Выбрать главу

To dlatego, że czarodzicielstwo nie oddziaływuje na obiekty, które są w swej istocie magiczne. Mimo to magowie dokonali kilku ważnych udoskonaleń. Szata Cardinga, na przykład, stała się jedwabna z koronkowymi ozdobami — szczyt kosztownego bezguścia. Nadawała mu wygląd czerwonej galarety udrapowanej białymi serwetkami.

— Pasuje, nie sądzisz? — zapytał Carding. Poprawił nieco rondo, układając kapelusz w odrobinę niewłaściwy łobuzerski sposób.

Spelter nie odpowiedział. Wyglądał przez okno.

Rzeczywiście, nastąpiło kilka zmian. Mieli za sobą pracowity dzień.

Dawne kamienne mury zniknęły. Teraz stały tam dość ładne balustrady. Poza nimi skrzyło się miasto — poemat białego marmuru i czerwonej terakoty. Rzeka Ankh nie była już zamulonym ściekiem, który znał od dzieciństwa, ale migotliwą, przejrzystą jak szkło wstęgą, w której — miły akcent — białe karpie poruszały wargami, pływając w wodzie czystej jak topniejący śnieg.[11]

Widziane z góry Ankh-Morpork musiało pewnie oślepiać. Błyszczało. Kurz wieków został wymieciony.

Spelter poczuł się dziwnie niepewnie, nie na miejscu… jakby nosił nowe ubranie, które drapało skórę. Oczywiście, nosił nowe ubranie, które drapało skórę, jednak problem polegał na czymś innym. Świat byt bardzo ładny, dokładnie taki, jakim być powinien, a jednak… jednak… Czy rzeczywiście pragnął zmiany, zastanowił się, czy też chciał jedynie poustawiać wszystko wygodniej?

— Mówiłem: czy nie sądzisz, że leży jak ulał? — powtórzył Carding. Spelter odwrócił się i spojrzał tępo.

— Hm?

— Kapelusz, człowieku!

— Aha. Hm. Bardzo… bardzo odpowiedni. Carding z westchnieniem zdjął z głowy barokowe nakrycie i ostrożnie umieścił je w pudle.

— Lepiej mu zanieśmy — powiedział. — Zaczyna o niego wypytywać.

— Wciąż się zastanawiam, gdzie jest prawdziwy kapelusz — wyznał Spelter.

— Tutaj — odparł stanowczo Carding, stukając o wieko.

— Chodziło mi, hm, o prawdziwy.

— To jest prawdziwy.

— Chodziło…

— To jest kapelusz nadrektora — rzekł z naciskiem Carding. — Sam powinieneś wiedzieć. Przecież go zrobiłeś.

— No tak, ale… — zaczął nieszczęśliwym tonem kwestor.

— W końcu nie przyłożyłbyś ręki do fałszerstwa, prawda?

— No nie, hm, w zasadzie…

— To zwyczajny kapelusz. Jest tym, za co ludzie go uważają. Widzą, że nosi go nadrektor i sądzą, że to oryginalny kapelusz. I w pewnym sensie jest nim. Rzeczy definiowane są przez pełnione funkcje. Ludzie też, ma się rozumieć. To podstawowa zasada magii. — Carding urwał dramatycznie i wcisnął pudło w ręce Speltera. — Cogitum ergot capelussi, można by powiedzieć.

Spelter starannie studiował dawne języki i podjął wysiłek umysłowy.

— Myślę, więc jestem kapeluszem? — zaryzykował.

— Co? — zdziwił się Carding, kiedy ruszyli schodami ku nowemu wcieleniu Głównego Holu.

— Myślałem, że jestem zwariowanym kapeluszem — zasugerował Spelter.

— Przymknij się, dobrze?

Mgiełka wciąż wisiała nad miastem; jej zasłony, srebrzyste i złote, zmieniały się na krwawe w świetle zachodzącego słońca, wpadającym przez okna do sali.

Coin siedział na stołku z laską na kolanach. Spelter uświadomił sobie, że ani razu nie widział chłopca bez niej, co było niezwykłe. Magowie na ogół trzymali swoje laski pod łóżkiem albo wieszali nad kominkiem.

Laska w ogóle mu się nie podobała. Była czarna, ale nie dlatego, że taki miała kolor, a dlatego, że zdawała się ruchomą szczeliną do jakiegoś innego, bardzo nieprzyjemnego systemu wymiarów. Nie posiadała oczu, a jednak miał wrażenie, że wpatruje się w niego, jakby wiedziała o jego najbardziej sekretnych myślach, co w tej chwili oznaczało, że wie więcej niż on.

