Выбрать главу

— Jeszcze niczego nie widać — oznajmiła niania, patrząc w szeroki wylot.

Tiffany odciągnęła ją na bok w ostatniej chwili. Ty wypadła z rogu pędem, z wyciągniętym ogonem i stulonymi uszami. Zahamowała na blacie, skoczyła babci Weatherwax na kolana, wspięła się na jej ramię, tam odwróciła się i prychnęła wyzywająco.

— Łooojziiickuuuu! — Feeglowie z krzykiem wysypali się z rogu.

— Wszyscy za kanapę! — wrzasnęła niania Ogg. — Szybko! Turkot był teraz jak grom. Narastał, narastał…

…i ucichł.

Trzy spiczaste kapelusze bezgłośnie wysunęły się zza kanapy. Małe niebieskie twarzyczki wysuwały się zza wszystkiego.

Po chwili zabrzmiał odgłos podobny do „pfat!”. Coś małego i pomarszczonego wyturlało się z wylotu rogu i spadło na podłogę. Był to bardzo wysuszony ananas.

Babcia Weadierwax strzepnęła z sukni trochę kurzu.

— Lepiej naucz się tego używać — zwróciła się do Tiffany.

— Jak?

— Nie masz pomysłu?

— Nie!

— Przybył tu dla ciebie, moja droga, i jest niebezpieczny!

Tiffany delikatnie podniosła róg ze stołu i znowu miała uczucie, że trzyma coś wyjątkowo ciężkiego, co bardzo skutecznie udaje, że jest lekkie.

— Może potrzebne jest magiczne słowo? — zgadywała niania Ogg. — Albo trzeba przycisnąć w odpowiednim miejscu…

Tiffany obróciła róg w świetle. Coś błysnęło.

— Czekajcie, tu jest coś napisane — powiedziała. I przeczytała:

PANTA PO EPIQEIS CAPIZW ENA ONOMA

Wszystko, czego pragniesz, dam ci, gdy podasz nazwę, wymruczało wspomnienie doktora Bustle’a. Następna linia głosiła:

MEGALWNW SUSTELLOMI

Rosnę, maleję, przełożył doktor Bustle.

— Chyba mam pewien pomysł — oświadczyła. I dla uczczenia pamięci panny Spisek powiedziała: — Kanapka z szynką.

Nic się nie stało. Ale wtedy doktor Bustle przetłumaczył leniwie, a Tiffany powtórzyła:

— Kanapka sun szunkom kai ouv moutardi!

Z cichym „flap!” kanapka z szynką wyfrunęła z rogu obfitości i została fachowo złapana przez nianię Ogg, która natychmiast ją nadgryzła.

— Całkiem niezła — oceniła. — Spróbuj jeszcze parę.

— Dwse moi polla kanapka sun szunkomkai oun montardi! — poleciła Tiffany.

Rozległ się taki odgłos, jaki powstaje, kiedy ktoś zaniepokoi grotę pełną nietoperzy.

— Stój! — krzyknęła, ale nic się nie stało. Doktor Bustle szepnął jej kilka słów i zawołała: — Nie czemu polla kanapka sun szunkom!

To było… dużo kanapek. Stos sięgał do sufitu. Tylko czubek kapelusza niani pozostał widoczny, ale z głębi stosu dobiegały stłumione dźwięki.

Wysunęła się ręka, a potem sama niania przebiła się przez mur chleba i plasterków wieprzowiny. Żuła w zadumie.

— Bez musztardy, jak zauważyłam. Hm… Możemy się postarać, żeby wszyscy w okolicy mieli dziś dobrą kolację — stwierdziła. — Widzę też, że będę musiała ugotować bardzo dużo zupy. Ale lepiej nie próbujmy tutaj znowu, zgoda?

— Wcale mi się to nie podoba — mruknęła babcia Weatherwax. — Niby skąd się to wszystko bierze? Magiczne jedzenie jeszcze nigdy nikogo uczciwie nie nakarmiło!

— To nie jest magia, tylko coś od bogów — wyjaśniła niania. — Jak niebiańskie maniery i takie tam. Podejrzewam, że tworzy się to z surowego firmamentu.

Tak naprawdę to tylko żywa metafora dla nieograniczonej płodności świata natury, szepnął doktor Bustle w głowie Tiffany.

— Manier nie dostaje się z niebios — zauważyła babcia Weatherwax.

— Tak było w zagranicznych stronach dawno temu — odparła niania. Spojrzała na Tiffany. — Na twoim miejscu, moja droga, zabrałabym to jutro do lasu i sprawdziła, co potrafi. Chociaż, jeśli ci to nie przeszkadza, chętnie zobaczyłabym teraz trochę świeżych winogron.

