— Nic ci się nie stało tam na dole?! — zawołała niania Ogg. — Nie widzę przez tę parę!
Sądząc po dźwiękach, przybiegli już sąsiedzi. Z góry dobiegały podekscytowane głosy.
Tiffany szybko narzuciła na przedmiot trochę błota i zgniecionej kapusty.
— Obawiam się, że może wybuchnąć! — zawołała. — Niech wszyscy pochowają się w domach! A potem podaj mi rękę i pomóż wyjść!
Z góry rozległy się krzyki i tupot biegnących stóp. We mgle pojawiła się szukająca po omacku ręka niani. Wspólnym wysiłkiem Tiffany wydobyła się z dziury.
— Powinnyśmy się schować pod stołem w kuchni? — spytała niania, gdy Tiffany starała się oczyścić sukienkę z ziemi i kapusty. Potem niania mrugnęła. — O ile rzeczywiście wybuchnie.
Jej syn Shawn wybiegł zza rogu chaty, niosąc w obu rękach po kuble wody. Zatrzymał się, chyba rozczarowany, że nie ma co z nimi zrobić.
— Co to było, mamo? — zapytał zdyszany.
Niania zerknęła na Tiffany, która powiedziała:
— Eee… wielki kamień spadł prosto z nieba.
— W niebie nie może być wielkich kamieni, panienko — zauważył Shawn.
— Pewnie dlatego ten spadł na dół, mój chłopcze — rzekła niania z ożywieniem. — Jeśli chcesz się na coś przydać, to stań tu na straży i pilnuj, żeby nikt się nie zbliżał.
— A co mam zrobić, jeśli wybuchnie, mamo?
— Przyjdź i powiedz mi o tym, dobrze?
Niania pociągnęła Tiffany do chaty.
— Jestem okropną kłamczuchą, Tiff — oświadczyła. — A wierz mi, znam się na tym. Co tam jest?
— No więc nie sądzę, żeby to wybuchło — odparła Tiffany. — A jeśli nawet, to możemy się obawiać jedynie zasypania sałatką z kapusty. Myślę, że to róg obfitości.
Na zewnątrz rozległy się jakieś głosy, a potem ktoś gwałtownie otworzył drzwi.
— Błogosławieństwo temu domowi! — zawołała babcia Weatherwax, tupiąc, by oczyścić buty ze śniegu. — Twój chłopak mówi, że nie powinnam wchodzić, ale nie ma racji. Przyszłam jak najszybciej. Co się stało?
— Mamy rogi obfitości — wyjaśniła niania. — Cokolwiek to oznacza.
Był już późny wieczór. Doczekały do zapadnięcia zmroku, nim z krateru wyjęły róg obfitości. Okazał się o wiele lżejszy, niż Tiffany sądziła. A może sprawiał wrażenie czegoś bardzo ciężkiego, co — z niezrozumiałych powodów — stało się bardzo lekkie tylko na chwilę.
Teraz, wytarty do czysta, leżał na kuchennym stole. Tiffany uznała, że wygląda jak trochę żywy. Był ciepły w dotyku i zdawał się lekko wibrować pod palcami.
Na kolanach trzymała otwartą „Mitologię”.
— Według Chaffincha — powiedziała — bóg Ślepy Io stworzył róg obfitości z rogu magicznej kozy Almeg, która wykarmiła jego dwoje dzieci z boginią Bisonomią, zmienioną później w deszcz ostryg przez Epidita, boga Rzeczy w Kształcie Ziemniaka, kiedy obraziła Rezonatę, boginię Łasic, rzucając kretem w jej cień. Teraz stanowi oznakę urzędu bogini lata.
— Zawsze mówię, że za wiele takich historii się działo za dawnych czasów — stwierdziła babcia Weatherwax.
Obiekt, który spadł z nieba, rzeczywiście przypominał trochę kozi róg, był tylko znacznie większy.
— Jak to działa? — zainteresowała się niania Ogg. Wsunęła głowę do środka. — Halo! — krzyknęła.
Kolejne „halo” długo rozbrzmiewały echami, jak gdyby wołanie dotarło o wiele dalej, niż można by się spodziewać.
— Jak dla mnie wygląda na wielką morską muszlę — wygłosiła swoją opinię babcia.
Kotka Ty obeszła wielki zagadkowy przedmiot, obwąchując go wykwintnie. (Greebo schował się za rondlami na górnej półce — Tiffany sprawdziła).
— Nie sądzę, żeby ktokolwiek wiedział, jak działa róg obfitości — stwierdziła. — Ale coś może wynikać z samej nazwy.
