— Potrzebny mi jeszcze tylko dzień lub dwa, a złapię…
— Dlaczego? Przecież jesteś czarownicą mającą chatę. Powinnaś ze wszystkim sobie radzić. Po co brałaś to na siebie, jeśli sobie nie dajesz rady?
Powinnaś ze wszystkim sobie radzić, owczarko! Po co brałaś to na siebie, jeśli sobie nie dajesz rady?
— To znaczy, że mi nie pomożesz? — Annagramma spojrzała na Tiffany gniewnie, a potem, co u niej niezwykłe, jej twarz złagodniała nieco. — Dobrze się czujesz?
Tiffany zamrugała. To okropne słyszeć, jak własny głos powtarza jej własne słowa z przeciwnej strony umysłu…
— Wiesz, nie mam czasu — odparła słabo. — Może inne potrafią… ci pomóc.
— Nie chcę, żeby wiedziały! — Panika wyrzeźbiła twarz Annagrammy w dziwaczny grymas.
Potrafi używać magii, myślała Tiffany. Tyle że nie zna się na czarownictwie. Wszystko zepsuje. Zaszkodzi ludziom. Ustąpiła.
— No dobrze, mogę chyba poświęcić ci trochę czasu. W Tir Nani Ogg nie mam aż tak wielu obowiązków. Wytłumaczę innym, co się stało. Muszą wiedzieć. Prawdopodobnie pomogą. Uczysz się szybko, podstawowe rzeczy opanujesz mniej więcej w tydzień.
Obserwowała twarz Annagrammy. Dziewczyna jeszcze się zastanawia… Gdyby tonęła, a ktoś rzucił jej linę, pewnie by narzekała, że ma nieodpowiedni kolor…
— No, jeśli będą mi tylko pomagać… — Twarz Annagrammy rozjaśniła się nieco.
Można było niemal ją podziwiać za to, jak w głowie potrafi przebudować świat rzeczywisty. Kolejna opowieść, pomyślała Tiffany; chodzi w niej tylko o Annagrammę.
— Tak, będziemy pomagać. — Westchnęła.
— Może mogłybyście nawet mówić ludziom, że wy, dziewczęta, przychodzicie do mnie, żeby się uczyć różnych rzeczy… — zaproponowała Annagramma z nadzieją.
— Nie — odparła stanowczo Tiffany. — Nie sądzę, żebyśmy się na to zgodziły. To ty się uczysz.
Annagramma otworzyła usta, by zaprotestować, przyjrzała się minie Tiffany i zrezygnowała.
— No… tak — powiedziała. — Oczywiście. Eee… dziękuję. To była niespodzianka.
— Prawdopodobnie pomogą — pocieszyła ją Tiffany. — Nie wyglądałoby dobrze, gdyby jedna z nas zawiodła.
Ku jej zdumieniu Annagramma naprawdę się rozpłakała.
— Bo wiesz… Nigdy tak naprawdę nie myślałam, że są moimi przyjaciółkami…
— Nie lubię jej — oświadczyła Petulia stojąca po kolana w świniach. — Nazywa mnie świńską czarownicą.
— Ale przecież jesteś świńską czarownicą — zauważyła Tiffany czekająca przed zagrodą.
W wielkiej szopie tłoczyły się świnie. Hałas był niemal równie straszny jak zapach. Drobny śnieg niczym pył opadał na zewnątrz.
— Ale kiedy ona to mówi, jest w tym o wiele za dużo świńskiej, a za mało czarownicy. Za każdym razem, kiedy otwiera usta, mam wrażenie, że zrobiłam coś złego.
Petulia machnęła ręką przed świnią i rzuciła kilka słów. Zwierzę zrobiło zeza i otworzyło pysk. Dostało solidną porcję zielonego płynu z butelki.
— Nie możemy jej zostawić, żeby sama próbowała — powiedziała Tiffany. — Ludzie mogą ucierpieć.
— To nie będzie nasza wina, prawda? — Petulia podała miksturę kolejnej świni. Uniosła dłonie do ust i krzyknęła do mężczyzny stojącego po drugiej stronie zagród: — Fred, to stado załatwione!
Potem wspięła się na ogrodzenie i zeskoczyła po drugiej stronie. Tiffany zobaczyła, że sukienkę ma podwiniętą do pasa, a pod nią grube skórzane spodnie.
— Strasznie są niespokojne dziś rano — zauważyła. — Jakby miały ochotę na figle.
