Kiedy Tiffany poszła po niego, wracał już ścieżką do domu. Zataczał się, mokry i brudny, i dźwigał rybę, która wyglądała, jakby ważyła połowę tego co on.
— Załapałem takiego wielkiego! — krzyknął, gdy tylko ją zobaczył.
— Abe wymyślił, że wpłyną pod przewróconą wierzbę, wiesz? Mówił, że o tej porze roku będą łapać na wszystko. Widzisz, jaki wielki? Przewrócił mnie, ale go utrzymałem! Waży co najmniej trzydzieści funtów!
Jakieś dwadzieścia, pomyślała Tiffany, ale ryby zawsze są o wiele cięższe dla kogoś, kto je złowił.
— Brawo. Ale idźmy prędzej, nadchodzi mróz.
— Mogę go zjeść na kolację? Strasznie się męczyłem, żeby go podebrać! Co najmniej trzydzieści pięć funtów! — opowiadał Wentworth, uginając się pod ciężarem ryby.
Tiffany wiedziała, że nie warto mu proponować pomocy. To by była obraza.
— Nie, trzeba go oczyścić i namoczyć przez jeden dzień, a mama zrobiła dzisiaj potrawkę. Ale jutro ugotuję ci go w sosie imbirowym.
— I wystarczy dla wszystkich — dodał szczęśliwy Wentworth. — Bo waży co najmniej czterdzieści funtów!
Tej nocy, kiedy zdobycz zyskała należny podziw wszystkich i okazało się, że waży dwadzieścia trzy funty (z ręką Tiffany na wadze, żeby trochę pomóc), Tiffany w komórce oczyściła rybę. To takie ładne określenie na wyrwanie albo wycięcie wszystkiego, czego nie powinno się zjadać — a gdyby ona mogła decydować, oznaczałoby całą rybę. Niezbyt lubiła szczupaka, ale czarownica nie powinna kręcić nosem na darmową żywność, a w dobrym sosie nie będzie smakował szczupakiem.
Potem, kiedy zgarniała wnętrzności do wiadra dla świń, dostrzegła błysk srebra. Cóż, trudno mieć pretensje do Wentwortha, że był zbyt podniecony, by wyciągnąć przynętę.
Sięgnęła w głąb wiadra i wyjęła pokrytego śluzem i łuskami, ale łatwo rozpoznawalnego srebrnego konika.
Powinien teraz zahuczeć grom. A tylko Wentworth w sąsiednim pomieszczeniu po raz dziesiąty opowiadał o heroicznym schwytaniu straszliwej ryby. Powinna zerwać się wichura, ale jedynie lekki przeciąg poruszał płomykami świec.
Lecz zimistrz wiedział, że dotknęła tego konika. Wyczuła jego wstrząs.
Podeszła do drzwi. Kiedy je otworzyła, spadło kilka płatków śniegu. Jakby zadowolone, że mają publiczność, posypały się gęsto następne, aż w końcu — bez żadnego dźwięku prócz cichego syku — noc stała się biała. Tiffany wyciągnęła rękę, złapała kilka płatków i przyjrzała się uważnie. Małe lodowe Tiffany topniały jej na skórze.
O tak. Odnalazł ją.
Umysł jej ostygł, ale kryształowe tryby myśli wirowały szybko.
Mogłaby wziąć konia… Nie, w taką noc nie dojedzie na nim daleko. Powinna zatrzymać tę miotłę.
Powinna nie tańczyć.
Nie miała dokąd uciekać. Musi znowu się z nim zmierzyć, spotkać go tutaj i powstrzymać ostatecznie. W górach, z ich czarnymi lasami, trudniej było sobie wyobrazić wieczną zimę. Tutaj było łatwiej, a że było łatwiej, to było i gorzej. Przyprowadzał zimę do jej serca. Czuła, jak z każdą chwilą robi się zimniejsze.
Ale śnieg leżał już głęboki na kilka cali — po tak krótkim czasie. Zanim jeszcze została czarownicą, była córką pasterza, więc teraz miała pilniejsze sprawy.
Wróciła do złocistego ciepła i światła kuchni.
— Tato — powiedziała. — Musimy zadbać o stado.
