Teraz Annagramma miała minę zaszczutego zwierzęcia — jak zawsze, kiedy stawała wobec czegoś, czego od razu nie rozumiała.
— Do środka owcy? To znaczy przez…
— Tak. Oczywiście.
— Rozplatać?
— Czasami jagnięta próbują się rodzić tyłem.
— Tyłem… — powtórzyła Annagramma słabym głosem.
— A bywa jeszcze gorzej, kiedy są dwojaczki.
— Dwojaczki… — I nagle Annagramma odezwała się pewniej, jakby znalazła błąd w wywodach Tiffany: — Widziałam bardzo dużo obrazków pasterzy i owiec, i nigdy na nich nic takiego nie było. Myślałam, że trzeba tylko… no, stać i patrzeć, jak owce jedzą trawę.
Zdarzały się takie chwile, kiedy wydawało się, że świat byłby lepszy, gdyby Annagramma oberwała czasami w ucho. Te głupie, bezmyślne zniewagi, absolutny brak zainteresowania kimkolwiek prócz niej samej, traktowanie wszystkich, jakby byli głusi i trochę tępi… Bywało, że w człowieku krew wrzała ze złości. Ale godził się z tym, bo niekiedy można było zajrzeć pod tę maskę. I była tam wystraszona, rozgorączkowana twarzyczka spoglądająca na świat jak królik na lisa, krzycząca na niego w nadziei, że sobie pójdzie i nie zrobi jej krzywdy. A na spotkaniu czarownic, które powinny być mądre, przekazano jej gospodarstwo, jakie byłoby trudnym zadaniem dla każdego.
To nie miało sensu.
Nie, to nie miało sensu.
— Tak zdarza się tylko przy trudnych porodach — wyjaśniła Tiffany. Myśli pędziły jej w głowie. — A to znaczy, że w ciemności, w deszczu i na zimnie. Malarzy jakoś nigdy nie ma wtedy w pobliżu. To doprawdy zadziwiające.
— Dlaczego tak na mnie patrzysz? — zaniepokoiła się Annagramma. — Jakby mnie tu wcale nie było!
Tiffany zamrugała. No dobrze, pomyślała. Jak powinnam rozwiązać tę sprawę?
— Wiesz co? Przyjdę i pomogę ci z tym układaniem zmarłego — obiecała bardzo spokojnie. — I pewnie mogę ci pomóc z panią Owslick. Można też poprosić Petulię, jest dobra. Ale czuwanie przy zwłokach musisz załatwić sama.
— Siedzieć przez całą noc przy kimś nieżywym? — Annagramma zadrżała.
— Weź książkę i poczytaj.
— Pewnie mogłabym wyrysować krąg ochronny dookoła krzesła…
— Nie — przerwała Tiffany. — Żadnej magii. Pani Skorek musiała ci przecież o tym mówić?
— Ale krąg ochronny…
— Ściąga uwagę. Coś może się zjawić, żeby sprawdzić, po co to narysowałaś. Nie przejmuj się, trzeba czuwać przy zmarłym tylko po to, żeby starzy ludzie byli zadowoleni…
— Eee… Kiedy mówiłaś, że coś może się pojawić…
— Co do czaszek — ciągnęła Tiffany — to zaczekaj chwilę. Poszła na górę i odszukała katalog Boffo, który ukryła w swojej starej walizce. Zwinęła go starannie, wróciła i wręczyła Annagrammie.
— Nie oglądaj tego teraz — powiedziała. — Zaczekaj, aż będziesz sama. Może podsunie ci jakieś pomysły. Przylecę do ciebie wieczorem, koło siódmej.
Kiedy Annagramma wyszła, Tiffany usiadła i zaczęła liczyć cichutko. Dotarła do pięciu, kiedy wkroczyła niania Ogg i zaczęła energicznie odkurzać kilka bibelotów. Dopiero po chwili spytała:
— Och, twoja przyjaciółka już sobie poszła?
— Myślisz, że jestem głupia?
Niania przestała udawać, że robi porządki.
— Nie wiem, o czym mówisz, bo przecież nic nie słyszałam. Ale gdybym słuchała, pomyślałabym, że nie masz co liczyć na podziękowania. Tak uważam.
— Babcia nie powinna się wtrącać — oświadczyła Tiffany.
— Nie powinna, tak? — Twarz niani nawet nie drgnęła.
— Nie jestem głupia, nianiu. Wiem, o co w tym chodziło.
— Wiesz, o co chodziło, tak? Sprytna dziewczyna. — Niania usiadła w fotelu. — A o co?
