Uśmiechnął się przepraszająco.
– Podsumowując, póki nie przejrzę na oczy, możemy próbować się zaprzyjaźnić, zgadza się? – Tyle właśnie zrozumiałam z tej dziwnej wymiany zdań.
– Tak to mniej więcej wygląda.
Zaczęłam przyglądać się swoim dłoniom splecionym wokół butelki z lemoniadą, nie wiedząc, co powinnam zrobić.
– O czym myślisz? – spytał z zaciekawieniem.
Gdy spojrzałam w jego złociste oczy, jak zwykle zakręciło mi się w głowie i palnęłam szczerze:
– Zastanawiam się, kim naprawdę jesteś.
Na jego twarzy pojawiły się oznaki napięcia, ale zapanował nad sobą i ani na chwilę nie przestał się uśmiechać.
– I jak ci idzie? – zapytał takim tonem, jakby tak naprawdę nie za bardzo go to interesowało.
– Kiepsko.
Zaśmiał się krótko i serdecznie.
– Masz jakieś hipotezy?
Zarumieniłam się. Przez ostatni miesiąc wahałam się pomiędzy Bruce'em Waynem a Peterem Parkerem *. O przyznaniu się do snucia podobnych rojeń nie było mowy.
– Powiesz mi? – Edward przekrzywił głowę i uśmiechnął się nadzwyczaj kusząco.
Pokręciłam przecząco głową.
– Spaliłabym się ze wstydu.
– To takie frustrujące – pożalił się.
– Nie rozumiem, co w tym takiego frustrującego – zaoponowałam z zapałem. – Tylko, dlatego, że ktoś nie chce ci się zwierzyć a jednocześnie co rusz czyni jakieś enigmatyczne uwagi, nad których zrozumieniem człowiek biedzi się po nocy, bo z nerwów nie może zasnąć? Gdzie tu, u licha, powód do frustracji?
Chłopak skrzywił się.
– Albo jeszcze lepiej – ciągnęłam, dając upust gromadzonej od tygodni irytacji. – Taka osoba może nie tylko mówić, ale i robić różne dziwne rzeczy. Jednego dnia, dajmy na to, ratuje ci życie, przecząc prawom fizyki, a nazajutrz traktuje cię jak pariasa, bez jednego słowa wyjaśnienia, choć obiecała, że wszystko wytłumaczy. Przecież to błahostka, którą nie ma się, co przejmować.
– Nie powiem, masz charakterek.
– Nie lubię hipokrytów i ludzi, którzy nie dotrzymują słowa. Mierzyliśmy się wzrokiem. Edward już się nie uśmiechał. Nagle zobaczył coś za mną i ni stąd, ni zowąd, prychnął.
– Co jest? – spytałam.
– Twój chłopak zdaje się sądzić, że jestem wobec ciebie chamski. Zastanawia się, czy tu nie podejść i nie wszcząć bójki. – Znów prychnął lekceważąco.
– Nie wiem, o kim mówisz, ale tak czy siak na pewno jesteś w błędzie – oświadczyłam chłodno.
– Nie mylę się. Mówiłem ci, większość ludzi łatwo rozszyfrować.
– Poza mną, rzecz jasna.
– Tak, z wyjątkiem ciebie. – Po czym nieoczekiwanie rozmarzonym tonem dodał: – Ciekawe, dlaczego tak jest.
Spojrzał na mnie z takim uczuciem, że musiałam odwrócić wzrok. Skupiłam się na odkręcaniu butelki. Pociągnęłam łyk, patrząc na blat stołu niewidzącymi oczami.
Lemoniada przypomniała o czymś Edwardowi.
– Nie jesteś głodna?
– Nie. – Nie miałam ochoty tłumaczyć, że to jego wina. – A ty? – Poza moją butelką na stole niczego nie było.
– Nie, nie jestem głodny – powiedział takim tonem, jakbym go rozbawiła. Po raz kolejny nie wiedziałam, o co mu chodzi. – Zrobisz coś dla mnie? – spytałam po chwili namysłu.
Zrobił się podejrzliwy.
– To zależy.
– Nic takiego – zapewniłam. Zaciekawiłam go, ale miał się na baczności.
– Czy nie mógłbyś… uprzedzić jakoś, kiedy następnym razem postanowisz mnie ignorować dla mojego własnego dobra? Chce być przygotowana. – Wpatrywałam się przy tym uparcie w butelkę, krążąc małym palcem po otworze szyjki.
– Rzeczywiście, tak będzie bardziej fair. - Gdy na niego zerknęłam, tłumił wybuch śmiechu.
