Выбрать главу

— Nie wiedziałem, że gra pan w szachy.

— Słabo — mówi Landsman. Obok szafy, na grubym dywanie zielonożółtej, aptekarskiej barwy dropsów na gardło, dostrzega maleńkie białe piórko. Szarpnięciem otwiera szafę i widzi na dnie poduszkę przestrzeloną na wylot, aby wyciszyć wybuch rozprężających się gazów odrzutowych. — Nie czuję gry środkowej.

— Doświadczenie mnie nauczyło, panie śledczy — mówi Tenenbojm — że wszystko jest grą środkową.

— Wiem o tym aż za dobrze — mówi Landsman.

Dzwoni, żeby obudzić swego partnera, Miśka Szemeca.

— Detektywie Szemec — skanduje w słuchawkę służbowej komórki marki Szojfer AT. — Mówi twój partner.

— Mejer, błagałem cię, żebyś tego więcej nie robił — jęczy Miśko. Nie trzeba dodawać, że on również za osiem godzin zaczyna kolejną zmianę.

— Masz prawo się wściekać — mówi Landsman. — Ale pomyślałem, że może jeszcze nie śpisz.

— Nie spałem.

Inaczej niż Landsman, Miśko nie spieprzył swego małżeństwa ani życia osobistego. Co noc zasypia w ramionach wspaniałej żony, której uczucie jest ze wszech miar zasłużone, odwzajemniane i doceniane przez męża, człowieka statecznego, niedającego jej najmniejszego powodu do smutku czy niepokoju.

— Bądź przeklęty, Mejer — mówi Miśko, a potem, po amerykańsku: — Niech to diabli wezmą.

— Wygląda na to, że mam w hotelu zabójstwo — mówi Landsman. — Jeden z gości. Strzał w potylicę. Wytłumiony poduszką. Bardzo schludny.

— Zabójstwo na zlecenie.

— Tylko dlatego zawracam ci głowę. Ze względu na nietypowy charakter zbrodni.

W Sitka, gdzie trzy miliony dwieście tysięcy mieszkańców tłoczy się na długim, nieregularnym pasie obszaru miejskiego, zdarza się średnio siedemdziesiąt pięć zabójstw rocznie. Część z nich to porachunki gangsterskie: rosyjscy sztarkierzy rozwalają się nawzajem, jak popadnie. Pozostałe zabójstwa to tak zwane zbrodnie w afekcie — skrót wyrażający arytmetyczny iloczyn alkoholu i broni palnej. Egzekucje z zimną krwią są tyleż rzadkie, co trudne do wykrycia; na białej tablicy w sali odpraw figuruje długi spis niezakończonych spraw.

— Mejer, nie jesteś na służbie. Zgłoś to w centrali. Niech Tabacznik i Karpas się tym zajmą.

Tabacznik i Karpas, również oficerowie śledczy w brygadzie B wydziału zabójstw Komendy Głównej Policji Okręgu Sitka, pracują w tym miesiącu na nocną zmianę. Landsman musi przyznać, że pomysł, by ten konkretny ptaszek obesrał im kapelusze, nie jest pozbawiony uroku.

— Tak bym zrobił — mówi — gdyby nie fakt, że ten hotel to moje miejsce zamieszkania.

— Znałeś go? — pyta Miśko łagodniejszym tonem.

— Nie — odpowiada Landsman. — Nie znałem.

Odwraca wzrok od bladych, piegowatych zwłok na rozkładanym tapczanie. Czasem nie potrafi pohamować współczucia, ale lepiej się nie przyzwyczajać.

— Słuchaj — mówi — wracaj do łóżka. Możemy porozmawiać o tym jutro. Przepraszam, że zawracałem ci głowę. Dobranoc. Powiedz Ester-Malke, że mi przykro.

— Mejer, masz jakiś dziwny głos — zauważa Miśko. — Dobrze się czujesz?

W ciągu ostatnich kilku miesięcy Landsman wielokrotnie dzwonił do swego partnera o dziwnych nocnych porach, aby wylewać żale i pretensje, formułowane w alkoholowym dialekcie smutku. Dwa lata temu małżeństwo Landsmana ostatecznie się rozpadło, a w kwietniu zeszłego roku samolot Piper Super Cub, pilotowany przez jego młodszą siostrę, roztrzaskał się o zbocze góry Dunkenbluma, wysoko wśród kosówki. Ale teraz Landsman nie myśli o śmierci Naomi ani o hańbie rozwodu. Poraziła go wizja, że oto siedzi w zapyziałym holu hotelu Zamenhof na ongiś białej kanapie i gra w szachy z Emanuelem Laskerem, czy jak mu tam naprawdę było. Obaj roztaczają wokół resztki gasnącej poświaty i nasłuchują słodkiej wewnętrznej melodii tłuczonego szkła. Fakt, że Landsman nie znosi grać w szachy, nie czyni tej sceny ani o jotę mniej wzruszającą.

