Выбрать главу

— Nie spałem w nocy.

— Mhmm.

Tak się składa, że jeszcze zanim Ester-Malke Tajcz ukończyła studia, podjęła pracę w opiece społecznej i wyszła za Miśka, zrobiła krótką, lecz piorunującą karierę jako najbardziej popaprana narkomanka w Południowym Sitka. Ma na koncie kilku małokalibrowych przestępców, niechciany tatuaż na brzuchu oraz protezę szczękową, pamiątkę po ostatnim facecie, który ją maltretował. Landsman poznał ją wcześniej niż Miśko — wielokrotnie wsadzał ją za niszczenie mienia, kiedy była jeszcze w liceum. Wiedziona intuicją i doświadczeniem Ester-Malke wie, jak traktować człowieka przegranego, co więcej, nigdy nie robi wymówek, choć sama siebie wciąż obwinia o zmarnowanie młodości. Teraz też bez słowa podchodzi do lodówki, wyjmuje piwo Bruner Adler, otwiera z pyknięciem puszkę i wręcza ją Landsmanowi. Ten przez chwilę pociera chłodnym walcem niewyspaną skroń, po czym pociąga spory łyk.

— Co — mówi, od razu nabierając werwy — spóźnia ci się?

Ester-Malke przybiera na poły teatralną minę winowajczyni i sięga po test ciążowy, jednak nie wyjmuje dłoni z kieszeni. Landsman wie, ponieważ Ester-Malke raz czy dwa poruszała ten temat, że ona się martwi, że on, Landsman, zazdrości jej i Miśkowi sukcesów rozrodczych w postaci dwóch wspaniałych synów. To prawda, często im zazdrościł, i to gorzko. Jednak na ogół, gdy Ester-Malke o tym wspomina, Landsman stara się zaprzeczać.

— Cholera — mówi. Jeden z gońców turla się z podskokiem pod barek.

— Biały czy czarny?

— Czarny. Goniec. Cholera. Przepadł.

Ester-Malke podchodzi do półeczki z przyprawami, zawiązuje ciaśniej szlafrok i podejmuje decyzję. Zdejmuje słoiczek z posypką czekoladową, odkręca go i wytrząsa na dłoń kawałek czekolady.

— Masz — mówi. — Użyj tego.

Landsman klęka na podłodze pod blatem. Odnajduje zgubionego gońca i z wysiłkiem stawia go na h6. Ester-Malke odstawia słoiczek na półkę i znów maca prawą ręką sekret w kieszeni szlafroka.

Landsman zjada drobinę posypki.

— Miśko wie?

Ester-Malke kręci głową, skrywając się za włosami.

— Nie ma o czym mówić.

— Oficjalnie?

Wzruszenie ramion.

— Sprawdziłaś?

— Boję się.

— Czego się boisz? — pyta Miśko, stając w drzwiach kuchni z młodym Pinkasem Tajcz-Szemecem — przewidywalnie zwanym Pinky — wtulonym w zgięcie jego prawego łokcia. Miesiąc temu urządzili dla dzieciaka przyjęcie z ciastem i świeczką. A więc, myśli Landsman, trzeci Tajcz-Szemec — jeśli w ogóle będzie — pojawi się dwadzieścia kilka miesięcy po drugim. Siedem miesięcy po Przejęciu. Siedem miesięcy po nadejściu nowego świata. Kolejny maleńki więzień losu i historii, kolejny potencjalny Mesjasz — Mesjasz bowiem, jak mówią eksperci, rodzi się w każdym pokoleniu — wiatr dmący w żagle karaweli opętańczych marzeń proroka Eliasza. Ester-Malke wyjmuje z kieszeni pustą dłoń i, jak to czynią w Południowym Sitka, ostrzega Landsmana ruchem brwi.

— Boi się dowiedzieć, co wczoraj jadłem — mówi Landsman. Dla odwrócenia uwagi wyciąga z drugiej kieszeni zabrany Laskerowi egzemplarz Trzystu partii szachowych i kładzie go na barku przy szachownicy.

— Chodzi o tego zabitego ćpuna? — pyta Miśko, zerkając na pozycję.

— Emanuel Lasker — odpowiada Landsman. — Ale to tylko nazwisko w książce gości. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów. Na razie nie wiadomo, kto to był.

— Emanuel Lasker. Coś mi mówi to nazwisko. — Miśko przeciska się bokiem do kuchni. Ma na sobie koszulę oraz spodnie od garnituru. Spodnie, z dwiema zakładkami, uszyte są z siwej merynosowej wełny, koszula jest biała z białym wypukłym wzorkiem. Pod szyją, zawiązany w okazały węzeł, pyszni się wyjątkowo długi, granatowy krawat w pomarańczowy rzucik, obszerne spodnie wiszą na granatowych szelkach, napiętych na krągłości wielkiego brzucha. Pod koszulą Miśko nosi mały tałes, a jego krótką, lśniącą, krecioczarną czuprynę wieńczy schludna niebieska jarmułka. Jednak na jego podbródku nie widać ani jednego włosa, albowiem w rodzinie matki Miśka próżno szukać brodatych twarzy, i to od chwili, gdy Kruk stworzył wszystkie rzeczy z wyjątkiem słońca, które ukradł. Miśko Szemec przestrzega praw Żydów, ale czyni to na swój sposób i z sobie tylko wiadomych powodów. To Minotaur, a świat Żydów to jego labirynt.

