Выбрать главу

Landsman wyjmuje portfel i wsuwa do puszki Eliasza zwiniętą dwudziestkę.

— Powodzenia — mówi.

Mały człowieczek z wysiłkiem unosi walizę i oddala się ciężkim krokiem. Landsman wyciąga rękę i chwyta go za rękaw; w jego sercu wzbiera pytanie, dziecięce pytanie o dom, za którym od zawsze tęskni jego lud. Eliasz odwraca się i obrzuca go wyćwiczonym, czujnym spojrzeniem: może Landsman to jakiś wichrzyciel? Landsman czuje, jak pytanie klęśnie i opada niczym poziom nikotyny we krwi.

— Co tam masz w walizce, dziadku? — pyta Landsman. — Chyba jest ciężka.

— Książkę.

— Jedną?

— Bardzo dużą.

— Grubą?

— Bardzo grubą.

— O czym?

— O Mesjaszu — rzecze Eliasz. — A teraz, czy mógłbyś zabrać rękę?

Landsman puszcza rękaw. Stary prostuje się i unosi głowę. Mgiełka znika z jego oczu; wygląda w tej chwili na gniewnego, wzgardliwego, z pewnością niestarego.

— Mesjasz nadchodzi — mówi. Właściwie nie jest to ostrzeżenie, a przecież wypowiedzi tej, gdyby potraktować ją jak obietnicę odkupienia, trochę brakuje ciepła.

— Dobrze się składa — mówi Landsman, wskazując kciukiem hol hotelowy. — Od dzisiaj mamy wolny pokój.

Eliasz robi zranioną, a może tylko zdegustowaną minę. Otwiera czarną skrzynkę, zagląda do środka, wyjmuje dwudziestodolarówkę i zwraca ją Landsmanowi. Następnie chwyta walizę, wciska na głowę oklapły biały kapelusz i człapiąc, odchodzi w deszcz.

Landsman mnie banknot i wciska go do tylnej kieszeni. Następnie miażdży butem niedopałek i wraca do hotelu.

— Ten świr to kto? — pyta Necki.

— Nazywają go Eliasz. Jest nieszkodliwy — rzuca Tenenbojm zza stalowej siatki okienka w recepcji. — Kiedyś często się tu kręcił. Stręczył Mesjaszowi klientów. — Stuka złotą wykałaczką o zęby trzonowe. — Niech pan posłucha, panie śledczy. Właściwie nie powinienem nic mówić, ale kierownictwo zamierza jutro rozesłać list.

— Wprost nie mogę się doczekać — mówi Landsman.

— Sprzedali interes jakiemuś koncernowi z Kansas City.

— Wyrzucają nas.

— Może — mówi Tenenbojm — a może nie. Sytuacja jest niejasna. Ale niewykluczone, że faktycznie będzie pan się musiał wyprowadzić.

— I właśnie o tym piszą w liście?

— List jest w żargonie prawniczym.

Landsman odsyła posterunkowego Neckiego do drzwi wejściowych.

— Tylko nie mów ludziom, co, twoim zdaniem, widzieli albo słyszeli — upomina go. — I nie wrzeszcz na nich, nawet jeśli wyglądają, jakby im się należało.

Menasze Szpringer, technik kryminalistyczny, obsługujący nocną zmianę, wpada do holu w czarnym płaszczu i futrzanej czapce, niosąc ze sobą podmuch wiatru i łoskot deszczu. W jednej dłoni trzyma ociekający wodą parasol, drugą ciągnie chromowany wózek, do którego nylonową linką przywiązane są czarna plastikowa walizeczka na narzędzia oraz takiż pojemnik z dziurami zamiast uchwytów. Szpringer wygląda jak hydrant na pałąkowatych nogach, małpie ręce wyrastają mu prosto z szyi bez pośrednictwa ramion. Jego twarz składa się głównie z obwisłych policzków, a poorane zmarszczkami czoło przywodzi na myśl owe kopulaste ule, które widuje się na średniowiecznych drzeworytach jako symbole Trudu. Niebieskie litery na pojemniku układają się w słowo DOWODY.

