Выбрать главу

Młody dąb był już wysoki na pięć stóp. Otaczało go ogrodzenie z palików i wplecionych w nie gałęzi.

— Szybko rośnie, jak na dąb — ciągnęła babcia. — Mam na niego oko. Ale chodźmy, nie chciałabyś tego stracić.

Ruszyła dalej. Oszołomiona Tiffany pobiegła za nią.

— Czego stracić? — spytała zdyszana.

— Tańca, oczywiście.

— Czy nie jest jeszcze za wcześnie?

— Nie tutaj, w górach. Stąd zaczynają.

Babcia dotarła do zatłoczonego rynku w miasteczku. Z boku ustawiono niewielkie stragany. Sporo ludzi stało tu z trochę bezradnymi minami mówiącymi „co ja tu robię” — jak często ci, którzy słuchają serca, jednak ich głowy są tym nieco zawstydzone. Ale przynajmniej były różne smakołyki na patyku. Było też dużo białych kur. Dają dobre jajka, mówiła niania Ogg; szkoda je zabijać.

Babcia przeszła na sam przód tłumu. Nie musiała odpychać ludzi — po prostu odsuwali się na boki, nawet tego nie zauważając.

Przybyły na czas. Po chwili drogą od mostu nadbiegły dzieci, a tuż za nimi nadeszli tancerze. Kiedy się zbliżali, wyglądali na całkiem prostych, zwyczajnych ludzi — ludzi, jakich Tiffany często widywała pracujących w kuźniach albo jeżdżących wozami. Wszyscy mieli białe ubrania, a przynajmniej ubrania, które kiedyś były białe. Podobnie jak widzowie, wydawali się trochę zakłopotani, a ich miny sugerowały, że to tylko taka zabawa i absolutnie nie należy jej traktować poważnie.

Nawet machali gapiom. Tiffany rozejrzała się i znalazła w tłumie pannę Tyk, nianię, panią Skorek… i prawie wszystkie czarownice. O, a tam stała Annagramma, bez chytrych zabawek pana Boffo; wyglądała na bardzo dumną z siebie.

Całkiem inaczej niż jesienią, myślała Tiffany. Wtedy było ciemno i cicho, i ponuro, w ukryciu… Kto obserwował go z cieni?

A kto teraz obserwuje go w świetle? Kto przyszedł tu w tajemnicy?

Dobosz i człowiek z akordeonem przecisnęli się naprzód, wraz z właścicielem pubu niosącym na tacy osiem kufli — ponieważ mężczyzna w obecności kolegów nie będzie tańczył ze wstążkami na kapeluszu i dzwonkami przy nogawkach, jeśli nie ma w perspektywie dużego piwa.

Kiedy gwar trochę ucichł, dobosz uderzył kilka razy w bęben, a akordeonista zagrał długi, przeciągnięty akord — oficjalny sygnał, że zaraz rozpocznie się taniec morris. A ludzie, którzy zostaną po tym sygnale, mogą mieć pretensje tylko do siebie.

Dwuosobowa orkiestra zagrała melodię. Mężczyźni ustawieni w trójkach naprzeciw siebie odczekali chwilę i ruszyli w rytmie… Tiffany spojrzała na babcię. Dwanaście podkutych butów trzasnęło o bruk, aż poszły iskry.

— Powiedz, jak zabrać ból — poprosiła, przekrzykując hałas tańca. Trach!

— To trudne. — Babcia nie odrywała wzroku od tancerzy. Trach! — zagrzmiały znowu buty.

— Można usunąć go poza ciało? Trach!

— Czasami. Albo go ukryć. Albo zrobić dla niego klatkę i wynieść. A wszystko to jest niebezpieczne i zabije cię, jeśli nie będziesz szanować tej wiedzy, młoda kobieto. To tylko koszt i żadnych zysków. Chcesz, żebym ci powiedziała, jak włożyć rękę do paszczy lwa.

Trach!

— Muszę wiedzieć, żeby pomóc baronowi. Źle z nim. Mam dużo do zrobienia.

— Taki jest twój wybór? — spytała babcia, wciąż patrząc na tancerzy.

— Tak! Trach!

— To jest ten twój baron, który nie lubi czarownic? — Babcia przesuwała wzrokiem po twarzach w tłumie.

— Ale kto lubi czarownice, dopóki jakiejś nie potrzebuje, pani Weatherwax? — zapytała Tiffany słodkim głosem.

Trach!

— To jest zapłata, pani Weatherwax — dodała Tiffany.