— Figle? — zdziwiła się Tiffany. — Aha… No tak.
— Posłuchaj! Słychać, jak wieprze drą się w swojej szopie. Czują wiosnę.
— Przecież nie było nawet Strzeżenia Wiedźm!
— Ale będzie pojutrze. Zresztą mój tato zawsze mówił, że wiosna śpi pod śniegiem. — Petulia wymyła ręce w wiadrze.
Żadnych „um”, zauważyła Trzecia Myśl Tiffany. Kiedy Petulia pracuje, nigdy nie mówi „um”. Kiedy pracuje, jest pewna siebie. Stoi mocno na ziemi. Dowodzi.
— To będzie nasza wina, jeśli zobaczymy, że coś źle się dzieje i nic z tym nie zrobimy.
— Och, znowu Annagramma… — Petulia wzruszyła ramionami. — Słuchaj, po Strzeżeniu Wiedźm mogę tam zajrzeć raz na tydzień i pokazać jej jakieś podstawowe rzeczy. Będziesz zadowolona?
— Jestem pewna, że ona będzie wdzięczna.
— A ja jestem pewna, że nie będzie. Pytałaś pozostałe?
— Nie. Pomyślałam, że kiedy dowiedzą się o twojej zgodzie, one zgodzą się również.
— No tak. Przynajmniej będziemy mogły powiedzieć, że próbowałyśmy. Wiesz, uważałam kiedyś, że Annagramma jest bardzo mądra, bo zna trudne słowa i umie rzucać takie krzykliwe zaklęcia. Ale wystarczy pokazać jej chorego prosiaka i już jest bezużyteczna.
Tiffany opowiedziała jej o świniaku pani Stumper i Petulia była wstrząśnięta.
— Nie można pozwalać na coś takiego — orzekła. — Na drzewie? Może w takim razie spróbuję wpaść do niej jeszcze dzisiaj. — Zawahała się. — Wiesz, że babci Weatherwax się to nie spodoba? Czy naprawdę chcemy znaleźć się między nią i panią Skorek?
— Robimy to, co słuszne, czy nie? — spytała Tiffany. — Zresztą co najgorszego może nam zrobić?
Petulia zaśmiała się dość ponuro.
— Przede wszystkim może sprawić, żeby nasze…
— Nie zrobi tego — przerwała jej Tiffany.
— Chciałabym być taka pewna jak ty — wyznała Petulia. — No dobrze. Dla świniaka pani Stumper.
Tiffany leciała nad koronami drzew, a od czasu do czasu jakaś wyżej rosnąca gałązka ocierała się o jej but. Słońca było dosyć, by śnieg błyszczał i skrzył się jak lukier na torcie.
Miała pracowity ranek. Sabat nie był specjalnie zainteresowany pomocą dla Annagrammy. Sam sabat wydawał się elementem dalekiej przeszłości — to była pracowita zima.
— My tylko się bawiłyśmy, a Annagramma się rządziła — powiedziała Dimity Hubbub, ucierając minerały i bardzo ostrożnie przesypując je po odrobince do małego tygielka zawieszonego nad płomykiem świecy. — Mam za dużo roboty, żeby babrać się z magią. Magia nigdy nie dokonała niczego sensownego. Wiesz, na czym polega problem Annagrammy? Ona uważa, że można zostać czarownicą, kupując różne rzeczy.
— Musi się tylko nauczyć, jak postępować z ludźmi…
I w tym momencie tygielek eksplodował.
— Hm… możemy chyba bezpiecznie założyć, że nie był to zwykły, typowy lek na ból zęba — stwierdziła Dimity, wydłubując kawałki tygielka z włosów. — No dobrze, jeśli Petulia się zgodziła, to ja też znajdę czasem jakiś dzień. Ale na nic się to nie przyda.
Kiedy Tiffany odwiedziła Lucy Warbeck, przyjaciółka leżała całkiem ubrana w blaszanej balii. Głowę miała pod wodą, ale kiedy zauważyła zaglądającą do balii Tiffany, wystawiła kartkę z napisem NIE TONĘ! Panna Tyk uważała, że będzie z niej dobry łowca czarownic, więc ćwiczyła pilnie.
— Nie rozumiem, czemu mamy pomagać Annagrammie — powiedziała, gdy Tiffany pomagała jej się wysuszyć. — Ona po prostu lubi obrażać ludzi tym swoim sarkastycznym tonem. A poza tym właściwie czemu ci zależy? Wiesz przecież, że ona cię nie lubi.