— Wyjeżdżasz z miasta? — pyta Szpringer. To nierzadkie powitanie ostatnimi czasy. Przez minione dwa lata wielu mieszkańców opuściło Sitka; wyjechali z Okręgu do jednej z nielicznych miejscowości, w których wciąż są mile widziani, bądź takich, których ludność znudziła się słuchaniem o pogromach i ma nadzieję urządzić sobie własny. Landsman odpowiada, że o ile mu wiadomo, to nigdzie się nie wybiera. Większość miast zgadza się przyjąć Żydów tylko pod warunkiem, że mają tam bliskich krewnych, a wszyscy bliscy krewni Landsmana albo zmarli, albo sami muszą stawić czoło Przejęciu.

— Pozwól więc, że pożegnam się na zawsze — mówi Szpringer. — Jutro wieczorem o tej porze będę się wygrzewał w słońcu Saskatchewan.

— W Saskatoon? — domyśla się Landsman.

— Dzisiaj mieli trzydzieści poniżej zera — mówi Szpringer. — I to temperatury maksymalnej.

— Spójrz na to z innej strony — mówi Landsman. — Mógłbyś gnieździć się w tej ruderze.

— Zamenhof. — Szpringer w myślach wyciąga akta Landsmana i marszcząc czoło, studiuje ich zawartość. — Faktycznie. Nie ma jak w domu, co?

— Bardzo stosowny lokal, zważywszy na mój obecny styl życia.

Na wargi Szpringera wypływa cienki uśmieszek, z którego usunięto niemal wszystkie ślady litości.

— Którędy do trupa? — pyta.

4

Najpierw Szpringer dokręca wszystkie żarówki, obluzowane przez Laskera. Potem zdejmuje okulary ochronne i zabiera się do pracy. Robi Laskerowi manikiur i pedikiur i zagląda mu w usta, zapewne szukając odciętego palca albo dublona z brązu. Zdejmuje odciski za pomocą proszku i pędzelka. Wykonuje trzysta siedemnaście polaroidów. Fotografuje zwłoki, pokój, przestrzeloną poduszkę, zdjęte odciski palców. Fotografuje również szachownicę.

— Jedno dla mnie — prosi Landsman.

Szpringer pstryka drugie zdjęcie pozycji, której analizę przerwał Laskerowi zabójca. Wręcza je Landsmanowi, unosząc brew.

— Cenna wskazówka.

Bierka po bierce Szpringer niweczy ustawiony przez zmarłego chorwacki, czy jak mu tam, wariant obrony Nimzowitscha, umieszczając każdą figurę w oddzielnej plastikowej torebce.

— Gdzieżeś się tak ubrudził? — pyta, nie patrząc na Landsmana.

Landsman zauważa brązowy kurz, którym uwalane są czubki jego butów, mankiety i kolana spodni.

— Zaglądałem do piwnicy. Jest tam ogromna, sam nie wiem co, rura odpływowa? — Czuje, że twarz nabiega mu krwią. — Musiałem ją sprawdzić.

— Warszawski tunel — mówi Szpringer. — Podobno ciągną się pod całym Untersztatem.

— Chyba w to nie wierzysz?

— Kiedy grinerzy dotarli tu po wojnie. No, ci z getta w Warszawie. I w Białymstoku. Byli powstańcy. Chyba nie wszyscy ufali Amerykanom. Więc wykopali tunele. Na wypadek gdyby znowu musieli walczyć. Stąd nazwa Untersztat.

— Plotka, Szpringer. Miejska legenda. To po prostu rura kanalizacyjna.

Szpringer burczy coś pod nosem. Zabezpiecza ręcznik kąpielowy, ściereczkę do rąk i napoczętą kostkę mydła. Przelicza rude włosy łonowe, które przylgnęły do deski klozetowej, wkładając każdy do oddzielnej torebki.

— Skoro mowa o plotkach — zagaduje — miałeś wieści od Felsenfelda?

Felsenfeld to starszy inspektor Felsenfeld, kierownik wydziału.

— Jak to czy miałem wieści? Widziałem się z nim dziś po południu — mówi Landsman. — Nic nie wiem o żadnych wieściach. Facet przez ostatnie dziesięć lat wydukał może trzy słowa na krzyż. Dlaczego pytasz? Jakie plotki?

— Tak się tylko zastanawiam.

Szpringer przesuwa obciągnięte lateksem palce po piegowatej skórze na lewym ramieniu Laskera. Znać na nim ślady ukłuć i niewyraźne zagniecenia w miejscach, gdzie zmarły zaciskał sobie żyłę.