Sytuacja nie była prosta. Kiedy zwykle wesoła niania stawała się poważna, jak teraz, człowiek zaczynał się denerwować. Ale Tiffany nie ustąpiła.
— Nie mogłam wziąć tej chaty — powiedziała. — Pewnie, potrafię wykonywać większość zwykłych obowiązków, ale trzeba być starszym, by przejąć gospodarstwo. O pewnych sprawach ludzie nie chcą rozmawiać z kimś, kto ma trzynaście lat, nosi kapelusz czy nie. Ale babcia rozpowiedziała, że mnie zaproponuje, więc wszyscy widzieli w tym starcie między mną i Annagrammą. Wybrali ją, bo jest starsza i mądrze mówi. I teraz wszystko zaczyna się sypać. To nie jej wina, że uczyła się magii zamiast czarownictwa. Babcia chce tylko, żeby ona zawiodła, bo wtedy wszyscy zobaczą, że pani Skorek jest złą nauczycielką. A nie wydaje mi się, żeby to było słuszne.
— Na twoim miejscu nie spieszyłabym się tak ze zgadywaniem, czego chce Esme Weatherwax — rzekła niania Ogg. — Ale nie powiem ani słowa. Idź i pomóż przyjaciółce, jeśli chcesz, ale nadal będziesz pracować u mnie, zgoda? To uczciwe. Jak twoje stopy?
— Świetnie się czują, nianiu. Dziękuję, że zapytałaś.
Gdzieś w odległości stu mil mieszkał pan Fusel Johnson. Nic nie wiedział o niani Ogg ani o Tiffany. Właściwie to prawie nic nie wiedział o niczym oprócz zegarów i zegarków, których wytwarzaniem zarabiał na życie. Wiedział też, jak wybielić wapnem kuchnię — to dobra metoda, by uzyskać czysty biały kolor, nawet jeśli mieszanka jest trochę rzadka. Nie miał zatem pojęcia, dlaczego, zanim jeszcze zdążył dolać wody, kilka garści białego proszku wytrysnęło z wiadra, przez chwilę zawisło w powietrzu jak duch, a potem zniknęło w kominie. W końcu uznał, że to z powodu zbyt wielu trolli osiedlających się w okolicy. Nie było to specjalnie logiczne, ale takie wierzenia zwykle nie są logiczne.
A zimistrz pomyślał: Wapna dość, by zrobić człowieka.
Tę noc Tiffany przesiedziała z Annagrammą i starym panem Tissotem, tylko że on leżał, bo był martwy. Tiffany nigdy nie lubiła czuwania przy zmarłych, zresztą tego nie można lubić. Zawsze z ulgą witała moment, kiedy niebo stawało się szare i zaczynały śpiewać ptaki.
Czasami nocą pan Tissot wydawał ciche dźwięki. Tyle że naturalnie to nie był pan Tissot, który spotkał się ze Śmiercią wiele godzin temu, ale ciało, które za sobą zostawił, a te dźwięki tak naprawdę nie różniły się od dźwięków wydawanych przez stary dom, kiedy stygnie.
Ważne było, by o tym pamiętać około drugiej w nocy. A już wyjątkowo ważne, kiedy zamigotała świeca.
Annagramma chrapała. Nikt z takim małym nosem nie powinien być zdolny do tak głośnego chrapania. Przypominało łamanie desek. Jeśli jakieś złe duchy kręciły się tej nocy w pobliżu, chrapanie z pewnością je przepłoszyło.
Nie „gnh gnh gnh” było najgorsze, a Tiffany wytrzymałaby także „blooooorrrrt!”. Najgorsza była przerwa między nimi, kiedy „gnh gnh gnh” już ucichło, a jeszcze przed potężnym uwolnieniem „blooooorrrrt!”. Ta przerwa działała na nerwy. Nigdy nie była dwa razy taka sama. Czasami rozbrzmiewało „gnh gng gnh blooooorrrrt!”, jedno zaraz po drugim, a czasami cisza po „gnh gnh gnh” trwała tak długo, że Tiffany wstrzymywała oddech, czekając na „blooooorrrrt!”. Nie byłoby tak źle, gdyby Annagrammą trzymała się jednej długości przerwy. Czasami milkła zupełnie i błogosławiona cisza trwała aż do kolejnego festiwalu „blooooorrrrt!”, zwykle poprzedzanego cichym mlaskaniem wargami „mni mni”, gdy Annagrammą zmieniała pozycję na krześle.
Kim jesteś, Pani Kwiatów? Powinnaś teraz spać!
Głos był tak słaby, że Tiffany pewnie wcale by go nie usłyszała, gdyby nie czekała w napięciu na kolejne „gnh gnh gnh”. Wreszcie nadeszło: