Tego typu rozumowanie prowadziło go do miejsc, których nie miał ochoty odwiedzać, sięgnął więc znów po książkę telefoniczną i tym razem wyszukał numer Ufficio Catasto. Telefon dzwonił długo, lecz nikt nie odbierał. Spojrzał na zegarek. Dochodziła czwarta. Odłożył słuchawkę, wymyślając sobie pod nosem od głupców, bo jak mógł oczekiwać, że zastanie tam kogoś o tej porze.
Usadowił się wygodniej, oparł nogi o wysuniętą dolną szufladę biurka i skrzyżowawszy ręce na piersi, ponownie odtwarzał w pamięci wizytę Rossiego. Sprawiał wrażenie uczciwego, ale tak wyglądają prawie wszyscy, zwłaszcza ci nieuczciwi. Po co przyszedł wtedy do niego osobiście, na dodatek w sobotę? Przecież już wysłali pismo. A potem zanim zadzwonił, dowiedział się, że Brunetti jest komisarzem policji. Może przyszedł z zamiarem wyciągnięcia od niego łapówki? Brunetti szybko odrzucił taką myśl. Rossi miał uczciwość wypisaną na twarzy.
A może kiedy się okazało, iż signor Brunetti, który gdzieś zapodział plany swego mieszkania, jest wysokiej rangi policjantem, Rossi zaczął zbierać informacje na jego temat, żeby tę znajomość wykorzystać? Nikt nie ośmieliłby się zagłębiać w tak delikatną materię, nie przeprowadziwszy rozpoznania; sekret polegał na tym, kogo pociągnąć za język, gdzie zarzucić przynętę, żeby zdobyć potrzebne informacje. A czy Rossi, bez względu na to, czego by się dowiedział o Brunettim, zdecydowałby się go podejść, wykorzystując to, co odkrył w Ufficio Catasto?
Łapówki brane za wystawianie lewych zezwoleń na budowę wydawały się nieznaczącą pozycją na liście różnorakich nielegalnych przychodów w urzędach państwowych. Brunetti nie wierzył, by ktokolwiek chciał się narażać, a tym bardziej wystawiać własne życie na niebezpieczeństwo, grożąc ujawnieniem zmyślnego planu opróżniania państwowej kiesy. Wdrożenie projektu komputeryzacji archiwów, a tym samym redukcja zbędnych pracowników, jedynie podbiłoby stawkę, ale Brunetti wątpił, czy byłoby wystarczającym powodem, by zabić Rossiego.
Te rozważania przerwała mu signorina Elettra, która wkroczyła bez pukania do jego biura.
– Czy nie przeszkadzam, commissario? – spytała.
– Nie, absolutnie nie. Tak sobie siedzę i rozmyślam nad problemem korupcji.
– W sektorze prywatnym czy państwowym? – spytała.
– Państwowym – odrzekł, chowając stopy pod biurko i siadając prosto.
– Z korupcją w sektorze państwowym jest tak jak z czytaniem Prousta – powiedziała z kamienną twarzą Elettra. – Człowiek myśli, że już dobrnął do końca, a tymczasem się okazuje, że jest jeszcze wiele następnych tomów.
Popatrzył na nią, spodziewając się rozwinięcia tematu, ale Elettra położyła tylko na jego biurku jakieś papiery.
– Nauczyłam się od pana, żeby nie wierzyć w zbiegi okoliczności, dlatego proszę spojrzeć, kto jest właścicielem tego domu – rzekła.
– Volpatowie? – spytał, bo teraz wydało mu się logiczne, że to mogli być tylko oni.
– Zgadza się.
– Od jak dawna?
Elettra nachyliła się ku niemu i wyciągnęła spomiędzy dokumentów trzecią stronę.
– Od czterech lat. Kupili go od niejakiej Mathilde Ponzi. Tu jest cena – powiedziała, wskazując palcem rząd cyfr.
– Dwieście pięćdziesiąt milionów lirów? – przeczytał Brunetti, nie posiadając się ze zdumienia. – Czteropiętrowy dom, który musi mieć co najmniej sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych powierzchni?
– To tylko suma podana w urzędowym dokumencie, nic więcej – powiedziała signorina Elettra.
Było tajemnicą poliszynela, że ze względów podatkowych cena domu podana w akcie sprzedaży nigdy nie odpowiadała prawdziwej, a jeśli odpowiadała, to tylko w tym sensie, że cenę zadeklarowaną należało pomnożyć przez dwa albo przez trzy, żeby uzyskać tę rzeczywistą.
– Wiem. Ale nawet jeśli zapłacili trzy razy tyle, to nadal jest to bardzo tanio – rzekł Brunetti.
– Jeśli pan spojrzy na ich inne, że tak powiem, nabytki – signorina Elettra położyła akcent na ostatnie słowo – zobaczy pan, że mieli podobne szczęście przy większości transakcji.
Brunetti zaczął studiować wykaz od początku. Rzeczywiście, wszystkie swoje domy Volpatowie kupowali praktycznie za bezcen. Przy każdej transakcji signorina Elettra podała powierzchnię nieruchomości i Brunetti szybko obliczył, że oficjalnie nigdy nie płacili więcej niż milion lirów za metr kwadratowy. Nawet biorąc pod uwagę inflację i doliczając różnicę między ceną zadeklarowaną a ceną realną, wciąż było to dużo mniej niż jedna trzecia średniej ceny nieruchomości w Wenecji.
Brunetti podniósł oczy na signorinę Elettrę.
– Czy dalej jest to samo?
Przytaknęła.
– Ile mają nieruchomości na swoje nazwisko?
– Ponad czterdzieści, a jeszcze nawet nie zaczęłam sprawdzać innych Volpatów, którzy mogą okazać się ich krewnymi.
– Rozumiem.
Do ostatnich stron Elettra przypięła bieżące wyciągi bankowe z ich kont indywidualnych i wspólnych.
– Jakim sposobem zebrała pani te wszystkie informacje… – zaczął Brunetti, ale widząc twarz Elettry, skończył: -…tak szybko?
– Dzięki znajomym. Czy mam również zainteresować się ich rozmowami telefonicznymi?
Brunetti kiwnął głową twierdząco, pewien, że ona i tak już skontaktowała się z kimś w firmie telekomunikacyjnej. Elettra uśmiechnęła się i opuściła pokój. Brunetti ponownie zagłębił się w zebraną przez nią dokumentację. Dowodziła ona bardzo dziwnych rzeczy. Przypomniał sobie, że kiedy zobaczył Volpatów na Campo San Luca, wydali mu się ostatnimi nędzarzami. A tymczasem papiery, które miał przed oczami, świadczyły, że byli to ludzie niewyobrażalnie bogaci. Jeśli wynajęli choć połowę posiadanych przez siebie domów – a mieszkańcy Wenecji nie kupowaliby mieszkań po to, żeby stały puste – musieli dostawać od najemców co najmniej dwadzieścia czy trzydzieści milionów lirów miesięcznie. Żeby zarobić taką sumę, ludzie często pracowali cały rok. Duża część majątku Volpatów była bezpiecznie ulokowana w czterech różnych bankach, a jeszcze więcej zainwestowali w obligacje państwowe. Brunetti niewiele rozumiał z mediolańskiej giełdy, ale wiedział, które akcje są najbezpieczniejsze. Volpatowie wykupili pakiety warte setki milionów.
Tych dwoje nędzarzy! Przypomniał sobie zniszczoną rączkę jej plastikowej torby, znoszone buty męża. Co się za tym kryło? Kamuflaż mający ich chronić przed zazdrosnym okiem miasta czy chorobliwe skąpstwo? I jak z tym połączyć śmierć Franca Rossiego, którego zmasakrowane ciało znaleziono przed domem należącym do Volpatów?
Rozdział 19
Następną godzinę Brunetti spędził, rozmyślając o chciwości, wadzie, do której wenecjanie zawsze mieli naturalną skłonność. La Serenissima* [La Serenissima – najjaśniejsza, przydomek Wenecji.] od zarania dziejów była przedsięwzięciem handlowym, toteż jednym z najważniejszych dążeń jej mieszkańców stało się gromadzenie dóbr. W przeciwieństwie do rozrzutnych południowców, rzymian czy florentyńczyków, którzy zarabiali pieniądze po to, by je trwonić, a złote półmiski i kielichy wrzucali do Arno i Tybru, popisując się swoim bogactwem, wenecjanie bardzo wcześnie nauczyli się zbierać, ciułać i pomnażać swe zdobycze, nauczyli się również ukrywać swój majątek. Nie dotyczy to, rzecz jasna, wielkich palazzi wzdłuż Canal Grande, lecz te należały do rodów Moncenigo lub Barbaro, tak szczodrze obdarzonych przez bogów mamony, że wszelkie próby ukrywania zamożności byłyby daremne. Sława chroniła ich przed chorobliwą chciwością.