— Gytho Ogg, nie możesz przecież wykorzystywać rogu obfitości, daru bogów, jak… spiżarni! — oświadczyła babcia. — Już ze stopami przesadziłaś.

— Ale to przecież jest spiżarnia — odrzekła niania z niewinną miną. — Tak jakby… wszystko to, co czeka, żeby wyrosnąć na wiosnę.

Tiffany bardzo ostrożnie odłożyła róg. Wyczuwała w nim coś… coś żywego. Wcale nie była przekonana, czy to tylko magiczne narzędzie. Zdawało się, że słucha.

Kiedy róg dotknął blatu, zaczął się zmniejszać, aż osiągnął rozmiar niedużego wazonu.

— Pseprosam — odezwał się Rob Rozbój. — Ale cy to cóś robi piwo?

— Piwo? — powtórzyła Tiffany bez zastanowienia. Zabrzmiało ciurkanie. Wszystkie oczy skierowały się ku wazonowi. Nad brzegiem wypiętrzała się biała bańka.

Wszystkie oczy zwróciły się z kolei ku babci Weatherwax, która wzruszyła ramionami.

— Nie patrzcie na mnie — rzekła kwaśnym tonem. — I tak przecież je wypijecie.

On jest żywy, myślała Tiffany, kiedy niania Ogg wyszła do kuchni po kubki. Uczy się. Nauczył się mojego języka…

* * *

Koło północy Tiffany się zbudziła, gdyż biały kurczak stał jej na piersi. Zepchnęła go na bok, sięgnęła po kapcie i natrafiła na kolejne kurczaki. Gdy udało jej się zapalić świecę, zobaczyła po drugiej stronie łóżka sześć kurczaków. Kurczaki były wszędzie na podłodze. I na schodach. I w pokojach na dole. W kuchni przelewały się do zlewu.

Nie hałasowały specjalnie. Od czasu do czasu wydawały z siebie krótkie „kuek!” — dźwięk, jaki wydaje kurczak, kiedy jest trochę niepewny co do sytuacji, czyli mniej więcej zawsze.

Kurczaki przesuwały się cierpliwie, żeby zrobić miejsce następnym. Kuek! Robiły to, ponieważ róg obfitości — który urósł do wymiarów dużego kurczaka — wystrzeliwał kurczaki w ośmiosekundowych odstępach. Kuek!

Tiffany patrzyła, jak kolejny ląduje na górze kanapek z szynką. Kuek!

Odcięta na czubku rogu obfitości stała Ty, wyraźnie bardzo zdziwiona. Kuek! A na środku pokoju babcia Weatherwax chrapała łagodnie w wielkim fotelu, otoczona zafascynowanymi kurczakami. Kuek! Poza tym chrapaniem i chóralnymi kuekami panował całkowity spokój. Kuek!

Tiffany spojrzała gniewnie na kotkę. Kiedy chciała, żeby ją nakarmić, ocierała się o różne rzeczy, prawda? Kuek! I miauczała? Kuek! A róg obfitości szybko uczył się obcych języków, zgadza się? Kuek!

— Dość już kurczaków — szepnęła i po kilku sekundach dopływ ptaków ustał. Kuek!

Ale przecież nie mogła tak tego zostawić. Potrząsnęła babcię za ramię, a gdy czarownica się zbudziła, Tiffany poinformowała:

— Dobra wiadomość jest taka, że dużo kanapek z szynką jest… eee…

Kuek!

Rozdział dziewiąty

Zielone pędy

Następnego ranka było o wiele zimniej — paraliżujący, tępy chłód, który zdawał się niemal zamrażać płomienie w palenisku.

Tiffany zostawiła miotłę między drzewami, kawałek do chaty niani Ogg. Nie było tu zasp, ale śnieg sięgał jej do kolan, tak zmrożony, że trzeszczał pod stopami jak zeschły chleb.

W teorii poleciała do lasu, żeby wypróbować róg obfitości, ale tak naprawdę po to, żeby usunąć go wszystkim z oczu. Niania Ogg nie złościła się specjalnie z powodu kurczaków — w końcu stała się posiadaczką pięciuset sztuk drobiu, który tkwił teraz w szopie i robił „kuek!”. Ale podłogi były brudne, a ślady kurczaków pozostały nawet na poręczach. No i jak zauważyła (szeptem) babcia, co się stanie, jeśli ktoś powie „rekiny”?