Выбрать главу

Angua skinęła głową. Marchewa ciągle miał ponurą minę.

Jest wilkołakiem, pomyślał Vimes. Oczywiście, że rozumie. Ale można by sądzić, że człowiek, który jest formalnie krasnoludem, potrafi zaakceptować taki wybieg…

— Macie tylko… słuchać ulic — powiedział. — Ulice wiedzą wszystko. Pogadajcie… ze Ślepym Hughiem…

— Obawiam się, że zszedł w zeszłym miesiącu, sir.

— Naprawdę? Nikt mi nie powiedział.

— Chyba posłałem panu notatkę, sir.

Zmieszany Vimes obejrzał się na swoje zawalone papierami biurko, po czym wzruszył ramionami.

— Rozglądajcie się dyskretnie. Dotrzyjcie do dna sprawy. I nie ufajcie… no, praktycznie nikomu. Z wyjątkiem osób godnych zaufania.

— Szybciej, otwierać! W imieniu Straży Miejskiej!

Kapral Nobbs pociągnął sierżanta Colona za rękaw i szepnął mu coś do ucha.

— Wcale nie w imieniu straży! — poprawił się Colon, dobijając się do drzwi. — Nie mamy absolutnie nic wspólnego ze strażą! Jesteśmy zwykłymi cywilami, jasne?

Drzwi uchyliły się odrobinę.

— Tak? — odezwał się głos, który brzmiał, jakby liczył drobne.

— Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań.

— Jesteście ze straży? — zapytał głos.

— Nie! Chyba wyraźnie zaznaczyłem…

— Zjeżdżaj stąd, glino!

Trzasnęły drzwi.

— To na pewno ten dom, sierżancie?

— Harry Kasztan mówił, że widział, jak Ossie tu wchodził. Hej tam, otwierać!

— Wszyscy na nas patrzą, sierżancie — zauważył Nobby.

Na całej ulicy otwierały się drzwi i okna.

— Nie nazywaj mnie sierżantem, kiedy jesteśmy po cywilnemu.

— Jasna sprawa, Fred.

— Dla ciebie… — Colon zawahał się, przygnębiony niepewnością statusu. — No, dla ciebie Frederick, Nobby.

— I chichoczą, Fred… eee… ricku.

— Nie możemy zawalić tej sprawy, Nobby.

— Racja, Fredericku. I jestem Cecil, dziękuję uprzejmie.

— Cecil?

— Tak mam na imię — odparł lodowato Nobby.

— Jak sobie życzysz — mruknął Colon. — Tylko staraj się pamiętać, kto tu jest cywilem dowodzącym.

Znowu załomotał do drzwi.

— Słyszeliśmy, że ma tu pani pokój do wynajęcia! — wrzasnął.

— Genialne, Fredericku. Naprawdę genialne — przyznał Nobby.

— W końcu jestem sierżantem, nie? — szepnął Colon.

— Nie.

— E… no… no tak, faktycznie. Ale lepiej o tym nie zapominaj, jasne?

Drzwi otworzyły się gwałtownie.

Kobieta w progu miała jedną z takich twarzy, które osiadają z wiekiem, jakby były zrobione z masła, a potem zostawione na słońcu. Ale wiek niczego nie zdołał zrobić z jej włosami. Miały jadowity kolor imbiru i były spiętrzone do góry jak groźna burzowa chmura.

— Pokój? Trza było od razu — powiedziała. — Dwa dolary na tydzień, żadnych zwierzaków, żadnego gotowania, żadnych kobit po szóstej rano, a jak się nie podoba, to są tysiące chętnych, czy jesteście z cyrku? Bo wyglądacie jak z cyrku[5].

— Jesteśmy… — zaczął Colon i urwał. Z pewnością oprócz policjantów istniało wiele funkcji, jakie mogliby pełnić, ale wtedy i w tamtym miejscu jakoś żadna nie przychodziła mu do głowy.

— …aktorami — dokończył Nobby.

— W takim razie zapłata za tydzień z góry — zastrzegła kobieta. — I żadnych obrzydliwych cudzoziemskich zwyczajów. To porządny dom — dodała wbrew zaobserwowanym dotychczas faktom.

— Powinniśmy najpierw obejrzeć ten pokój — zauważył Colon.

— A, tacy wybredni, co?

Poprowadziła ich na górę.

Pokój, opuszczony przez Ossiego w sposób tak ostateczny, był mały i pusty. Kilka elementów odzieży wisiało na wbitych w ścianę gwoździach, a stos opakowań i tłustych papierowych toreb sugerował, że Ossie był człowiekiem, którego żywiła ulica.

— Czyje to rzeczy? — zapytał sierżant Colon.

