Kryzys roku 1968 był więc wynikiem nagromadzenia szeregu niepowodzeń.
Pierwsza zapowiedź nastąpiła już poprzedniego lata, kiedy grupa wyższych funkcjonariuszy państwowych i oficerów Wojska Polskiego zareagowała na sukces Izraela w wojnie czerwcowej wybuchem radości z powodu zwycięstwa „naszych Żydów nad i c h Arabami”. Akt ten stał się ogniwem łączącym opozycję polityczną z sympatiami proizraelskimi (i antysowieckimi). Nie uszedł uwagi generała Moczara, który dostrzegł w nim szansę zdyskredytowania przeciwników jako wywrotowych „syjonistów”. W marcu 1968 roku stosunkowo błahy incydent, jaki miał miejsce w Warszawie, gdzie ambasador sowiecki sprzeciwił się wystawieniu na scenie Teatru Narodowego klasycznego dramatu Mickiewicza Dziady, stał się iskrą, która wznieciła pożar. Kiedy studenci zaprotestowali przeciwko decyzji zdjęcia przedstawienia z afisza uliczną demonstracją, milicja Moczara wkroczyła do akcji z ustalonym wcześniej zamiarem podsycenia płomienia sprzeciwu. Studentów pobito bez żadnego powodu; wielu zostało aresztowanych. Organy prasowe nawoływały, robotników do podejmowania akcji przeciwko „syjonistycznym zdrajcom”. W Krakowie, gdzie dotąd nie było żadnych demonstracji, jednostki ORMO otoczyły Rynek i domy akademickie, a do miasta sprowadzono specjalne oddziały milicji, które zaatakowały Uniwersytet Jagielloński. Wśród dziesiątków osób, które doznały obrażeń od pałek milicjantów i gazów łzawiących, obok studentów, pracowników i sprzątaczek znalazł się również prorektor. Był to klasyczny przykład prowokacji politycznej — zjawiska dobrze znanego z kronik wschodnioeuropejskich dyktatur. Jej jedynym wyobrażalnym celem było skompromitowanie rządów Gomułki i zapewnienie dalszej kariery czujnemu ministrowi, który podjął tak błyskawiczną akcję przeciwko (wyimaginowanym) wrogom Rzeczypospolitej. Ale plany Moczara spaliły na panewce. Ani robotnicy, ani wojsko nie miało ochoty popierać inspirowanych przez niego awantur. Polowanie na syjonistów okazało się czymś całkowicie niezrozumiałym dla mas ludności, która doskonale zdawała sobie sprawę, że jedynych liczniejszych skupisk Żydów w Polsce należało szukać w wyższych eszelonach partii. Robotnicy z Nowej Huty zerwali wiec zwołany w celu wyrażenia ich (spontanicznego) poparcia dla akcji przeciwko studentom Krakowa i w końcu ich samych trzeba było rozpędzić przy pomocy milicyjnych psów. Dowódca miejscowej jednostki komandosów zmusił milicję do wycofania uzbrojonych kordonów z największego domu akademickiego w mieście, po czym wysłał orkiestrę wojskowa na ulice, aby obwieściła mieszkańcom to zwycięstwo. Analogiczne konfrontacje miały niewątpliwie miejsce również w innych ośrodkach, mimo że nie odnotowywano ich w oficjalnych raportach. W tej sytuacji Gomułka mógł na nowo odzyskać autorytet. Partia zwarła szeregi, akcję milicyjną odwołano, jej organizatorów zdegradowano. W transmitowanym w telewizji przemówieniu Gomułka nawoływał do jedności narodowej i wymienił nazwiska szeregu intelektualistów, którzy rzekomo dostarczyli wichrzycielom bodźców do działania. Na liście kozłów ofiarnych znaleźli się Leszek Kołakowski i znany historyk Paweł Jasienica oraz liczni Żydzi, późniejsi uchodźcy, których usunięto ze stanowisk lub którzy sami z nich zrezygnowali w wyniku tego żenującego incydentu[540].
Gomułce pomogły wydarzenia w Czechosłowacji. Jeśli w ogóle można mówić o wpływie opinii publicznej na przebieg kryzysu w Polsce, to jedyny komentarz nawiązujący do ewentualnej sukcesji Gomułki przybrał formę popularnej rymowanki:
Zainteresowanie „socjalizmem z ludzką twarzą” w przypadku Moczara było jednak jeszcze mniej przekonujące niż odpowiednie oświadczenia Gomułki. Ponadto rząd ZSRR, bardzo zaniepokojony wydarzeniami w Czechosłowacji, nie byłby zapewne skłonny przyznać, że jest to odpowiedni czas na wprowadzanie w Polsce dalszych zmian. Zorganizowane w lecie na terenie Czechosłowacji manewry wojsk Paktu Warszawskiego, w ramach których nastąpił przemarsz kilku dywizji sowieckich przez południowe obszary Polski, posłużyły do odwrócenia uwagi od wewnętrznych problemów polskiej partii; natomiast sama inwazja, w której uczestniczyły jednostki Wojska Polskiego, była wydarzeniem wymagającym najwyższej politycznej czujności. W rezultacie opozycja skierowana przeciwko Gomułce przygasła. Podczas V Zjazdu PZPR w listopadzie 1968 roku ponownie uznano jego przywódczą rolę w państwie.
