak? Co z nimi?

Annagramma napiła się z kubka.

— Co z nimi zrobiłaś? — zapytała.

Kakao spływało jej po brodzie.

— Zakopałam.

— O nie… Dlaczego?

— To były czaszki. Nie można zostawiać czaszek na wierzchu.

Annagramma rozejrzała się nerwowo.

— W takim razie czy możesz mi pożyczyć łopatę?

— Annagrammo! Nie możesz rozkopywać grobu panny Spisek!

— Ale potrzebne mi czaszki! — upierała się Annagramma. — Tamtejsi ludzie… Całkiem jak za starych czasów! Własnoręcznie wybieliłam całą chatę! A wiesz, ile czasu zajmuje wybielenie czerni? I narzekali! Nie chcą mieć nic wspólnego z kryształoterapią! Mówią, że panna Spisek dawała im lepkie czarne lekarstwo, które smakowało obrzydliwie, ale działało! I stale pytają mnie o swoje głupie i drobne problemy, a ja nie mam pojęcia, o co im chodzi. Na dodatek dziś rano umarł jeden człowiek, a ja muszę go ułożyć i siedzieć przy nim przez całą noc. No wiesz, to jest takie… fuj…

Tiffany zerknęła na nianię Ogg, która siedziała w fotelu i paliła fajkę. Kiedy dostrzegła minę Tiffany, mrugnęła porozumiewawczo i wstała.

— Zostawię was teraz, dziewczęta, żebyście mogły porozmawiać. Dobrze?

— Dobrze, nianiu. I proszę, nie podsłuchuj pod drzwiami.

— Prywatną rozmowę? Cóż za pomysł! — obruszyła się niania, wychodząc do kuchni.

— Nie będzie słuchać? — upewniła się Annagramma. — Bo chyba umrę, jeśli pani Weatherwax się o tym dowie.

Tiffany westchnęła. Czy Annagramma w ogóle cokolwiek wie?

— Oczywiście, że będzie — odparła. — Jest czarownicą.

— Ale obiecała, że nie!

— Będzie podsłuchiwać, a potem uda, że nic nie wie. I nikomu nic nie powie. W końcu to jest jej chata.

Annagramma była wyraźnie zdesperowana.

— A we wtorek prawdopodobnie będę musiała iść odebrać poród gdzieś w dolinie! Przyszła jakaś starucha i gęgała mi o tym.

— Pewnie u pani Owslick — domyśliła się Tiffany. — Przecież zostawiłam ci notatki. Nie przeczytałaś ich?

— Sądzę, że pani Skorek je sprzątnęła — wyjaśniła Annagramma.

— Powinnaś je przejrzeć! Pisałam przez całą godzinę! — powiedziała Tiffany z wyrzutem. — Trzy kartki papieru! Ale uspokój się, co? Nie uczyłaś się akuszerstwa?

— Pani Skorek twierdzi, że poród jest zjawiskiem naturalnym i należy pozwolić naturze działać swoim trybem — oświadczyła Annagramma, a Tiffany była pewna, że usłyszała zza kuchennych drzwi pogardliwe parsknięcie. — Ale znam kojącą inkantację.

— No tak… na pewno pomoże.

— Pani Skorek uważa, że wiejskie kobiety wiedzą, jak się zachować — rzekła Annagramma z nadzieją. — Mówiła, że należy zaufać ich ludowej mądrości.

— No więc ta staruszka, która cię odwiedziła, to pani Obble, a ona posiada tylko prostą ludową ignorancję. Jeśli się na nią nie uważa, przykłada do ran gnijące liście. Pamiętaj, z tego, że kobieta nie ma zębów, nie wynika jeszcze, że jest mądra. To może znaczyć, że jest głupia już od bardzo dawna. Nie dopuszczaj jej w pobliże pani Owslick i jej dziecka. Poród i tak nie będzie łatwy.

— Znam bardzo dużo zaklęć, które pomagają…

— Nie! Żadnej magii! Tylko tyle, żeby stłumić ból! Na pewno to potrafisz…

— Tak, ale pani Skorek uważa…

— To czemu nie pójdziesz prosić o pomoc pani Skorek?

Annagramma wytrzeszczyła oczy. Ostatnie zdanie padło trochę głośniej, niż Tiffany zamierzała. A po chwili twarz Annagrammy wykrzywiła się w czymś, co ona sama uważała pewnie za przyjazny wyraz. Wyglądała jak trochę szalona.

— Hej, mam świetny pomysł! — zawołała rozpromieniona jak kryształ, który właśnie ma się rozpaść. — Może wrócisz do chaty i będziesz dla mnie pracować?

— Nie, mam co innego do roboty.

— Ale tak dobrze ci wychodzi wszystko, co brudzące, Tiffany. — Głos Annagrammy aż ociekał słodyczą. — Wydaje się, że przychodzi ci to całkiem naturalnie.

— Zaczęłam pomagać przy odbieraniu jagniąt, kiedy byłam jeszcze mała. To dlatego. Małe ręce lepiej potrafią wsunąć się do środka i rozplatać co trzeba.