Выбрать главу

— Pięć tysięcy fajerwerków?

— Co?

— Opowiadałem wam kiedyś — powiedział Saveloy — że gdy skończyłem uczyć geografii w Gildii Skrytobójców i Gildii Hydraulików, przez parę lat pracowałem w Gildii Alchemików?

— Alchemicy? Wariaci, co do jednego — ocenił Truckle.

— Ale bardzo pilni w geografii. Pewnie chcą wiedzieć, gdzie spadli. Jedzcie, panowie. Przed nami długa noc.

— Co to takiego? — zainteresował się Truckle, nabijając coś na pałeczkę.

— Eee… potrawka.

— No tak. Ale co to jest?

— Jakiś… tego, no… pies.

Orda spojrzała na niego nieruchomo.

— Nie ma w tym nic złego — zapewnił ze szczerością człowieka, kory dla siebie zamówił pędy bambusa i mleczko sojowe.

— Jadłem już wszystko — oświadczył Truckle. — Ale nie będę jadł psa. Miałem kiedyś psa. Łazika.

— Pamiętam — odezwał się Cohen. — Tego w obroży z kolcami? Tego, który zjadał ludzi?

— Mówcie sobie, co chcecie, ale dla mnie był przyjacielem. — Truckle odgarnął mięso na bok.

— A krwawą śmiercią dla wszystkich innych. Ja zjem twoją porcję. Zamów mu kurczaka, Ucz.

— Raz żem zjadł człowieka — wymamrotał Wściekły Hamish. — W oblężeniu to było.

— Zjadłeś kogoś? — zdziwił się Saveloy i skinął na kelnera.

— Tylko nogę.

— To okropne!

— Nie z musztardą.

A już sądziłem, że ich znam, pomyślał Saveloy.

Sięgnął po kieliszek. Ordyńcy także sięgnęli po swoje, obserwując go pilnie.

— Toast, panowie — powiedział. — I pamiętajcie, co mówiłem o żłopaniu. Od żłopania ma się wilgotne uszy. Tylko sączymy. Za cywilizację!

Ordyńcy dołączyli do niego, każdy z własnym toastem.

— Pchan’kov![22]

— Kłaść się na podłodze, a nikomu nie stanie się krzywda!

— Obyś żył w ciekawych spodniach!

— Jakie jest magiczne słówko? Dawaj!

— Śmierć prawie wszystkim tyranom!

— Co?

* * *

— Mury Zakazanego Miasta mają czterdzieści stóp wysokości — poinformowała Motyl. — Bramy wykute są z mosiądzu, a strzegą ich setki gwardzistów. Ale oczywiście mamy Wielkiego Maga.

— Kogo?

— Ciebie.

— Przepraszam, stale zapominam.

— Owszem. — Motyl obrzuciła Rincewinda długim, badawczym spojrzeniem. Pamiętał, że tak patrzyli na niego nauczyciele, kiedy uzyskał wysoką ocenę w jakimś teście, zwyczajnie zgadując odpowiedzi.

Szybko spuścił wzrok.

Cohen by wiedział, co robić, myślał. Wyrąbałby sobie drogę mieczem. Nawet nie przyszłoby mu do głowy, żeby się bać albo martwić. On jest człowiekiem, jakiego wam trzeba w takiej chwili.

— Na pewno znasz zaklęcia, którymi zburzysz mur — powiedziała Kwiat Lotosu.

Rincewind zastanowił się, co mu zrobią, kiedy się okaże, że nie zna. Niewiele, uznał, jeśli będzie już uciekał. Pewnie, mogą przekląć pamięć o nim i określać najgorszymi słowami, ale do tego był przyzwyczajony. Kamienie i kije przetrącą mi szyję, myślał. Niejasno zdawał sobie sprawę, że jest też druga część tego powiedzenia, ale nie przejmował się nią, gdyż zawsze ta pierwsza zajmowała całą jego uwagę.

Nawet Bagaż go opuścił. Owszem, to niewielki jaśniejszy punkt w całej sytuacji, ale Rincewindowi brakowało tupotu małych nóżek…

— Zanim ruszymy — powiedział — powinniśmy chyba zaśpiewać jakąś pieśń rewolucyjną.

Kadrze spodobał się ten pomysł. Kiedy zajęli się śpiewem, podszedł dyskretnie do Motyl, która rzuciła mu porozumiewawczy uśmieszek.

— Wiesz, że nie potrafię tego zrobić!

— Mistrz twierdził, że jesteś bardzo pomysłowy.

— Nie umiem wyczarować dziury w murze!

— Na pewno coś wymyślisz. I… Wielki Magu…

— Tak?

— Ukochana Perła, ta dziewczynka z pluszowym królikiem…

— Tak?

