Выбрать главу

Wasza trójka ma zaszczyt znaleźć się tutaj właśnie teraz, oznajmił kapelusz przez bezwolne usta Abrima. Oto chwila, kiedy magia przestaje uciekać… Spojrzał z pogardą na Rincewinda. I zaczyna walczyć. Zapamiętacie ten moment do końca waszego życia.

— Co? Aż do obiadu? — spytał Rincewind słabym głosem.

Patrzcie uważnie, poinstruował Abrim i wyciągnął ręce.

— Jeśli tylko pojawi się okazja — szepnął Rincewind Nijelowi — natychmiast uciekamy. Jasne?

— Dokąd?

— Przed kim. Kluczowe pytanie brzmi: przed kim.

— Nie ufam temu człowiekowi — wyznał Nijel. — Staram się nie osądzać innych na podstawie pierwszego wrażenia, ale jestem przekonany, że ma złe zamiary.

— Kazał cię wrzucić do jamy węży!

— Może nie doceniłem tej wskazówki.

Wezyr zaczął coś mruczeć. Nawet Rincewind, którego nieliczne zdolności obejmowały talent do języków, nie zrozumiał ani słowa. Jednak brzmiało to jak mowa stworzona specjalnie do mamrotania. Słowa rozwijały się na boki niby ostrza kos na wysokości kostek: mroczne, krwawe i bezlitosne. Tworzyły w powietrzu złożone zawirowania i płynęły wolno ku drzwiom wieży.

Dotknęły białego marmuru, który poczerniał i rozsypał się w proch. A kiedy jego szczątki opadały na ziemię, w otworze stanął jakiś mag i zmierzył Abrima gniewnym spojrzeniem.

Rincewind był przyzwyczajony do stylu ubioru magów, jednak ten naprawdę robił wrażenie. Szatę miał tak wypchaną, wzmocnioną i zdobną fantastycznymi fałdami i plisami, że prawdopodobnie projektował ją architekt. Odpowiedni do niej kapelusz wyglądał jak weselny tort po bliskim spotkaniu ze świąteczną choinką.

Sama twarz, widoczna w szczelinie pomiędzy barokowym kołnierzem a koronkową frędzlą wokół kapelusza, nieco rozczarowywała. W jakimś momencie przeszłości doszła do wniosku, że jej wygląd poprawi wąski, nierówny wąsik. Myliła się.

— To były nasze drzwi! — oznajmiła twarz. — Naprawdę tego pożałujesz.

Abrim skrzyżował ramiona.

Zdawało się, że doprowadziło to maga do szału. Zamachał rękami, uwolnił dłonie z koronek mankietów i przez dziurę w murze wysłał strugę syczącego płomienia. Trafiła Abrima w pierś, rozprysnęła się ognistą fontanną, a kiedy niebieskie powidoki pozwoliły wreszcie Rincewindowi popatrzeć, przekonał się, że wezyr stoi nietknięty.

Jego przeciwnik gorączkowo tłumił płomyki na własnym ubraniu. Po chwili podniósł głowę. W oczach błyszczała mu żądza mordu.

— Ty chyba jeszcze nie rozumiesz — wycedził. — Masz do czynienia z czarodzicielstwem. Nie możesz z nim walczyć.

Mogę wykorzystać czarodzicielstwo, odparł Abrim.

Mag warknął gniewnie i cisnął kulę ognistą, która rozprysnęła się nieszkodliwie o kilka cali od strasznego uśmiechu wezyra.

Na twarzy maga pojawił się wyraz głębokiego zdziwienia. Spróbował jeszcze raz, posyłając linie błękitnej od żaru magii sięgające od nieskończoności prosto do serca Abrima. Abrim odchylił je machnięciem ręki.

Masz prosty wybór, rzekł. Możesz się do mnie przyłączyć, albo umrzeć.

W tej właśnie chwili Rincewind uświadomił sobie, że tuż za uchem słyszy jakiś regularny, zgrzytliwy dźwięk. Miał nieprzyjemne, metaliczne brzmienie.

Obejrzał się. Ogarnęło go znajome i bardzo niemiłe uczucie gwałtownie spowalniającego Czasu.

Śmierć znieruchomiał z osełką na ostrzu swej kosy. Skinął Rincewindowi głową na powitanie, jak jeden zawodowiec drugiemu. Potem podniósł kościsty palec do warg, czy raczej miejsca, gdzie znajdowałyby się jego wargi, gdyby je posiadał.

Wszyscy magowie mogą widzieć Śmierć, ale to nie znaczy, że chcą go widzieć.

Coś puknęło Rincewindowi w uszach i widmo zniknęło.