Dreszcz go przebiegł, kiedy przeszli przez salę i wyczuł płynący od siedzącej postaci podmuch pierwotnej magii.

Wokół chłopca zebrało się kilkudziesięciu najstarszych magów. Z podziwem wpatrywali się w podłogę.

Spelter wyciągnął szyję i zobaczył…

Świat.

Pływał w kałuży nocy wtłoczonej jakoś w posadzkę. Spelter wiedział — z przerażającą pewnością — że to naprawdę świat, nie obraz czy zwykła projekcja. Były tam pasma chmur i wszystko. Były lodowate pustkowia Krain Osiowych, Kontynent Przeciwwagi, Okrągłe Morze, Wodospad Krańcowy… Wszystko maleńkie, w pastelowych barwach, a mimo to rzeczywiste…

Ktoś coś do niego mówił.

— Hm? — zapytał, a wtedy nagły spadek metaforycznej temperatury przywołał go na powrót do rzeczywistości. Ze zgrozą uświadomił sobie, że Coin skierował do niego jakąś uwagę.

— Słucham? — poprawił się. — Przepraszam, ale ten świat… Taki piękny…

— Nasz Spelter jest estetą — zauważył Coin. Zabrzmiały zduszone śmieszki jednego czy dwóch magów, którzy wiedzieli, co oznacza to słowo. — Ale co do świata, to można go poprawić. Mówiłem, Spelter, że gdziekolwiek spojrzymy, widzimy okrucieństwo, odczłowieczenie i chciwość. Wynika z tego, że świat rządzony jest fatalnie. Czyż nie?

Spelter świadom był skierowanych na siebie dwudziestu par oczu.

— Hm… — zaczął niepewnie. — Nie możesz zmienić ludzkiej natury.

Zaległa martwa cisza. Spelter zawahał się.

— Możesz?

— O tym trzeba się dopiero przekonać — wtrącił Carding. — Ale jeśli odmienimy świat, zmieni się także ludzka natura. Czy nie mam racji, bracia?

— Miasto jest nasze — odparł jeden z magów. — Ja sam stworzyłem zamek…

— Władamy miastem, ale kto rządzi światem? — przerwał mu Carding. — Są tysiące drobnych królów, cesarzy i wodzów.

— Z których żaden nie potrafi czytać nie poruszając wargami — dodał któryś mag.

— Patrycjusz umiał czytać — przypomniał Spelter.

— Nie umiałby, gdyby mu uciąć palec wskazujący — rzekł stanowczo Carding. — A właściwie gdzie się podziała jaszczurka? Mniejsza z tym. Chodzi o to, że świat z całą pewnością winien być rządzony przez ludzi oddanych mądrości i filozofii. Trzeba nim kierować. Przez całe wieki walczyliśmy ze sobą, ale razem… Kto wie, czego potrafimy dokonać.

— Dzisiaj to miasto, jutro świat — szepnął ktoś z tylnych szeregów. Carding kiwnął głową.

— Jutro świat, a… — Szybko coś przeliczył. — A w piątek wszechświat.

To daje nam wolny weekend, pomyślał Spelter. Potem przypomniał sobie o ściskanym w ramionach pudle i podał je Coinowi. Carding jednak wsunął się przed niego, płynnym ruchem chwycił pudło i z ukłonem wręczył chłopcu.

— Kapelusz nadrektora — oznajmił. — Uważamy, że słusznie ci się należy.

Coin wziął pudło. Po raz pierwszy Spelter dostrzegł niepewność na jego twarzy.

— Czy nie wiąże się to z jakąś oficjalną ceremonią? — zapytał chłopiec.

Carding odkaszlnął.

— Ja, tego… Nie — odparł. — Chyba nie. — Obejrzał się na pozostałych magów, którzy zgodnie pokręcili głowami. — Nie. Nigdy niczego nie organizowaliśmy. Oprócz bankietu, ma się rozumieć. Ehm… Widzisz, to przecież nie koronacja. Nadrektor, rozumiesz, przewodzi magicznej braci. Jest… — Głos Cardinga cichł z wolna w blasku złocistego spojrzenia. — Jest, rozumiesz… jest… pierwszym… pośród… równych…

вернуться

11

Naturalnie, obywatele Ankh-Morpork zawsze utrzymywali, że woda w rzece i tak jest niewiarygodnie czysta. Musi taką być woda, która przeszła przez tyle nerek.