Выбрать главу

Wreszcie rzucam ostatnie trzeźwe i zdystansowane spojrzenie na wszystkie dokonania Michaela Pinsona. Nim mnie osądzą, sam się osądzę. Dziwne uczucie. A więc takie było moje życie? Przede wszystkim uderza mnie fakt, że tyle czasu zdołałem zmarnować. Bałem się. Stwierdzam, że zawsze powstrzymywał mnie strach przed nieznanym.

Jak na istotę, której największą zaletą jest ciekawość, to doprawdy paradoksalne zjawisko. Ileż inicjatyw zahamował ów strach!

Ciekawość pozwoliła mi jednak także odciąć się od rutyny, od skostnienia bytu. Mogło być gorzej.

Widząc się ponownie, dostrzegam jeszcze mój pociąg do pustelniczego trybu życia. Ileż to razy chciałem po prostu być sam, w spokoju, z dała od ludzi, na jakiejś bezludnej wyspie albo w szałasie uczepionym skalnego występu…

Moje życie przypomina teraz obraz, a archaniołowie niczym wprawni krytycy sztuki wyjaśniają mi, w jaki sposób mógłbym jeszcze poprawić owo dzieło i dlaczego jest ono jedyne w swoim rodzaju. Gratulują mi nawet niektórych czynów, zasługujących najbardziej na uznanie.

Inne momenty mojej egzystencji są mniej chwalebne. Niewielkie przejawy lenistwa w większości przypadków. Głównie w celu osiągnięcia świętego spokoju.

Każdy z moich uczynków jest długo dyskutowany. Mój adwokat stara się jak może.

Archanioł Michał sumuje dodatnie i ujemne punkty. Słyszałem, że potrzebuję 600, aby uniknąć reinkarnacji. Obliczenia są bardzo dokładne: każdemu kłamstwu, każdemu miłosnemu porywowi, każdemu wyrzeczeniu i każdej inicjatywie przypisana jest pewna liczba punktów. Pod koniec Archanioł Michał podaje wynik: 597 na 600.

Nie zdałem. Niewiele brakowało, ale jednak się nie udało.

Adwokat zrywa się na równe nogi.

– Twierdzę, że obliczenia zostały sfałszowane i żądam nowego przeliczenia punktów. Prześledźmy jeszcze raz wszystkie uczynki po kolei. Oskarżam…

Słyszę za nami zniecierpliwione westchnięcia dusz, które czekają na swoją kolej. Archanioł Gabriel, wyraźnie zmęczony tymi wszystkimi „oskarżeniami" wysuwanymi przez mojego anioła stróża, poddaje się: archaniołowie szybko naradzają się, śpieszno im bowiem, by się nas wreszcie pozbyć. Nowy werdykt:

– Dobrze, świetnie, dosyć tego, wygrał pan. Zaokrąglamy do 600. Zostaje pan uwolniony z kręgu reinkarnacji. Może pan sobie pogratulować, że trafił pan na tak upartego anioła stróża – mówi święty Michał.

Emil Zola klaszcze w dłonie, zachwycony.

– Prawda zawsze w końcu tryumfuje!

Archaniołowie oznajmiają mi, że z 600 punktami jestem odtąd szóstką.

– Co to jest szóstka?

– Istota na szóstym poziomie świadomości. Jeśli tylko sobie tego życzysz, możesz się uwolnić od cielesnego więzienia.

A więc mam wybór. Wrócić na Ziemię, by w nowej inkarnacji zostać Wielkim Wtajemniczonym mającym za zadanie naprowadzać ludzi na właściwą drogę – zachowałbym wówczas niejasne wspomnienie swego pobytu w Raju. Druga opcja pozwoliłaby mi zostać aniołem.

– A kim właściwie jest „anioł"?

– Istotą ze światła odpowiedzialną za trzy dusze ludzkie. Musi doprowadzić do tego, by choć jedna z nich opuściła krąg reinkarnacji. Tak jak to właśnie uczynił dla ciebie Emil Zola.

Rozmyślam przez chwilę. Obydwie propozycje są kuszące.

– Pospiesz się, za tobą wielu czeka na swoją kolej – mruknął Archanioł Gabriel. – No więc, jaka jest twoja decyzja?

Śmierć? Nie mam się czego obawiać. Wiem, że czuwa nade mną mój anioł stróż, który chroni mnie przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Kiedyś, gdy przechodziłem przez ulicę, poczułem nagle, że po prostu muszę się cofnąć. Możecie mi wierzyć albo nie, ledwie zrobiłem krok w tył, jakiś motor, którego wcześniej nie zauważyłem, po prostu otarł się o mnie. Jestem pewien, że to mój anioł stróż mnie ostrzegł.