Zjawił się w domu Landsmana przy ulicy Adlera pewnego późnowiosennego dnia 1981 roku — niezdarne, wielkie chłopaczysko, znane w Domu Potwora Morskiego Frakcji Kruka Plemienia Długich Włosów jako Johnny „Żyd” Niedźwiedź. Owego popołudnia miał niespełna trzynaście lat, lecz w mokasynach mierzył 175 centymetrów, tylko dwa centymetry mniej niż osiemnastoletni Landsman. Ani Landsman, ani jego młodsza siostra nigdy przedtem o nim nie słyszeli. A teraz chłopak zamierzał nocować w sypialni, która ongiś służyła ojcu Mejera i Naomi, w owej butelce Kleina, mieszczącej nieskończoną pętlę jego bezsenności.

— A ty kto jesteś, u licha? — zapytał Landsman, gdy Johnny wsunął się bokiem do pokoju dziennego i ściskając w dłoniach czapkę z daszkiem, objął zebranych wszechpożerającym spojrzeniem ciemnych oczu. Herc i Frejdl wrzeszczeli na siebie na ścieżce od frontu — najwyraźniej wuj Landsmana zapomniał powiedzieć siostrze, że jego syn u niej zamieszka.

— Nazywam się Johnny Niedźwiedź — powiedział Miśko. — Należę do Kolekcji Szemeca.

Herc Szemec po dziś dzień cieszy się sławą eksperta w dziedzinie sztuki i rzemiosła Tlingitów, a w swoim czasie owo hobby czy też rozrywka zawiodło go dalej w głąb Indianerlandów niż jakiegokolwiek Żyda z jego pokolenia. Owszem, badania nad kulturą rdzennych Amerykanów i wyprawy za Linię stanowiły przykrywkę dla jego pracy w kontrwywiadzie w latach sześćdziesiątych. Ale nie była to wyłącznie przykrywka. Indiański styl życia naprawdę Herca pociągał. Nauczył się holować foki, wbijając im w oko stalową osękę, zabijać i oprawiać niedźwiedzie, a dorszowy łój polubił niemal tak jak smalec. Zdołał także zapłodnić pannę Laurie Jo Niedźwiedź z Hoonah, kiedy więc ta zginęła w tak zwanych Walkach o Bożnicę, jej syn, półkrwi Żyd, obiekt prześladowań i wzgardy w Półpełni Kruka, zwrócił się o pomoc do ojca, którego prawie nie znał. Był to prawdziwy zwischenzug, zaskakujący ruch w normalnym toku gry. I rzeczywiście, wuj Herc został całkowicie zaskoczony.

— Co mam zrobić, wypędzić go? — wrzeszczał wówczas do matki Landsmana. — Żeby żył w piekle, które mu tam zgotowali? Jego matka została zabita! Przez Żydów!

Rzeczywiście, w zamieszkach, które wybuchły po zamachu bombowym na żydowski dom modlitwy, postawiony na spornym terytorium, zginęło jedenaścioro rdzennych mieszkańców Alaski. Na wyspach istnieją zakątki, gdzie nakreślona przez Harolda Ickesa granica załamuje się i znika, a Linia staje się kropkowana. Większość tych miejsc jest zbyt odległa i górzysta, by ktokolwiek zechciał w nich mieszkać, ryzykując przez okrągły rok, że zamarznie albo że porwie go powódź. Jednak niektóre z wykropkowanych terenów, płaskie, ładne, o umiarkowanym klimacie, stanowiły nieodpartą pokusę dla wielomilionowej populacji Żydów. Żydzi pragnęli zyskać przestrzeń życiową, toteż w latach siedemdziesiątych niektórzy z nich — zwłaszcza małe sekty ortodoksów — wzięli sprawy we własne ręce.

Dom modlitwy, zbudowany w St Cyril przez odłam odłamu sekty z Lisianskiego, był dla Indian kroplą, która przelała czarę zniewag. Nastąpiły demonstracje, wiece, interwencje prawników i złowieszcze pomruki ze strony Kongresu: oto pokój i równowaga na północy otrzymały od pazernego żydostwa kolejny policzek. Dwa dni przed poświęceniem ktoś (nikt nigdy nie przyznał się do tego czynu) wrzucił przez okno bożnicy koktajl Mołotowa, wzniecając pożar, z którego ocalała tylko betonowa podmurówka. W odwecie ortodoksi i ich zwolennicy tłumnie wtargnęli do miasteczka St Cyril, niszcząc pułapki na kraby, wybijając okna w sali Bractwa Rdzennych Mieszkańców Alaski i rozpalając spektakularne ognisko w składzie chińskich rac i ogni rzymskich. W ogólnym zamieszaniu kierowca ciężarówki wiozącej rozwścieczonych żydków stracił panowanie nad pojazdem i z rozpędu wbił się w witrynę sklepu spożywczego, zabijając na miejscu Laurie Jo, która była tam kasjerką. Incydent ten jak dotąd stanowi najciemniejszy punkt w gorzkiej i niesławnej historii stosunków tlingicko-żydowskich.