Obu walczących otaczała aureola stochastycznej magii, wyraźnie nie czyniącej Abrimowi żadnej szkody. Rincewind przepłynął do świata żywych akurat na czas, by zobaczyć, jak wezyr chwyta maga za niegustowny kołnierz.

Nie zdołasz mnie pokonać, oznajmił głosem kapelusza. Przez dwa tysiące lat kształtowałem magię dla własnych celów. Mogę czerpać swoją moc z twojej. Poddaj się, bo nie będziesz miał czasu pożałować, że tego nie zrobiłeś.

Mag szarpnął się i na swoje nieszczęście pozwolił, by duma zatryumfowała nad rozwagą.

— Nigdy! — oświadczył.

Giń, zasugerował Abrim.

Rincewind oglądał w życiu wiele dziwnych rzeczy, większość z najwyższą niechęcią. Nigdy jednak nie widział kogoś naprawdę zabitego czarami.

Magowie nie zabijają zwykłych ludzi, ponieważ a) rzadko zwracają na nich uwagę, b) jest to uznawane za dowód braku manier i c) poza tym, kto by zajmował się gotowaniem, uprawą i w ogóle. Natomiast zabicie brata-adepta było prawie niemożliwe z powodu warstw ochronnych zaklęć, jakimi przewidujący mag przez cały czas się otacza[19]. Studenci Niewidocznego Uniwersytetu już na samym początku dowiadywali się — prócz tego, którędy się idzie do toalety i gdzie jest ich wieszak — że muszą się osłaniać bez chwili przerwy.

Niektórzy sądzą, że to paranoja. Mylą się. Paranoicy tylko myślą, że wszyscy chcą ich dopaść. Magowie to wiedzą.

Niewysoki mag miał na sobie psychiczny równoważnik trzech stóp hartowanej stali, która topiła się niczym masło nad płomieniem lampy. Ściekała coraz obficiej, aż wreszcie zniknęła.

Jeśli istnieją słowa, mogące opisać, co stało się wtedy z magiem, to są uwięzione w jakimś zdziczałym słowniku w Bibliotece Niewidocznego Uniwersytetu. Może lepiej pozostawić to wyobraźni… Ale ktoś zdolny wyobrazić sobie kształt, jaki Rincewind oglądał, wijący się boleśnie na kilka sekund przed miłosiernym zniknięciem, musi być kandydatem do słynnego białego kaftana z opcjonalnymi długimi rękawami.

Tak zginą wszyscy nieprzyjaciele, stwierdził Abrim. Podniósł głowę i wykrzyknął ku szczytowi wieży: Wyzywam was. Ten,, kto nie stawi mi czoła, musi pójść ze mną. Tak mówią zasady Sztuki.

Przez długą chwilę trwała cisza, wywoływana przez wielu ludzie pilnie nasłuchujących.

— A które zasady Sztuki o tym mówią? — odkrzyknął niepewny głos ze szczytu.

Ja jestem wcieleniem Sztuki.

Zabrzmiały stłumione szepty.

— Sztuka jest martwa — zawołał ten sam głos. — Czarodzicielstwo jest potężniejsze od…

Zdanie urwało się we wrzasku, gdyż Abrim wzniósł lewą rękę i dokładnie w stronę mówiącego wysłał cienki promień zielonego światła.

W tej samej chwili Rincewind uświadomił sobie, że może samodzielnie poruszać nogami. Kapelusz chwilowo przestał się nimi interesować. Zerknął z ukosa na Conenę. W błyskawicznym, zawartym bez słów porozumieniu chwycili Nijela pod pachy i rzucili się do ucieczki. Nie zatrzymywali się, póki od wieży nie dzieliło ich kilka murów. Biegnąc, Rincewind cały czas oczekiwał, że coś uderzy go nagle w tył głowy. Możliwe, że świat.

Wszyscy troje wylądowali w stosie gruzu i leżeli dysząc ciężko.

— Nie musieliście tego robić — wysapał Nijel. — Właśnie miałem się do niego zabrać. Jak mam się nauczyć…

Gdzieś z tyłu nastąpił wybuch i wielobarwne płomienie przeniknęły z wyciem w górze, krzesząc iskry ze ścian. Zabrzmiał odgłos, jakby ktoś wyciągał ogromny korek małej butelki, i perlisty śmiech, który nie wiadomo dlaczego wcale nie wydawał się zabawny. Ziemia zadrżała.

вернуться

19

Zdarza się, oczywiście, że magowie zabijają się wzajemnie zwyczajnymi, nie magicznymi środkami. To jednak jest towarzysko akceptowane. Śmierć w wyniku skrytobójstwa uznaje się wśród magów za zgon z przyczyn naturalnych.