— Facet grał w szachy, Miśko. Nic o tym nie wiedziałem. To wszystko.

— Mejer, proszę — mówi Miśko — ja ciebie proszę, ja błagam, tylko nie zaczynaj z tym jojczeniem.

— Wszystko w porządku — uspokaja Landsman. — Dobranoc.

Landsman dzwoni do dyżurnego, aby przydzielono mu sprawę Laskera. Kolejne gówniane zabójstwo raczej nie obniży poziomu wykrywalności w prowadzonych przezeń śledztwach. Zwłaszcza że to już i tak nie ma znaczenia. Pierwszego stycznia władzę nad całym Federalnym Okręgiem Sitka, pasem skalistego lądu, jak nawias okalającym zachodnie wybrzeża Wysp Baranowa i Cziczagowa, przejmie ponownie stan Alaska. Policja Okręgowa, której od dwudziestu lat Landsman poświęca się duszą, głową i ciałem, zostanie rozwiązana i wcale nie jest jasne, czy Landsman, Miśko Szemec bądź ktokolwiek inny utrzyma pracę. Nic w kwestii zbliżającego się Przejęcia nie jest jasne i dlatego są to dziwne czasy dla Żydów.

2

Czekając, aż zjawi się mundurowy platfus, Landsman puka do drzwi pokojów. Większość lokatorów Zamenhofa jest duchowo lub fizycznie nieobecna, a z pozostałych udaje się wyciągnąć tak niewiele, że mógłby równie dobrze dobijać się do wrót Szkoły dla Głuchych Hirszkowicza. Goście hotelu Zamenhof to kupa narwanych, przygłupich, śmierdzących i stukniętych żydków, ale tej nocy żaden nie wygląda na bardziej walniętego niż zwykle. I żaden, według Landsmana, nie jest typem człowieka, który umiałby przytknąć komuś do karku pistolet dużego kalibru i z kamiennym spokojem zastrzelić gościa.

— Tylko tracę czas na tych bawołów — mówi Landsman do Tenenbojma. — A ty jesteś pewien, że nie widziałeś nic niezwykłego?

— Przykro mi, panie śledczy.

— Też jesteś bawół, Tenenbojm.

— Nie zamierzam się spierać.

— Tylne wejście?

— Wchodzili tamtędy dilerzy — odpowiada Tenenbojm. — Musieliśmy założyć alarm. Usłyszałbym.

Landsman zmusza Tenenbojma, żeby zadzwonił do dziennego portiera i do weekendowego recepcjonisty, którzy od dawna leżą w ciepłych łóżkach. Obaj panowie potwierdzają słowa Tenenbojma: o ile im wiadomo, nikt nie telefonował do zmarłego ani o niego nie pytał. Ani razu, przez cały jego pobyt w Zamenhofie. Żadnych gości, znajomych, nawet dostawcy z Perły Manili. A więc, myśli Landsman, jednak była między nim a Laskerem jakaś różnica — Landsmana czasem odwiedza Romel, przynosząc naleśniki lumpia w brązowej papierowej torbie.

— Pójdę sprawdzić dach — mówi Landsman. — Dopilnuj, żeby nikt nie wychodził, i zadzwoń, kiedy wreszcie mundurowi raczą się zjawić.

Landsman jedzie windą na ósme piętro i po dudniących żelbetowych schodkach wchodzi na dach Zamenhofa. Idzie wzdłuż krawędzi, spoglądając na drugą stronę ulicy Maksa Nordaua, ku dachowi hotelu Blackpool, po czym wychyla się za gzymsy po północnej, wschodniej i południowej stronie, aby zerknąć na sąsiednie budynki sześć i siedem pięter niżej. Noc nad Sitka to pomarańczowa plama, mikstura mgły i poświaty ulicznych latarni sodowych o przejrzystości cebuli duszonej na kurzym smalcu. Szeregi żydowskich latarni ciągną się od Mount Edgecombe na zachodzie wzdłuż siedemdziesięciu dwóch wysp zatoki, przez Szwarcer-Jam, Cypel Halibuta, Południowe Sitka, Nachtasyl, Harkawy i Untersztat, aż wreszcie giną na wschodzie, zdławione cieniem Gór Baranowa. Na wyspie Ojssztelung błysk latarni na szczycie Agrafki — jedynej pozostałości po Wystawie Światowej — śle ostrzeżenie samolotom i żydkom. Landsman wyczuwa odór flaków z fabryk konserw, swąd oleju z frytkownic Perły Manili, spalinowe wyziewy taksówek i upajający bukiet świeżych kapeluszy z Zakładów Foluszniczych Grynszpana dwie przecznice dalej.