Выбрать главу

– Szykowny pan – przyznał, poziewując, sztabskapitan. – I, przypuścić wypada, wielbiciel płci pięknej. To stąd ten dramat?

– Już wcześniej mi o tym napomykano! – Glikeria Romanowna błysnęła oczyma. – W teatralnym światku życzliwych na pęczki. Ale nie wierzyłam. Aż tu widzę na własne oczy! I to gdzie! W moim własnym salonie! I z kim? Z Koturnową, tą starą kokotą! Noga moja w tym zhańbionym mieszkaniu nie postanie! I w Petersburgu także!

– Jak z tego wynika, przenosi się pani do Moskwy – podsumował sztabskapitan. Ton zdradzał, że pilno mu zakończyć błahą pogawędkę i zagłębić się w gazetę.

– Owszem, mamy mieszkanie i w Moskwie, na Ostożence. Zimą Żorż bierze czasem engagement w Wielkim.

Tu Rybnikow skrył się za „Wieczorną Rosją” i dama, chcąc nie chcąc, zmuszona była zamilknąć. Rozpostarła nerwowo „Ruski Wiec”, przebiegła wzrokiem artykuł z pierwszej strony i odrzuciła gazetę, ze słowami:

– Boże, jakież to żenujące! Do naga, na drodze – koszmar! Może nie całkiem do naga? I co to za „hrabina N***”? Wika Ołsufiewa? Nelly Woroncowa? Ach, mniejsza z tym!

Za oknem przepływały dacze, zarośla, pokrzywione parkany. Sztabskapitan nadal szeleścił gazetą.

Lidina westchnęła raz, drugi. Ciążyło jej milczenie.

– I cóż pan tak zapamiętale studiuje? – nie wytrzymała w końcu.

– No przecie spisy nazwisk oficerów poległych za cara i ojczyznę w bitwie morskiej koło wyspy Cuszima. Przekazane przez europejskie agencje telegraficzne ze źródeł japońskich. By tak rzec, panorama żałoby. Zapowiadają w następnych numerach ciąg dalszy. Sprawdzam, czy nie ma kogoś z towarzyszy broni. – I Wasyl Aleksandrowicz wyraziście, z uczuciem, jął czytać: „Na pancerniku «Książę Kutuzow-Smoleński»: zastępca dowódcy dywizjonu, kontradmirał Leontiew, dowódca okrętu, kapitan pierwszej rangi Endlung, płatnik eskadry, radca stanu Ziukin, pierwszy oficer, kapitan drugiej rangi von Schwalbe…”.

– Ach, proszę przestać! – Glikeria Romanowna klasnęła w rączki. – Ani myślę słuchać! Kiedyż skończy się ta okropna wojna!

– Niebawem. Prawosławne rycerstwo ukorzy podstępnego wroga – przyobiecał Rybnikow, odkładając gazetę i wyjmując jakąś książkę, w której pogrążył się z jeszcze większym zapałem.

Dama zmrużyła krótkowzrocznie oczy, by odczytać tytuł, lecz tomik obłożony był w brunatny papier. Pociąg, zatrzymując się, zgrzytnął hamulcami.

– Kołpino? – zdziwiła się Lidina. – Dziwne, ekspres tu nigdy nie staje.

Rybnikow wychylił się z okna i krzyknął do zawiadowcy:

– Czemu stoimy?

– Ano bo, wasza łaskawość, trza przepuścić specjalny z pilnym ładunkiem wojskowym.

Korzystając z nieuwagi sąsiada, Glikeria Romanowna zaspokoiła ciekawość: szybko odchyliła okładkę, przyłożyła do oczu wytworne face-a-main na złotym łańcuszku – i zmarszczyła nosek. Książka, którą sztabskapitan zgłębiał z taką pasją, zwała się Tunele i mosty. Krótki zarys dla służb kolejowych.

Do zawiadowcy podbiegł telegrafista z taśmą depeszy w dłoni. Ów przeczytał, wzruszył ramionami i machnął chorągiewką.

– I co? – spytał Rybnikow.

– Sodoma i Gomora. Kazali odprawiać, nie czekać na specjalny.

Pociąg ruszył.

– Pan jest pewnie inżynierem wojskowym? – zaciekawiła się Glikeria Romanowna.

– Czemu pani tak myśli?

Przyznać się do podpatrzenia tytułu było Glikerii Romanownie niesporo, lecz znalazła wyjście – wskazała skórzany tubus.

– No, to tam. Chyba do planów?

– Owszem. – Wasyl Aleksandrowicz zniżył głos. – Tajna dokumentacja. Do Moskwy wiozę.

– A ja myślałam, że pan na urlop. Odwiedzić żonę czy rodziców.

– Jestem kawalerem. Z takimi dochodami rodzinę zakładać? Płótno w kieszeni. A i rodziców nie mam. Kompletny sierota. Nawet, że tak powiem, kazański, bo w pułku, przez te skośne oczy, przezwali mnie Tatarzynem.