Źródło: przypadkowa osoba biorąca udział w sondzie ulicznej.

4. ANIOŁ

– Chcę być aniołem.

– To dobry wybór, nie pożałujesz go – zapewnia mnie Emil Zola.

Archaniołowie nalegają, byśmy zrobili miejsce dla następnych w kolejce. Mój anioł stróż ciągnie mnie do wejścia drugiego tunelu w górze. Z jego ścian bije niebieska poświata, na myśl przychodzi mi podświetlony od dołu diament.

Emil Zola zostawia mnie przed tą oświetloną jaskinią i jeszcze raz mi gratuluje. Wchodzę do tunelu. Wejście znów zasłania błona. Unoszę ją niczym kurtynę w teatrze. Po drugiej stronie, pośrodku korytarza, stoi wyprostowany nonszalancki jegomość.

– Witam wśród aniołów. Jestem pańskim aniołem instruktorem.

– Anioł instruktor? A któż to taki?

– W procesie kształtowania duszy przejmuję pałeczkę po aniele stróżu – oznajmia nieznajomy, jakby to była najbardziej oczywista rzecz.

Przyglądam mu się.

Przypomina Kafkę. Długie, szpiczaste uszy. Oczy w kształcie migdałów. Trójkątna, lisia twarz. Rozgorączkowane spojrzenie.

– Nazywam się Wells.

– Wells? Ten Wells?

Jego oblicze rozciąga się w uśmiechu.

– Nie, nie. Jestem Edmund Wells, nie mam nic wspólnego z H.G. Wellsem czy Orsonem Wellesem, jeśli o to panu chodziło. Ale przyznam, że lubię swoje nazwisko. Wie pan, co ono znaczy po angielsku? „Studnie". Mogę być studnią, z której będzie pan czerpał do woli. Ale skoro przyjdzie nam spędzić razem trochę czasu, może przejdziemy na „ty"?

– Nazywam się Pinson, Michael Pinson. I nie mam nic wspólnego z ptakiem [1].

Wells poklepuje mnie po ramieniu, choć wcale tego nie czuję.

– Bardzo mi miło, aniele Michaelu.

Dziwnie się czuję, słysząc słowo „anioł" w bezpośrednim towarzystwie mojego własnego imienia, jakby coś w rodzaju „doktora" czy „mistrza".

– Czym się zajmowałeś w „cywilu"? – pytam go.

– W ostatnim życiu, zanim opuściłem krąg reinkarnacji? No więc, powiedzmy, że byłem badaczem, trochę tak jak ty. Z tym że mnie bardziej niż to, co „nad nami", interesowało to, co „pod"… Podziemie.

– Podziemie?

– Tak, życie ukryte pod skorupą ziemską. Leśne krasnale.

Ramię w ramię idziemy przez niekończący się, wydrążony w skale tunel. Nagle zatrzymuję się.

– Edmund Wells. Edmund Wells…

Powtarzam sobie to imię w zamyśleniu. Gdzieś już o nim czytałem. W jakiejś gazecie. Czekam, aż wróci mi pamięć. Jest!

– Czy przypadkiem nie byłeś zamieszany w morderstwo producenta środków owadobójczych?

– Chyba gorzej z tobą.

„Leśne krasnale"… Marszczę czoło.

– To ty skonstruowałeś aparaturę do porozumiewania się z mrówkami!

– Nazwałem ją „Kamieniem z Rosetty", gdyż służyła do komunikacji pomiędzy dwiema najbardziej skomplikowanymi cywilizacjami naszej planety, które mimo to nie potrafiły nawzajem się docenić: ludźmi i mrówkami.

Odnoszę wrażenie, że słyszę w jego głosie pewną nostalgię.

– Przyuczę cię do „zawodu" anioła, zapoznam z obowiązkami, metodami i możliwościami – zmienia temat Edmund Wells. – Przede wszystkim nie możesz zapomnieć, że już sam fakt bycia tutaj jest WYJĄTKOWYM PRZYWILEJEM.

Tłucze mi dalej do głowy:

– ROZUMIESZ PRZYNAJMNIEJ, ŻE MÓC JUŻ SIĘ WIĘCEJ NIE ODRADZAĆ JEST NAJPIĘKNIEJSZYM PREZENTEM, NA JAKI CZŁOWIEK MOŻE LICZYĆ?

вернуться

[1] Pinson (franc.) – zięba (przyp. tłum.)