Выбрать главу

W zoo, podobnie jak w naturze, najlepszą porą na oglądanie takich cudów jest świt i zmierzch. To właśnie wtedy większość zwierząt się ożywia. Zaczyna się ruch, opuszczanie kryjówek, dreptanie do wodopoju. Zwierzęta prezentują swoją urodę w całej okazałości. Śpiewają swe pieśni. Popisują się przed sobą, odprawiając rozmaite rytuały. Ten, kto ma bystre oko i wyostrzony słuch, zostaje wynagrodzony stokrotnie! Spędziłem niezliczone godziny, obserwując w milczeniu wyszukane i różnorodne przejawy życia, które są ozdobą naszej planety. Jest to coś tak olśniewającego, hałaśliwego, niesamowitego i zarazem delikatnego, że wprost oszałamia.

Słyszałem w życiu prawie tyle samo nonsensów na temat ogrodów zoologicznych, ile jest ich na temat Boga i religii. Pełni dobrej woli, ale niezorientowani ludzie uważają, że zwierzęta na łonie natury są „szczęśliwe”, bo „wolne”. Ludzie ci mają zwykle na myśli wielkiego, okazałego drapieżnika w rodzaju lwa lub geparda (rzadko bierze się pod uwagę życie gnu czy mrównika). Wyobrażają sobie to dzikie zwierzę, jak przetrawiając pożartą przed chwilą ofiarę, która z pokorą przyjęła swój los, flegmatycznie przemierza sawannę lub uprawia jogging, aby zachować smukłą sylwetkę po tym, jak pofolgowało obżarstwu. Widzą takie zwierzę, jak z dumą i czułością dogląda swego potomstwa albo w gronie rodzinnym podziwia zachód słońca, leżąc na konarze drzewa i wydając z siebie pomruki zadowolenia. Życie dzikich zwierząt jest w wyobrażeniu tych ludzi proste, szlachetne i wypełnione poczuciem sensu. Tymczasem chwytają je źli ludzie i zamykają w ciasnych klatkach. Ich „szczęście” diabli biorą. Takie uwięzione zwierzę tęskni straszliwie za „wolnością” i robi wszystko, żeby uciec. Odebranie mu owej „wolności” sprawia, że po latach nieszczęśnik staje się własnym cieniem, a jego duch zostaje złamany. Tak sobie przynajmniej niektórzy wyobrażają.

W rzeczywistości jest zupełnie inaczej.

Zwierzęta w naturze prowadzą żywot nacechowany poczuciem przymusu i konieczności; egzystują w świecie, w którym istnieje nienaruszalna społeczna hierarchia, w środowisku, w którym lęku jest w nadmiarze, a pożywienia nigdy dosyć, w którym trzeba nieustannie bronić swego terytorium przed intruzami i gdzie nigdy nie można się pozbyć pasożytów. Jakie znaczenie ma wolność w takim kontekście? Żyjące dziko zwierzęta nie są naprawdę wolne ani w kategoriach przestrzeni, ani czasu, ani też w kategoriach wzajemnych relacji. Teoretycznie – gdy chodzi o zwykłą, fizyczną możliwość – zwierzę może się podnieść i iść sobie, dokąd chce, prezentując dumnie wszelkie społeczne nawyki – i ograniczenia – właściwe swemu gatunkowi. Jednak jest to mniej prawdopodobne niż sytuacja, kiedy przedstawiciel naszego gatunku, powiedzmy sklepikarz, uwikłany we wszystkie zwykłe więzi i powinności – rodzinne, przyjacielskie, społeczne – rzuci wszystko i z garścią drobnych w kieszeni, w jednej kapocie na grzbiecie, pójdzie sobie w świat, porzucając dotychczasowe życie. Jeśli człowiek, najśmielsze i najinteligentniejsze ze wszystkich stworzeń, nie wędruje z miejsca na miejsce, wszędzie obcy i do nikogo ani do niczego nie przywiązany, dlaczego miałoby to robić zwierzę, znacznie bardziej konserwatywne z samej swej natury? Bo takie właśnie są zwierzęta – konserwatywne, można by nawet powiedzieć: reakcyjne. Byle drobiazg może je wyprowadzić z równowagi. Zwierzęta chcą, żeby wszystko pozostawało niezmienione, całymi dniami, tygodniami, miesiącami. Niespodzianki i zaskoczenia są dla nich czymś wielce nieprzyjemnym. Obserwujemy to na przykładzie ich relacji przestrzennych. Zwierzę ma swoją przestrzeń, czy to w zoo, czy w środowisku naturalnym, i porusza się po niej podobnie, jak poruszają się figury na szachownicy – w przemyślany sposób. Ruchy jaszczurki, niedźwiedzia czy jelenia nie są bynajmniej bardziej przypadkowe niż ruchy konika szachowego. I tu, i tu mamy do czynienia z szablonem i celowością. Zwierzęta żyjące dziko trzymają się w określonych porach roku zawsze tych samych ścieżek z tych samych ważnych powodów. Jeśli zwierzę w zoo nie znajduje się w swoim normalnym miejscu i w swojej zwykłej pozycji o określonej porze, musi to coś oznaczać. Może to być spowodowane jakąś naprawdę drobną zmianą w otoczeniu. Zwinięty wąż do podlewania pozostawiony przez dozorcę może wydawać się zagrożeniem. Kałuża przybiera niepokojący dla zwierzęcia kształt. Drabina rzuca cień. Ale może też chodzić o coś więcej. W najgorszym razie może to być rzecz najbardziej znienawidzona przez dyrektorów ogrodów zoologicznych, czyli symptom choroby, zwiastun kłopotów, znak, że należy uważnie przyjrzeć się odchodom, przepytać dozorcę, wezwać weterynarza. A wszystko dlatego, że bocian nie stoi w swoim zwykłym miejscu!