– Dzięki.
– Czy dostanę w zamian jedną szczerą odpowiedź?
– Strzelaj.
– Zdradź mi choć jedną ze swoich hipotez. O nie.
– Poproszę o inny zestaw pytań.
– Obiecałaś – przypomniał mi. – I nie określiłaś kategorii.
– Sam nie dotrzymujesz obietnic – odpyskowałam.
– Jedna mała hipoteza. Nie będę się śmiał.
– Będziesz, będziesz. – Byłam tego pewna.
Spuścił na moment oczy, a potem rzucił mi niby to błagalne spojrzenie zza wachlarza czarnych rzęs.
– Proszę – szepnął, pochylając się nad stołem.
Zamrugałam nerwowo. Z wrażenia zapomniałam, o czym tak właściwie rozmawialiśmy. Dobry Boże, pomyślałam, jak on to robi?
– Co? – wymamrotałam oszołomiona.
– Proszę, zdradź mi jedną ze swoich hipotez – Nadał przeszywał mnie wzrokiem.
– Czy ja wiem, ugryzł cię radioaktywny pająk? – Może był hipnotyzerem? Albo to mną dawało się tak rozpaczliwie łatwo manipulować.
– Niezbyt to oryginalny pomysł.
– Sorry, nic więcej nie przychodzi mi do głowy.
Nie zbliżyłaś się do rozwiązania zagadki nawet o milimetr – naigrywał się.
– Żadnych pająków?
– Żadnych.
– Zero radioaktywności?
– Nic z tych rzeczy.
– Cholera – westchnęłam ciężko.
– Kryptonitu * też nie stosuję – zachichotał.
– Miałeś się nie śmiać, pamiętasz? Opanował się z trudem.
– Kiedyś zgadnę – ostrzegłam.
– Lepiej nie próbuj. – Znów przybrał poważny ton.
– Bo co?
– A jeśli nie jestem pozytywnym bohaterem komiksu, tylko jedną z tych mrocznych postaci, z którymi walczy? – Uśmiechnął się przy tym, ale jego oczy były nieprzeniknione.
– Och. – Nagle udało mi się dopasować do siebie kilka kawałków układanki. – Rozumiem.
– Tak? – Wyglądał tak, jakby przestraszył się, że powiedział zbyt dużo.
– Jesteś niebezpieczny? – spytałam cicho i w tej samej chwili zdałam sobie sprawę, że tak właśnie jest. Jego osoba naprawdę stanowiła dla mnie zagrożenie. Sam przecież wciąż to powtarzał. Serce zaczęło mi bić szybciej.
– Ale nie jesteś zły – dodałam, kręcąc głową. – Nie, w to nie uwierzę.
– Mylisz się. – Ledwo było go słychać. Spojrzał na blat, sięgnął po nakrętkę od butelki i zaczął kręcić nią jak bąkiem. Wpatrywałam się w niego, zastanawiając się, czemu nie czuję lęku. Nie kłamał, co do tego nie było wątpliwości, ale mimo to byłam tylko spięta, podenerwowana, a przede wszystkim… zafascynowana. Jak zawsze zresztą, gdy miałam z nim do czynienia.
Trwaliśmy tak jakiś czas bez słowa, aż zdałam sobie sprawę, że stołówka jest już niemal pusta.
– Spóźnimy się na lekcję – przestraszyłam się.
– Ja nie idę – odparł, obracając nakrętką coraz szybciej.
– Czemu?
– Dobrze człowiekowi robi powagarować od czasu do czasu. – Uśmiechnął się, ale w jego oczach malował się niepokój.
– Ja tam nie wagaruję – oświadczyłam. Byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby ryzykować.
Przeniósł wzrok z powrotem na nakrętkę.
– W takim razie do zobaczenia.
Zawahałam się rozdarta, ale na dźwięk dzwonka ruszyłam szybko w stronę klasy. Gdy zerknęłam na Edwarda po raz ostatni, upewniłam się, że nie ruszył się ani o milimetr.
Trudno mi było poukładać sobie to wszystko w głowie. Moje myśli wirowały szybciej niż nakrętka od lemoniady. Na tak niewiele pytań dostałam odpowiedzi, a tyle nowych się pojawiło. Dobrze, że chociaż deszcz przestał padać.
Miałam szczęście – pana Bannera nie było jeszcze w sali. Pospiesznie zajęłam swoje miejsce, świadoma tego, że Mike i Angela mi się przypatrują. Mike wyglądał na urażonego, na twarzy Angeli malowało się z kolei coś na kształt nabożnej czci.