— Już się wyniósł. Mówiłam mu, że jak nie zapłaci, to wynocha. Wyrzucę to wszystko, zanim się wprowadzisz.

— Załatwimy to za panią. — Colon pogrzebał w sakiewce i wyjął dwa dolary. — Proszę, panno…

— Pani Spent — poprawiła pani Spent. Spojrzała na nich podejrzliwie. — Obaj tu zostajecie czy jak?

— Nie, przyszedłem tylko jako jego przyzwoitka — odparł Colon, uśmiechając się przyjaźnie. — Musi się bronić przed kobietami, kiedy już się dowiedzą o jego seksualnym magnetyzmie.

Pani Spent obrzuciła zaszokowanego Nobby’ego surowym wzrokiem, po czym wymaszerowała z pokoju.

— Niby po co jej to powiedziałeś? — oburzył się Nobby.

— Poszła sobie, prawda?

— Nabijałeś się ze mnie, nie próbuj nawet zaprzeczać! Tylko dlatego, że przechodzę przez taki emocjonalny jak mu tam, tak?

— To był żart, Nobby. Zwykły żarcik.

Nobby zajrzał pod wąskie łóżko.

— O rany! — zawołał, zapominając o swoich emocjonalnych jak im tam.

— Co tam jest? Co znalazłeś? — dopytywał się Colon.

— Wygląda jak komplet roczników „Łuków i amunicji”! I jeszcze… — Nobby wyciągnął na światło dzienne kolejny stos marnie odbitych magazynów. — Mam tu „Wojownika fortuny”, spójrz! I „Praktykę machin oblężniczych”…

Colon przejrzał kolejne strony. Przedstawiały bardzo podobnie wyglądających osobników, trzymających bardzo podobnie wyglądającą broń osobistego zniszczenia.

— Trzeba być dziwakiem, żeby siedzieć tu całymi dniami i czytać takie rzeczy — stwierdził.

— Pewnie — zgodził się Nobby. — Nie, tego nie odkładaj, to numer z ostatniego sierpnia, nie mam go. Chwileczkę! Z tyłu jest jakaś skrzynka…

Wysunął się spod łóżka, ciągnąc za sobą niedużą szkatułkę. Była zamknięta na klucz, ale tanie okucie ustąpiło, kiedy przypadkiem podważył wieko.

Zalśniły srebrne monety. Mnóstwo srebrnych monet.

— O żeż… — mruknął. — Teraz mamy kłopot.

— To klatchiańskie pieniądze, na pewno! — oświadczył Colon. — Czasami ludzie wciskają ci coś takiego przy wydawaniu reszty zamiast półdolarówki. Patrz, jakie zakręcone napisy.

— Mamy wielki kłopot — stwierdził Nobby.

— Nie, nie. Skąd. To jest Ślad, który odkryliśmy poprzez cierpliwe detektowanie. Dostaniemy po piórze do hełmu, nie ma co! Niech tylko pan Vimes się o tym dowie!

— Myślisz, że ile tego jest?

— Na pewno setki, setki dolarów. A to dużo pieniędzy dla Klatchianina. Pewnie za dolara można u nich w Klatchu przez rok żyć jak król.

— To nie było specjalnie cierpliwe detektowanie — zauważył z powątpiewaniem Nobby. — Zajrzałem tylko pod łóżko.

— Bo jesteś wyszkolony — wyjaśnił Colon. — Taki typowy cywil nawet by o tym nie pomyślał. Mam rację? Ha, wszystko zaczyna nabierać sensu!

— Poważnie? A dlaczego Klatchianie dali mu pieniądze, żeby zastrzelił Klatchianina?

Colon postukał się palcem w bok nosa.

— Polityka — powiedział.

— Aha, polityka… — powiedział Nobby. — No tak, polityka. Rozumiem. Polityka. Jasne. No więc dlaczego?

— Aha — odparł Colon, pukając się w nos z drugiej strony.

— Dlaczego pan dłubie w nosie, sierżancie?

— Stukam w nos — odparł surowo Colon. — W ten sposób chcę pokazać, że wiem, co w trawie piszczy.

вернуться

5

Cywilne ubrania okazały się problemem. Obaj przez całe życie nosili mundury. Jedyny garnitur sierżanta Colona był kupiony dla kogoś lżejszego o trzydzieści funtów i młodszego o dziesięć lat, więc teraz guziki trzeszczały od naprężeń. Wyobrażeniem Nobby’ego o cywilnym ubraniu okazał się zdobiony wstążkami i dzwoneczkami kostium, który nosił jako poważny członek Ankhmorporskiego Zespołu Pieśni i Tańca Ludowego. Małe dzieci biegły za nimi po ulicy, żeby zobaczyć, gdzie odbędzie się przedstawienie.