Выбрать главу

— Czy to przyjemnie być stolarką? — zapytało z ciekawością drzewo. — Czy to bolało?

Bagaż jakby się zastanawiał. Każdy mosiężny uchwyt, każdy otwór emanował najwyższym skupieniem.

Po chwili wzruszył wiekiem i odszedł.

Drzewo westchnęło i zrzuciło z gałązek kilka zeschłych liści.

Chatka była maleńka, pochylona i zdobiona jak haftowany obrus. Jakiś oszalały rzeźbiarz zaczął nad nią pracować, uznał Rincewind, i zanim go odciągnięto, stworzył niesamowity chaos. Drzwi i wszystkie okiennice miały swoje kiście drewnianych winogron, otwory w kształcie półksiężyców, zaś na ścianach masowo wyrastały kępy szyszek. Spodziewał się niemal, że z górnego okna wyskoczy za chwilę gigantyczna kukułka.

Zauważył też charakterystyczną oleistość atmosfery. Z palców tryskały mu drobne zielone i fioletowe iskierki.

— Silne pole magiczne. Co najmniej sto milithaumów[2].

— Wszędzie pełno magii — oświadczył Swires. — Mieszkała tu kiedyś stara czarownica. Odeszła dawno temu, ale magia ciągle podtrzymuje działanie chatki.

— Te drzwi są jakieś dziwne — zauważył Dwukwiat.

— Po co chacie potrzebna magia? — zdziwił się Rincewind. Dwukwiat ostrożnie dotknął ściany.

— Ona się lepi!

— Nugat — wyjaśnił Swires.

— Coś podobnego! Domek z piernika! Rincewindzie, prawdziwy… Rincewind smętnie kiwnął głową.

— Tak… Szkoła Słodkiej Architektury. Nigdy się nie przyjęła. Podejrzliwie przyjrzał się lukrecjowej kołatce.

— On się regeneruje — poinformował Swires. — Właściwie to cudowne. Dzisiaj nie spotyka się już takich miejsc. Trudno o pierniki.

— Naprawdę? — spytał ponuro Rincewind.

— Wejdźcie — zachęcił skrzat. — Tylko uważajcie na wycieraczkę.

— Czemu?

— Wata cukrowa.

Wielki Dysk obrócił się wolno pod spracowanym słońcem. Przez chwilę w zagłębieniach pozostały jeszcze kałuże światła, wreszcie spłynęły i one. Zapadła noc. W zimnym pokoju w gmachu Niewidocznego Uniwersytetu Trymon wertował książkę. Poruszał wargami, wodząc palcem po liniach obcego starożytnego pisma. Dowiedział się, że Wielka Piramida Tsortu, dawno już nie istniejąca, zbudowana była z miliona trzech tysięcy dziesięciu bloków wapienia, a dziesięć tysięcy niewolników zginęło podczas budowy. Wyczytał, że mieściła w sobie labirynt ukrytych przejść, których ściany dekorowała podobno zbiorowa mądrość starożytnego Tsortu. Wysokość piramidy plus jej długość podzielona przez połowę szerokości wynosiła dokładnie 1,67563 albo 1237,98712567 razy więcej niż różnica między odległością od słońca a wagą małej pomarańczy. Na wzniesienie tej budowli poświęcono sześćdziesiąt lat.

Strasznie dużo wysiłku, pomyślał. I wszystko po to, żeby naostrzyć brzytwę.

W Lesie Skund, myśląc tęsknie o marynowanych cebulkach, Dwu-kwiat i Rincewind z zapałem przystąpili do konsumpcji piernikowej szafy.

Bardzo zaś daleko, ale na kursie kolizyjnym, najwspanialszy z bohaterów Dysku zrolował sobie papierosa, całkiem nieświadom roli, jaką wyznaczył mu los.

Dość niezwykły był przedmiot, który fachowo skręcał w palcach. Jak wielu wędrownych magów, od których nauczył się tej sztuki, miał zwyczaj chować niedopałki w skórzanej sakiewce i wykorzystywać je potem na świeże skręty. Żelazne prawo średnich stwierdzało zatem, że część tytoniu od wielu lat była spalana niemal bez przerwy. To coś, co bezskutecznie usiłował zapalić, było… właściwie można by z tego budować drogi.

Tak znakomitą reputacją cieszył się ów wojownik, że grupa barbarzyńskich jeźdźców zaprosiła go, by zasiadł z nimi przy ognisku z końskiego nawozu. Nomadowie pochodzili z regionów bliskich Osi i na zimę zwykle migrowali w stronę Krawędzi. Rozstawili swe wojłokowe namioty w straszliwym upale zaledwie -3 stopni i włóczyli się z nosami obłażącymi ze skóry, narzekając na groźbę udaru słonecznego.

