Na prawym brzegu Wisły rozciąga się Praga. Rzekę przecinają trzy mosty. Ulice tętnią życiem; główne centrum handlowe ciągnie się wzdłuż ulic Marszałkowskiej i Krakowskiego Przedmieścia. Całe dzielnice miasta są zamieszkałe przez ludność żydowską, której brak dbałości o osobistą higienę stał się już wręcz przysłowiowy. Warszawa jest silnym ośrodkiem przemysłu (przemysł maszynowy, wyroby z drewna, skóry i wyroby tytoniowe) i prowadzi ożywiony handel”.[78]
Gdyby piekielna machina rosyjskiego rządu kiedykolwiek działała zgodnie ze swoim przeznaczeniem, przyszłość Polaków, a także wszystkich innych mniejszości, przedstawiałaby się niewątpliwie zupełnie beznadziejnie. Jednak na szczęście dla nich miała ona kilka istotnych wad konstrukcyjnych. Przepaść, jaka oddzielała wolę autokraty od sposobów wcielania tej woli w życie, była równie rozległa jak samo cesarstwo. Życie stawało się do zniesienia dzięki połączeniu nieskuteczności w działaniu ze zmiennością kaprysu i resztkami chrześcijańskiego sposobu myślenia. Zwłaszcza na niższych szczeblach biurokracja była rozkosznie skorumpowana. Można było liczyć na pobłażliwość inspektorów w egzekwowaniu obowiązujących przepisów, jeśli tylko w polu widzenia nie pojawiał się naczelny inspektor. Na obowiązek służby w polskich guberniach, pośród wrogo nastawionej ludności, patrzono z obrzydzeniem. Ludzie ambitni szybko wracali do stolicy. Maruderzy i opieszalcy prędko uczyli się łatwego życia. Chociaż w sensie geograficznym Warszawa nie jest zbyt odległa od Petersburga, z administracyjnego punktu widzenia niewątpliwie zaliczała się do tzw. głuchej prowincji — w sposób niewytłumaczalny „głuchej” na głos cara. W całkowicie scentralizowanym cesarstwie jedno jedyne niesprawne ogniwo w łańcuchu rozkazów mogło wystarczyć do sparaliżowania całego działania. Urzędnicy, których jedynym zajęciem było interpretowanie zarządzeń, często interpretowali je w sposób dość ekscentryczny —jako wyraz swojej własnej osobowości — lub też zupełnie je ignorowali. Decyzje będące skutkiem czyjegoś kaprysu można było spotkać w każdej możliwej dziedzinie. Skrajna pobłażliwość była czymś równie częstym, co skrajna brutalność. Wśród warstw piastujących odpowiedzialne stanowiska wciąż pozostawały żywe wartości chrześcijańskie. Poczynając od cara, w dół aż po najskromniejszego urzędnika, polityczny obowiązek rygorystycznego przestrzegania przepisów pozostawał w ostrym konflikcie z chrześcijańskim obowiązkiem okazywania łaski i przebaczenia. Sędziowie, którzy ferowali mające stanowić przykład dla innych wyroki w sprawach wytaczanych przywódcom buntów i spisków, często łagodzili lub anulowali kary wymierzane wspólnikom oskarżonych. Żołnierze, którym kazano traktować rebeliantów i zdrajców z krwawą bezwzględnością, bywali jednocześnie nagradzani za czyny wielkoduszne i pełne poświęcenia.
Z przyczyn nie znanych zwykłemu obywatelowi jeden urzędnik mówił „tak” tam, gdzie inny mówił „nie”. Tak wyglądał wieczny rosyjski paradoks. Autokracja znajdowała usprawiedliwienie i rację trwania w zwalczaniu tych samych przywar, do których zachęcała i które paraliżowały jej działanie. Było to koło zbyt błędne, aby można je było łatwo przerwać. A jednak carat nie był ani tak monstrualny, ani tak konsekwentny, jak to mogłaby sugerować reputacja, którą zaczął się cieszyć w późniejszym okresie. Chociaż bywał zdolny do bezsensownego okrucieństwa, w praktyce okazywał się bardziej ludzki i bardziej łagodny od wielu rządów, którymi może się pochwalić wiek dwudziesty.