Postój w Kołpinie wpłynął na sztabskapitana ożywczo: stał się rozmowniejszy, nawet szerokie kości policzkowe pokrył lekki rumieniec.

Naraz spojrzał na zegarek i wstał.

– Przepraszam, pójdę na papierosa.

– Proszę zapalić tutaj, przywykłam – zezwoliła łaskawie Glikeria Romanowna. – Żorż pali cygara. To znaczy, palił.

Wasyl Aleksandrowicz uśmiechnął się, zmieszany.

– Pani wybaczy, papieros to pretekst. Nie palę, zbędny wydatek. Tak naprawdę muszę na stronę, za potrzebą.

Dama odwróciła się godnie.

Tubus wziął sztabskapitan ze sobą. Podchwyciwszy oburzone spojrzenie sąsiadki, wyjaśnił przepraszającym tonem:

– Nie wolno mi go spuścić z oka.

Odprowadziwszy współpasażera wzrokiem, Glikeria Romanowna wymamrotała:

– A jednak gbur z niego, i tyle.

I jęła patrzeć przez okno.

Sztabskapitan zaś minął szybko drugą i trzecią klasę, po czym wyjrzał na platformę hamulcową końcowego wagonu.

Z tyłu dobiegł przeciągły, kategoryczny gwizd.

Na platformie stali nadkonduktor i strażnik kolejowy.

– Ki diabeł? – rzucił pierwszy. – Jak nic specjalny. A depeszowali, że odwołany!

Nie dalej niż o pół wiorsty dwie lokomotywy ciągnęły długi skład. Buchały czarnym dymem, za nimi widniał łańcuch okrytych plandekami platform.

Pora była już nocna, godzina jedenasta, lecz ledwie zaczęło zmierzchać – zbliżał się czas białych nocy.

Strażnik obejrzał się na sztabskapitana i zasalutował.

– Wielmożny panie, proszę za pozwoleniem zamknąć drzwi. Instrukcja surowo zabrania.

– I, bracie, jak najsłuszniej – poparł go Rybnikow. – Czujność i te rzeczy. Co do mnie, zapalić tylko chciałem. Ale i w korytarzyku mogę. Albo w wygódce.

I w rzeczy samej skierował się do ubikacji, która w trzeciej klasie była ciasna i niezbyt czysta.

Zasunąwszy rygielek, wychylił się z okna.

Pociąg wjeżdżał właśnie na przedpotopowy, z Kleinmichelowskich * jeszcze czasów most, przerzucony nad niewielką rzeczką.

Rybnikow przydepnął pedał odpływu – w dnie muszli odsłonił się okrągły otwór, ukazując migocące podkłady.

Sztabskapitan przycisnął na tubusie jakiś ledwo widoczny guziczek i wepchnął wąski skórzany futerał w dziurę; ten ledwie się zmieścił w jej świetle, wypadło więc użyć nieco siły.

Gdy tubus znikł w otworze, Wasyl Aleksandrowicz spłukał ręce pod kranem i wyszedł na pomost, otrząsając palce z wody.

W minutę później wchodził już do swego przedziału.

Lidina spojrzała nań surowo – nie darowała mu jeszcze własnego zmieszania z racji „potrzeby” – i chciała się znów odwrócić, lecz nagle wykrzyknęła:

– Pański tajny futerał! Czyżby zapomniał go pan w toalecie?

Na twarzy Rybnikowa odmalowała się irytacja, lecz odpowiedzieć Glikerii Romanownie nie zdążył.

Skądś doniósł się straszliwy łomot, wagonem zakołysało.

Sztabskapitan skoczył ku oknu.

Z innych okien także sterczały głowy. Wszyscy patrzyli wstecz.

Plant opisywał w tym miejscu niewielki łuk i widać było jak na dłoni tory, rzeczkę i most, przez który niedawno przejechali.

A raczej to, co zeń zostało.

Most zarwał się dokładnie w środku, i to w tej samej chwili, gdy przejeżdżał nim ciężki wojskowy transport.

Obraz katastrofy budził zgrozę: słup wody i pary, wzbudzony upadkiem obu lokomotyw, spiętrzone platformy, z których urywały się jakieś masywne stalowe konstrukcje, i rzecz najokropniejsza – sypiące się w dół ludzkie figurki.

Glikeria Romanowna, przyciśnięta do ramienia Rybnikowa, krzyknęła rozdzierająco. Krzyczeli i inni pasażerowie.

вернуться

* Hrabia Piotr Kleinmichel, minister komunikacji Mikołaja I, nadzorował budowę pierwszej dalekobieżnej linii kolejowej między Sankt Petersburgiem a Moskwą, oddanej w 1851 r. Wykreślając ją przy linijce na mapie, car obrysował swój palec, co wiernie odtworzono w terenie. Na tym jedynym łuku trasy toczą się opisane wypadki (przyp. tłum.).