Pozwólcie jednak, że zajmę się przez chwilę bliżej tylko jednym wyodrębnionym aspektem zagadnienia.

Czy myślicie, że gdyby ktoś wtargnął do jakiegoś domu, otwierając drzwi kopniakiem, wygonił mieszkających w nim ludzi na ulicę i powiedział: „Jazda! Jesteście wolni! Wolni jak ptaki! A sio! A sio!”, ludzie ci śpiewaliby i tańczyli z radości? Na pewno nie. Ptaki wcale nie są wolne. Wypędzani zapytaliby oburzeni: „Jakim prawem nas wyganiasz? To nasz dom. Nasza własność. Mieszkamy w nim od lat. Zaraz wezwiemy policję, ty łobuzie!”.

Czyż nie mówimy: „Nie ma to jak w domu”? To właśnie z pewnością odczuwają zwierzęta. Są przywiązane do określonych terytoriów. To jest klucz do ich sposobu rozumowania. Tylko znajomość terytorium pozwala im kierować się bez przeszkód dwoma imperatywami rządzącymi światem natury: nakazem unikania wrogów i potrzebą zdobycia pożywienia i wody. Biologicznie zdrowy azyl ogrodu zoologicznego – czy to będzie klatka, fosa, wysepka, zagroda, terrarium, woliera, czy akwarium – jest tylko jeszcze jednym terytorium, którego jedyną osobliwością jest jego rozmiar i bliskie sąsiedztwo obszaru zamieszkanego przez ludzi. To, że jest ono znacznie mniejsze, niż byłoby w naturze, jest rzeczą zrozumiałą. Terytoria w naturze są wielkie nie dlatego, że takie są upodobania zwierząt, ale z konieczności. W ogrodach zoologicznych robimy dla zwierząt wszystko, co robilibyśmy dla siebie w domach: skupiamy na małej przestrzeni to, co w warunkach naturalnych jest rozrzucone na wielkim obszarze. Kiedyś, w zamierzchłych czasach, mieliśmy tu jaskinię, tam rzekę, jeszcze dalej tereny łowieckie, w innym miejscu punkt obserwacyjny, gdzieś tam jeszcze polanę z jagodami – a dookoła roiło się od lwów, węży, mrówek, pijawek i pełno było trujących roślin – teraz rzekę mamy w kranie, w zasięgu ręki, możemy myć się i prać tam, gdzie śpimy, jeść, gdzie gotujemy, otoczyć wszystko ochronnym murem i utrzymywać w jego obrębie czystość i ciepło. Dom jest poddanym kompresji terytorium, gdzie nasze podstawowe potrzeby mogą być zaspokajane w jednym miejscu i bezpiecznie. Zdrowe ekologicznie zoo jest ekwiwalentem domu przeznaczonym dla zwierzęcia (bez, co istotne, żadnych palenisk ani tym podobnych urządzeń obecnych w siedzibach ludzkich). Znajdując w obrębie klatki czy wybiegu wszystko, czego potrzebuje – czatownię, legowisko, żerowisko, wodopój i kąpielisko – i widząc, że nie musi polować, skoro sześć razy w tygodniu pożywienie zjawia się samo, zwierzę obejmuje terytorium w posiadanie tak samo, jak zawładnęłoby nim w naturze, penetrując je i znacząc w sposób właściwy swemu gatunkowi, na przykład moczem. Kiedy się to już stanie, kiedy odbędzie się stosowny rytuał i zwierzę osiądzie w określonym miejscu, nie przeobrazi się w nerwowego lokatora, lub tym bardziej więźnia, ale raczej poczuje się jak właściciel ziemski i będzie się zachowywać w obrębie tego zamkniętego obszaru dokładnie tak, jak zachowywałoby się na swoim terytorium, żyjąc w stanie dzikim, łącznie z zaciekłą obroną w sytuacji zagrożenia z zewnątrz. Życie na takim zamkniętym obszarze nie jest dla zwierzęcia subiektywnie ani lepsze, ani gorsze od życia w naturze; terytorium to – czy naturalne, czy stworzone sztucznie – jeśli tylko zaspokaja jego potrzeby, jest po prostu czymś odbieranym bezrefleksyjnie, czymś danym, jak cętki lamparta. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że gdyby zwierzę było obdarzone inteligencją i potrafiło dokonać wyboru, wybrałoby życie w zoo, bo największą przewagą ogrodu jest nieobecność pasożytów i wrogów oraz obfitość pożywienia, wobec obfitości tych pierwszych i niedostatku drugiego w warunkach naturalnych. No bo pomyślcie sami: czy wolelibyście mieszkać w Ritzu, z pełną obsługą i nieograniczonym dostępem do lekarza, czy być bezdomnym, o którego nie zatroszczy się żywa dusza? Zwierzęta nie potrafią dokonywać takich rozróżnień. Przy wszystkich ograniczeniach swej natury radzą sobie z tym, co akurat mają.