— Jakie są najwspanialsze rzeczy w życiu mężczyzny? — zapytał wódz nomadów. Należy mówić o takich sprawach, aby zachować szacunek w kręgach barbarzyńców.

Siedzący po prawej wychylił koktajl z kobylego mleka zmieszanego z krwią śnieżnej pantery, po czym przemówił.

— Ostry horyzont stepu, wiatr we włosach i świeży koń pod siodłem.

— Krzyk białego orła na wysokości, śnieg padający w lesie i celna strzała na cięciwie — oświadczył ten z lewej. Wódz pokiwał głową.

— Jest to z pewnością widok twego wroga leżącego bez życia, hańba jego szczepu i lamenty jego kobiet — stwierdził.

Wokół rozległy się pomruki aprobaty wobec tak skandalicznych przechwałek.

Wódz zwrócił się z szacunkiem do gościa, niewielkiej postaci, starannie rozgrzewającej przy ogniu ślady odmrożeń.

— Oto gość nasz, którego imię jest legendą — powiedział. — On nam powie, co jest najwspanialszego w życiu mężczyzny.

Gość przerwał kolejną nieudaną próbę zapalenia papierosa.

— Czo mówiłeś?

— Pytałem, jakie są najwspanialsze rzeczy w życiu? Wojownicy pochylili się. Warto będzie tego posłuchać. Gość zastanawiał się dość długo i w skupieniu. I po pewnym czasie oświadczył:

— Gorącza woda, dobre zęby i miękki papier toaletowy.

Nad kowadłem płonął jaskrawy oktarynowy blask. Obnażony do pasa Galder Weatherwax kryjąc twarz za maską z dymnego szkła, spojrzał w tę światłość i z chirurgiczną precyzją opuścił młot. Magia zgrzytała i wiła się w obcęgach, ale on pracował uparcie, przekuwając ją w linię udręczonego ognia.

Skrzypnęła deska podłogi. Galder stroił je przez wiele godzin, co zawsze jest rozsądnym środkiem ostrożności, gdy ma się asystenta, który chodzi jak kot.

Fis… To znaczy, że stoi tuż przy drzwiach, po prawej stronie.

— Witaj, Trymonie — powiedział nie odwracając głowy. Z satysfakcją usłyszał za sobą głośniejszy oddech. — Miło, że wpadłeś. Zamknij drzwi, dobrze?

Trymon, z twarzą bez żadnego wyrazu, pchnął ciężkie drzwi. Z półki nad nimi obserwowały go z ciekawością najrozmaitsze niemożliwości, kołyszące się lekko w słojach z marynatą.

Jak wszystkie pracownie magów, i ta wyglądała, jakby taksidermista wstawił wszystkie swoje okazy do kuźni, po czym stoczył walkę z oszalałym dmuchaczem szkła, przy okazji rozbijając głowę przechodzącemu krokodylowi (zwierzę wisiało pod sufitem i silnie pachniało kamforą). Były tu lampy i pierścienie — Trymona aż świerzbiały ręce, aby je potrzeć — i zwierciadła, które wyglądały, jakby opłacało się spojrzeć w nie po raz drugi. Para siedmiomilowych butów drżała niespokojnie w swojej klatce. Cała biblioteka grimoire’ów, nie tak potężnych jak Octavo, ale jednak ciężkich od czarów, zaskrzypiała i zaklekotała łańcuchami, czując na sobie pożądliwe spojrzenie maga. Pierwotna moc wszelakich instrumentów poruszała go jak nic na świecie, choć nie pochwalał teatralnych skłonności Galdera.

Na przykład przypadkiem wiedział, że zielona ciecz, bulgocząca tajemniczo w labiryncie pozwijanych rurek na ławie, to zwykła zielona farba zmieszana z mydłem. Wiedział, ponieważ przekupił jednego ze służących Galdera.

Pewnego dnia, pomyślał, wszystko to pójdzie na śmietnik. Począwszy od tego przeklętego krokodyla.

Kostki mu pobielały…

— Gotowe… — stwierdził wesoło Galder. Odwiesił fartuch i usiadł.

w fotelu na kaczych nogach, z poręczami w kształcie lwich łap. — Posłałeś mi to notocośtam.

вернуться

2

Thaum jest podstawową jednostką mocy magicznej. Powszechnie uznaje się, że jest to ilość magii niezbędna do stworzenia jednego małego białego gołębia albo trzech standardowych kuł bilardowych.