W końcu jeśli ktoś pocałował zimistrza, łatwiej mu rzucać takie wyzwania. A babcia Weatherwax uśmiechnęła się, jakby Tiffany spełniła wszystkie jej oczekiwania.

— Ha… Doprawdy? Dobrze więc. Przyjdź do mnie znowu, zanim odjedziesz, a przekonamy się, co możesz ze sobą zabrać. I mam nadzieję, że potrafisz zamknąć te drzwi, które otwierasz. A teraz obserwuj ludzi! Czasami można ją zobaczyć!

Tiffany zaczęła uważać, co się dzieje w tańcu. Nie zauważyła, kiedy pojawił się Błazen — chodził dookoła i zbierał pieniądze do brudnego cylindra. Jeśli dziewczyna wyglądała, jakby miała piszczeć, kiedy ją pocałuje, to ją całował. A czasami całkiem nagle rzucał się do tańca i skakał między tancerzami, ani razu nie stawiając stopy w niewłaściwym miejscu.

I wtedy Tiffany zobaczyła — oczy kobiety naprzeciwko, po drugiej stronie tancerzy, błysnęły złotem. Tylko na moment. Ale kiedy raz już to zauważyła, dostrzegała znowu — w oczach chłopca, dziewczynki, mężczyzny trzymającego piwo, gdy przesuwał się, by obserwować Błazna…

— Lato tu jest! — oznajmiła Tiffany i uświadomiła sobie, że tupie nogą do rytmu. Uświadomiła to sobie, ponieważ cięższy but właśnie nadepnął jej stopę i przycisnął ją do ziemi. Tuż obok Ty spojrzała na nią niewinnymi błękitnymi oczami, które na ułamek sekundy stały się leniwymi, złocistymi oczami węża.

— Powinna być — odparła babcia i cofnęła but.

— Parę miedziaków na szczęście, panienko? — dał się słyszeć głos obok i zadźwięczały monety potrząsane w bardzo starym kapeluszu.

Tiffany odwróciła się i spojrzała w fioletowoszare oczy. Twarz, w której tkwiły, była pomarszczona, ogorzała i uśmiechnięta. Błazen nosił złoty kolczyk.

— Miedziaka czy dwa od pięknej pani? — namawiał. — Srebro? Może złoto?

Czasem po prostu wiadomo, jak wszystko ma się potoczyć, myślała Tiffany.

— Żelazo?

Zdjęła z palca pierścionek i upuściła do cylindra.

Błazen wyjął go delikatnie i podrzucił w powietrze. Tiffany śledziła pierścionek wzrokiem, ale jakoś zniknął nagle i już tkwił na palcu mężczyzny.

— Żelazo to dość — powiedział Błazen i dał jej całusa w policzek.

Był tylko trochę chłodny.

* * *

Galerie w kopcu Feeglów były zatłoczone, ale ciche. Działo się coś ważnego. Chodziło o honor klanu.

Pośrodku leżała duża książka, wyższa niż Rob i pełna kolorowych obrazków. Była trochę zabłocona po podróży do wnętrza kopca. Rob został wyzwany. Przez lata uważał się za bohatera, ale potem wiedźma wiedźm powiedziała, ze cołkiem nie je, nie istowo. Nie można sie kłócić z wiedźmom wiedźm, ale łon podejmie to wyzwanie, ano, ni ma co, albo sie nie nazywa Rob Rozbój.

— Gdzie je moja krówka? — przeczytał. — Cy to je moja krówka? Robi koko. To… eee… yyy… kurczątko! To nie je moja krówka. A dalej je taki ciut łobrazecek z parom kurcaków. To następna strona, tak?

— Zgadza sie, Rob — przyznał Billy Brodacz.

Zebrani Feeglowie krzyknęli radośnie, gdy Rob obiegł książkę dookoła, wymachując uniesionymi rękami.

— A ta je dużo gorsa niż ementaler, tak? — powiedział, kiedy zakończył rundę honorową. — Tamta była łatwa! I miała psewidywalnom intrygę. Ten, co jom pisał, nic sie nie wysilił, moim zdaniem.

— Chodzi ci o elementarz? — upewnił się Billy Brodacz.

— Ano. — Rob Rozbój podskoczył i wyprowadził kilka ciosów w powietrze. — Mas cosik ciut trudniejsego?

Gonagiel przyjrzał się stosowi podniszczonych książek, które Feeglowie w ten czy inny sposób zgromadzili.

— Cosik, w co można wbić zęby — dodał Rob. — Duzom książkę.

— No… Ta ma tytuł: „Zasady nowoczesnej księgowości” — rzekł z powątpiewaniem Billy.