— Kadra to wszystko, co jej zostało. To samo dotyczy wielu innych. Kiedy wodzowie walczą, giną ludzie. Rodzice. Jako jedna z pierwszych przeczytałam „Co robiłem na wakacjach”, Wielki Magu. Zobaczyłam tam głupiego człowieka, któremu z jakiegoś powodu zawsze sprzyja szczęście. Wielki Magu, mam nadzieję, że dla dobra każdego z nas będziesz miał dzisiaj mnóstwo szczęścia. Zwłaszcza dla twojego.

* * *

Na dworze Cesarza Słońca szemrały fontanny. Pawie wydawały okrzyki brzmiące jak odgłos czegoś, co nie powinno wyglądać tak pięknie. Ornamentalne drzewka rzucały swój cień, jak tylko one potrafią — ornamentalnie.

Ogrody zajmowały serce miasta — dało się stąd usłyszeć zewnętrzny hałas. Dobiegał przytłumiony, dzięki słomie rozsypywanej codziennie na najbliższych ulicach, ale też dlatego że każdy dźwięk, uznany za zbyt głośny, zyskałby swemu autorowi bardzo krótki pobyt w więzieniu.

Ze wszystkich ogrodów najbardziej estetycznie udany był ten, który przygotował sam pierwszy cesarz, Zwierciadło Jedynego Słońca. Składał się tylko ze żwiru i kamieni, ale estetycznie zagrabionych tak, jakby pozostawił je górski strumień z wyrobionym gustem artystycznym. Właśnie tutaj cesarz Zwierciadło Jedynego Słońca, pod którego panowaniem zostało zjednoczone Imperium i wzniesiony Wielki Mur, przychodził, by odświeżyć duszę i dumać nad istotą jedności wszechrzeczy. Pijał przy tym wino z czaszki jakiegoś wroga, a może niezręcznego przy grabiach ogrodnika.

W tej chwili w ogrodzie przebywał Drugi Mały Wang, mistrz protokołu, który zjawił się, bo uznał, że pomoże mu to ukoić nerwy.

Pewnie chodzi o numer drugi, tłumaczył sobie często. To pechowy numer przy urodzinach. Być nazwanym Małym Wangiem to drobiazg, dowodzący jedynie braku uprzejmości, coś w rodzaju odchodów małej mewy po tym wielkim stosie bawolich ekskrementów, jakie Niebiosa zrzuciły wprost do jego horoskopu. Musiał też przyznać, że nie poprawił swej sytuacji, godząc się objąć stanowisko mistrza protokołu.

Wtedy wydawało się to znakomitym pomysłem. Awansował powoli w agatejskiej służbie państwowej, doskonaląc talenty niezbędne dla praktyki dobrego zarządzania (takie jak kaligrafia, origami, układanie kwiatów i Pięć Cudownych Form poezji). Pracowicie wypełniał powierzone mu obowiązki i tylko mimochodem zauważał, że wokół nie ma tak wielu jak kiedyś urzędników publicznych wysokiej rangi. Aż pewnego dnia grupa szacownych mandarynów — większość o wiele bardziej szacowna od niego — otoczyła go, gdy szukał rymu do „pomarańczy płatka”, i pogratulowała stanowiska nowego mistrza.

Stało się to trzy miesiące temu.

Ze wszystkich spraw, które przemyślał sobie przez te trzy miesiące, najbardziej haniebna była ta: zaczął wierzyć, że Cesarz Słońce nie jest, jak sądził, Panem Raju, Filarem Nieba i Wielką Rzeką Łaskawości, ale złośliwym szaleńcem, którego zgon zbyt długo już się odwleka.

Przerażająca myśl. To tak jakby nienawidzić macierzyństwa i surowej ryby, jakby sprzeciwiać się słonecznemu światłu. Większość ludzi rozwija w sobie świadomość społeczną w młodości, w tym krótkim okresie pomiędzy ukończeniem szkoły a uznaniem, że niesprawiedliwość niekoniecznie jest całkiem zła. Odkrycie tego w wieku lat sześćdziesięciu powoduje jednak prawdziwy wstrząs.

To nie znaczy, że sprzeciwiał się Złotym Zasadom. Rozsądek podpowiadał, że człowiekowi skłonnemu do złodziejstwa należy odrąbać ręce; chroni go to przed kolejnymi kradzieżami i zbrukaniem duszy. Wieśniak, który nie może zapłacić podatku, powinien zostać stracony, by nie uległ pokusie lenistwa i by zapobiec niepokojom społecznym. A skoro Imperium zostało stworzone przez Niebiosa jako jedyny prawdziwy świat ludzkich istot, gdy wszystko poza nim jest krainą upiorów, to z całą pewnością należy usuwać osoby, które kwestionują ten stan rzeczy.

вернуться

22

Niech twoje stopy zostaną odcięte i pochowane parę sążni od twojego ciała, żeby twój duch nie chodził po świecie.