W zjeździe uczestniczył przywódca partii sowieckiej, Leonid Breżniew, który wykorzystał tę okazję, aby wyrazić własne poglądy dotyczące stosunków między państwami socjalistycznymi. Daleki od najmniejszej skruchy z powodu niedawnej inwazji na Czechosłowację, z groźnym naciskiem podkreślił, że wszystkie bratnie partie mają obowiązek pospieszyć z pomocą każdemu krajowi, w którym zagrożone zostaną „zdobycze socjalizmu”. Używając niezdarnych niedomówień charakterystycznych dla kremlowskiego żargonu, Breżniew w gruncie rzeczy informował słuchaczy, że Moskwa jest gotowa zmiażdżyć każde państwo członkowskie bloku, które odważyłoby się okazać nieposłuszeństwo: każda bratnia partia, która ośmieli się pójść za przykładem Dubczeka, poniesie taką samą karę. Fakt, że owa doktryna — znana pod nazwą „doktryny Breżniewa” — została sformułowana w Warszawie, stolicy największego i najbardziej podejrzanego z sojuszników ZSRR, nie umknął niczyjej uwagi. Echa owego przemówienia pobrzmiewają w Europie Wschodniej do dziś.
Nie uleczono jednak najważniejszej choroby gospodarczej i politycznej Polski. Kolejna fala opozycji przeciwko Gomułce była tylko kwestią czasu.
Kryzys z grudnia 1970 został wywołany w wyniku najzwyklejszej niezręczności reżimu, który stracił wszelki kontakt z rzeczywistością. Rząd dał się przekonać, że wobec przeciągających się niepowodzeń w rolnictwie trzeba znacznie podnieść ceny artykułów żywnościowych; zarządzono zatem podwyżki sięgające 20%; miały one zostać wprowadzone jednorazowo i na domiar złego w tygodniu poprzedzającym święta Bożego Narodzenia. Wywoławszy w ten sposób falę strajków i demonstracji, rząd wpadł w panikę i wydał milicji rozkaz przywrócenia porządku za pomocą wszelkich dostępnych środków. Warto zauważyć, że najbardziej nieustępliwe strajki miały miejsce nie na najbiedniejszych obszarach kraju, których mieszkańcy najboleśniej odczuli zamach na świątecznego karpia i makowiec, ale w najlepiej opłacanym i tradycyjnie najbardziej prokomunistycznym sektorze przemysłu: w nadbałtyckich stoczniach Szczecina, Gdyni i Gdańska.
Korzenie zamieszek tkwiły oczywiście o wiele głębiej niż w bezpośrednim problemie podwyżek cen — i rozgorzały namiętności. W Gdyni uzbrojona milicja otoczyła pociąg wiozący robotników do stoczni, po czym otworzyła do nich ogień. Robotnicy zareagowali wybuchem furii. Plądrowano sklepy. W Gdańsku oblężono budynek będący siedzibą władz partyjnych. Milicjantów linczowano na ulicach. Szkoła milicyjna w Słupsku została doszczętnie spalona. Przeciwko demonstrantom skierowano wozy pancerne. Rekruci, którym kazano strzelać, odmówili wykonania rozkazu. W sumie zginęło około trzystu osób. Tym razem Gomułka nie był się już w stanie wybronić. Wycofał się do kliniki dla wysokich urzędników partyjnych, gdzie poddano go leczeniu z powodu wyczerpania nerwowego. Po tej kuracji wtargnął nieproszony do Biura Politycznego, które właśnie przystępowało do usunięcia go ze stanowiska. Jego protestów nikt nie słuchał. 20 grudnia VII Plenum KC PZPR przyjęło rezygnację Gomułki i zatwierdziło awans Edwarda Gierka[541].
540
Wydarzenia marcowe 1968 r.. Seria: Dokumenty, Biblioteka „Kultury”, t. 167, Paryż 1969; W. Bieńkowski, Motory i hamulce socjalizmu, ibidem, t. 183, Paryż 1969.
541
Nr XV (1973) „Canadian Slavonic Papers” był poświęcony w całości wypadkom z r. 1970 oraz ich wpływowi na wszystkie aspekty życia w Polsce. Patrz Rewolta szczecińska i jej znaczenie, wyd. Ewa Wacowska, Paryż 1971, oraz A. Bromke, J. W. Strong, Gierek’s Poland, Nowy Jork