— Hm… róg. Może da się na nim zagrać? — zgadywała niania.
— Raczej nie. On zawiera… rzeczy.
— Jakiego rodzaju rzeczy? — spytała babcia.
— No więc, technicznie… wszystko — tłumaczyła Tiffany. — Wszystko, co rośnie.
Pokazała im ilustrację w książce. Z szerokiego wylotu rogu wysypywały się najrozmaitsze owoce, warzywa i ziarno.
— Głównie owoce — zauważyła niania. — Niewiele marchewek, ale podejrzewam, że tkwią w tym spiczastym końcu. Tam lepiej pasują.
— Typowy artysta — uznała babcia. — Namalował z przodu to, co efektowne. Zbyt dumny, żeby wymalować uczciwego ziemniaka. — Oskarżycielsko stuknęła palcem w stronicę. — A te cherubiny? Nie pojawią się tutaj, mam nadzieję? Nie lubię patrzeć, jak w powietrzu latają małe dzieci.
— One występują na wielu starych malowidłach — wyjaśniła niania. — Wstawiają je, żeby pokazać, że to Sztuka, a nie nieprzyzwoite obrazki pań, które nie mają na sobie dość ubrania.
— Mnie nie oszukają — oświadczyła babcia.
— Dalej, Tiff, spróbuj może — zachęciła dziewczynę niania. Obeszła stół dookoła.
— Nie wiem jak — jęknęła Tiffany. — Nie ma żadnej instrukcji! I wtedy — za późno — babcia krzyknęła głośno:
— Ty! Wyłaź stamtąd!
Ale kotka, machnąwszy tylko ogonem, zniknęła we wnętrzu.
Stukały w róg. Trzymały wylotem w dół i potrząsały. Postawiły przed nim spodeczek z mlekiem i czekały. Kotka nie wróciła. Potem niania Ogg delikatnie pogmerała w rogu obfitości kijem od szczotki i nikt specjalnie się nie zdziwił odkryciem, że kij da się wsunąć głębiej do wnętrza rogu, niż jest tego rogu od zewnątrz.
— Wyjdzie, kiedy zgłodnieje — stwierdziła niania pocieszająco.
— Nie można na to liczyć, jeśli znajdzie tam coś do jedzenia — odparła babcia Weatherwax, zaglądając w ciemność.
— Nie wydaje mi się, żeby znalazła jedzenie dla kotów — uznała Tiffany, przyglądając się ilustracji. — Ale może tam być mleko.
— Ty! Wychodź stamtąd w tej chwili! — rozkazała babcia głosem odpowiednim do wstrząsania górami.
Usłyszały odległe miauknięcie.
— Może gdzieś tam utknęła? — zaniepokoiła się niania. — Wiecie, to taka spirala, coraz węższa pod koniec. Koty nie umieją chodzić tyłem…
Tiffany spostrzegła wyraz twarzy babci i westchnęła.
— Feeglowie! — zwróciła się ogólnie do pokoju. — Wiem, że paru was tu jest. Pokażcie się, proszę.
Feeglowie wysunęli się zza niemal każdego bibelotu. Tiffany stuknęła w róg obfitości.
— Możecie wyciągnąć stamtąd małego kociaka?
— Tylko tyle? No problemo — oświadczył Rob Rozbój. — Miołem nadzieje, ze to będzie cosik trudnego!
Grupa Nac Mac Feeglów truchtem wbiegła w wylot rogu. Ich głosy ucichły. Czarownice czekały. Potem czekały jeszcze trochę. I jeszcze.
— Feeglowie! — huknęła Tiffany w głąb otworu.
Zdawało jej się, że słyszy bardzo dalekie, bardzo słabe: „Łojzicku!”.
— Jeśli on potrafi wytworzyć ziarno, to mogli tam znaleźć piwo — zaniepokoiła się. — A to znaczy, że skończą tę wycieczkę dopiero wtedy, kiedy piwo też się skończy.
— Koty nie żywią się piwem — burknęła babcia Weatherwax.
— Wiecie, ja mam już dość tego czekania — stwierdziła niania. — Patrzcie, na tym spiczastym końcu też jest mała dziurka. Mam zamiar zadąć w ten róg.
W każdym razie spróbowała. Jej policzki wzdęły się i poczerwieniały, wytrzeszczyła oczy i stało się jasne, że jeśli róg nie zagra, to ona pęknie. I wtedy róg ustąpił. Zabrzmiał odległy, bez wątpienia skręcony, a także turkoczący odgłos, który stawał się coraz mocniejszy.