Z drugiej strony jednak, nie można nie doceniać negatywnej potęgi cesarstwa rosyjskiego. Mimo że car nie potrafił rządzić swoimi polskimi prowincjami tak harmonijnie, jak by sobie tego mógł życzyć, to z całą łatwością powstrzymywał wszystkich innych od wszelkich prób ingerencji. Siła odmowy była nieograniczona i bardzo skuteczna w działaniu. Armii, policji, granic, cenzorów, fortyfikacji i więzień nie utrzymywano jedynie na pokaz. Na froncie wewnętrznym wszystkie spiski i powstania na przestrzeni półtora wieku tłumiono bez większych trudności. Natomiast na froncie międzynarodowym można było czerpać ogromne korzyści z tradycyjnej roli cara jako bojownika praworządności. Żaden z europejskich monarchów nie wplątałby się nierozważnie w konflikt z potężnym imperium, którego brutalna siła stanowiła gwarancję międzynarodowego prawa i porządku. Dopóki mocarstwa rozbiorowe trzymały wspólny front, Sprawa Polska nie mogła zostać poruszona. Protesty dyplomatyczne można było uprzejmie odsuwać na bok. Sami z siebie, Polacy nie mieli żadnych możliwości przeprowadzenia znaczących zmian. W Rosji natomiast nie zmieniało się nic, dopóki nie pojawił się bodziec w postaci zagrożenia z zewnątrz. Reformy Aleksandra II sprowokowała kampania krymska Brytyjczyków i Francuzów. Rewolucję 1905 roku i ustanowioną w jej następstwie Dumę umożliwiły zwycięstwa Japończyków w Mandżurii. To Niemcy ostatecznie wypędzili carską władzę z polskich prowincji w latach 1915—16, a w roku następnym pchnęli poddanych cara ku rewolucji.
Żadna miara postępu społecznego czy gospodarczego nie była w stanie zmienić sytuacji politycznej. W miarę upływu XIX wieku udział rosyjskiej Polski w bogactwach i rozwoju cesarstwa szybko wzrastał. Uprzemysłowienie i urbanizacja zaczęły się tu o wiele wcześniej niż w centralnej Rosji. W roku 1914 Warszawa liczyła już 900 000 mieszkańców, Łódź — 230 000, Wilno — 193 000, Sosnowiec — 100 000. Po roku 1830, gdy usunięto wewnętrzne bariery celne, polscy producenci uzyskali dostęp do rozległego rosyjskiego rynku. Od roku 1864, czyli od momentu ostatecznego zniesienia pańszczyzny, masy ludności wiejskiej mogły się swobodnie przenosić do miast. Pojawiła się miejska klasa pracująca, a wraz z nią zaczątki burżuazji z silnymi powiązaniami niemieckimi i żydowskimi. Obie te klasy liczyły teraz jedną trzecią ogółu ludności. Nowe grupy społeczne zaczęły tworzyć nowe partie polityczne — zarówno legalne, jak i nielegalne. Wydarzeń tych jednak nie można żadną miarą uznać za „kroki na drodze do niepodległości”. Mikołaj II nie był ani trochę bardziej skłonny pozwolić Polakom na secesję niż Mikołaj I.
Polacy zaś w Rosji roku 1914 nie dysponowali żadnymi skuteczniejszymi środkami do przeprowadzenia własnych roszczeń niż w roku 1814. To nie postęp, ale wojna światowa przełamała władzę Rosji nad Polską.
Pomimo swych oczywistych wad carat nie prowadził polityki nadmiernej dyskryminacji w stosunku do polskich obywateli. W oczach polskich był oczywiście w najwyższym stopniu „antypolski” — dokładnie tak samo, jak był „antysemicki” w oczach Żydów czy „antyukraiński” w oczach Ukraińców. Znaczy to jednak tylko tyle, że na wszystkie przejawy niezależnej woli reagował tym samym bezwzględnym sprzeciwem. Do moskiewskiej tradycji należało oczywiście i to, aby najgorzej traktować samych Rosjan. Mówiąc słowami Mickiewicza, „klątwa ludom, co swoje mordują proroki”[79]. Carat dokładał wszelkich wysiłków, aby swój własny naród ciemiężyć najdotkliwiej. Żaden Polak, Żyd czy Ukrainiec nie mógł twierdzić, że traktowano go z większą surowością niż rewolucjonistów, sekciarzy czy spiskowców wywodzących się z ogółu populacji rosyjskiej. Jest prawdą, że Polacy nie dostawali żadnej odpowiedzi na wysuwane przez siebie żądania niepodległościowe. Ale jest także prawdą, że mieli swój udział tak w dostatkach, jak i w cierpieniach będących do podziału w danym momencie. Inne były ich oczekiwania, a inne obiektywne trudności. Niestety, carat nie dbał o spełnienie oczekiwań.
78
Karl Baedeker, Russia with Teheran, Port Arthur and Peking: a Handbook for Travellers, Lipsk—Londyn 1914, s. 9—12.
79
Adam Mickiewicz, Do przyjaciół Moskali, w: Dzieła poetyckie, t. 3, Warszawa 1982, s. 299.