Rozdział trzynasty
Lodowa korona
To było wtedy. A to jest teraz.
— Ech, łojzicku! — jęknął Ciut Groźny Szpic na dachu wozowni.
Ogień zgasł. Przesłaniający niebo śnieg zaczął rzednąć. W górze rozległ się piskliwy krzyk. Ciut Groźny Szpic wiedział, co ma robić. Uniósł ręce i zamknął oczy, a myszołów zanurkował z białego nieba i porwał go w górę.
Lubił to. Kiedy otworzył oczy, świat kołysał się w dole.
— Wiązuj na górę, ino sybko, młodziaku! — usłyszał głos nad sobą.
Chwycił cienką skórzaną uprząż i pociągnął, a szpony myszołowa delikatnie zwolniły chwyt. Potem, ręka za ręką, szarpany wiatrem, wspiął się po ptasich piórach, aż mógł złapać pas lotnika Hamisha.
— Rob mówi, ześ je dość duży, coby cie zabrać do Zaświatów — rzucił Hamish przez ramię. — Rob posed po Bohatera. Mas scenście, mały.
Ptak skręcił.
W dole śnieg… odchodził. Nie topniał już, ale po prostu się odsuwał od zagrody, jak cofa się fala albo jakby ktoś nabierał tchu, bez żadnego dźwięku głośniejszego niż tchnienie.
Morąg przefrunęła wokół zagrody. Ludzie rozglądali się dookoła ze zdziwieniem.
— Jedna martwa łowiecka i z dziesieńć martwych jagniontek — oświadczył Hamish. — Ale ni mo wielkiej ciut wiedźmy! Zabrał jo!
— Gdzie?
Hamish wprowadził Morąg w szeroki krąg. Wokół farmy śnieg przestał padać, ale dalej, na nizinach, wciąż walił z nieba jak młotem.
A po chwili nabrał kształtu.
— O tam — wskazał Hamish.
No dobrze, ciągle żyję. Jestem tego właściwie pewna.
Tak.
I czuję, że dookoła jest bardzo zimno, ale mnie nie jest zimno, co trudno wytłumaczyć.
I nie mogę się ruszyć. Wcale.
Biel wokół mnie. I w mojej głowie też biało.
Kim jestem?
Przypominam sobie imię Tiffany. Mam nadzieję, że to ja.
Biel dookoła. To już się kiedyś zdarzyło. To było jakby we śnie albo we wspomnieniu, albo jeszcze gdzieś, ale nie mam dla tego odpowiedniej nazwy. I wszędzie dookoła ta biel opada. I rośnie dookoła, unosi mnie… Tak powstawała Kreda, bezgłośnie, pod pradawnymi morzami.
Tyle oznacza moje imię.
Oznacza Ląd pod Falą.
I jak fala jej umysł zalały kolory — przede wszystkim czerwień wściekłości.
Jak on śmiał!
Jak mógł zabijać owce?
Babcia Obolała by na to nie pozwoliła. Nigdy nie straciła jagnięcia. Umiała przywrócić je do życia.
Nigdy nie powinnam stąd odchodzić, myślała Tiffany. Może lepiej było zostać i spróbować samej się wszystkiego nauczyć. Ale gdybym nie odeszła, czy nadal byłabym sobą? Czy wiedziałabym to, co wiem? Czy byłabym tak silna jak moja babcia, czy zostałabym chichotnicą? Ale teraz będę silna.
Kiedy zabójczą pogodą rządzi ślepa siła natury, można tylko przeklinać; ale jeśli ta siła chodzi po świecie na dwóch nogach — wtedy to już jest wojna. Ktoś będzie musiał zapłacić!
Spróbowała się ruszyć i w końcu biel ustąpiła. W dotyku była twarda jak ubity śnieg; odpadła, pozostawiając otwór.
Przed Tiffany ciągnęła się gładka, lekko przejrzysta podłoga. Potężne kolumny wyrastały aż do stropu ukrytego we mgle. Były też ściany, z tego samego materiału co podłoga. Wyglądały jak lodowe — widziała w nich nawet małe bąbelki powietrza — ale kiedy ich dotykała, wydawały się jedynie chłodne.