Выбрать главу

Wiosnę spędziłam w Burzliwej Puszczy z myśliwymi. Właśnie dziś w karczmie w bezimiennej wiosce rozliczyliśmy się za udane polowanie. Wyprawa poszła dobrze, zwierzyny w lasach dużo, nikt poza nami nie zaryzykował kręcenia się tak blisko Wrót, na terytorium feyrów. Neka – nasz wódz – wrócił rozradowany, bo kupiec obiecał zapłacić już jutro. Ciemne piwo lało się szerokim strumieniem, twarze mężczyzn czerwieniały. Tropiciel Bran wyciągnął gitarę i zagrał jedną ze znanych ballad. Jedni mu wtórowali, inni – jak ja – woleli zająć się pałaszowaniem soczystego duszonego mięsa.

Siedząc wśród tych ludzi, mimo woli zadawałam sobie pytanie, czy przyjęliby mnie do drużyny, gdyby wiedzieli, kim naprawdę jestem. Już nie mówię – gdyby wiedzieli od samego początku, ale gdybym, dajmy na to, w tej chwili wzięła nóż i chlasnęła się po ręce – czy byliby w stanie nie zerwać się, nie złapać za broń? Kolor krwi zdradza mnie nieomylnie. Dużo spotkaliście ludzi, w których żyłach płynie krew koloru roztopionego złota?

Ja też nie, chociaż ludzkiej krwi widziałam sporo, a i sama niemało jej przelałam. Nie, nie jestem człeko-fobem, po prostu bardzo lubię żyć i nie zamierzam dać się zabić w ciągu najbliższego czasu.

– Rejka, coś ty taka smutna? Żal o coś masz do nas? – Mrugnął do mnie młody strzelec Wittor. Już miałam mu odpowiedzieć, gdy drzwi tawerny otwarły się i do izby wszedł wysoki mężczyzna, pomimo ciepłej pogody od stóp do głów spowity w skórzany płaszcz. Kaptur miał nasunięty na oczy, nie widziałam twarzy, ale też i nie musiałam.

Wiedziałam, kto nosi takie ciuchy.

– Rejka, zaśpiewaj!

Zapatrzona w łapacza puściłam mimo uszu nawoływania kolegów.

– Rey!

Boże drogi, dlaczego moje życzenia konsekwentnie spełniają się w najmniej odpowiednim momencie?! Chciałaś zobaczyć, co będzie, kiedy myśliwi, z których połowa zawdzięcza ci życie, dowiedzą się, kim jesteś? Proszę bardzo, masz okazję.

Westchnęłam ciężko. Ten cholerny łapacz prześladował mnie już od czterech lat. Nagrody za wytrwałość mu się zachciało? Nie wiem, dlaczego jeszcze nie zrezygnował ze zlecenia. Ja bym nie miała tyle cierpliwości, żeby tak długo latać za łupem. W ciągu czterech lat dopadał mnie dwadzieścia trzy razy, ten był dwudziesty czwarty, ale ani razu nie widział mojej twarzy, jakoś się nie złożyło – zresztą ja też nie miałam ochoty mu się przyglądać. Może nie zauważy, który z gości jest jego celem? Ostatecznie nie mam tego napisanego na czole. Najpewniej nawet nie wie, jakiej jestem płci, ostatecznie nie ma takiego obowiązku. Jeśli mam szczęście, to może nie wiedzieć, jak bardzo jestem podobna do człowieka. Jeśli mam pecha – no trudno, zwykłymi zaklęciami rozpoznawczymi nic mi nie zrobi, odbijam je wręcz odruchowo, a zaklęcia wykrywające, które go tu przyprowadziły, dają tylko przybliżoną lokalizację, z dokładnością rzędu dziesięciu metrów.

* * *

Nazywam się Reyline, ale już dawno skróciłam sobie to nieznośne imię do krótkiego przezwiska „Rey” [1]. Mam dwadzieścia lat. Gdybyście mnie spotkali gdzieś w tłumie, nie zwrócilibyście na mnie uwagi – dziewczyna jak dziewczyna, tyle że zamiast tradycyjnego kobiecego czepca nosi na głowie cienką wojacką opaskę. Ale na drugi rzut oka pierwsze złudne wrażenie znika. Długie do ramion włosy tylko zdają się kasztanowe – w istocie są różnobarwne, w tej gęstej kędzierzawej grzywie zmieszały się wszystkie odcienie opadających liści, od krwistej purpury do mgliście złocistej barwy jesiennego słońca. Jeśli chodzi o oczy, a ściśle biorąc kolor, to miałam szczęście. Gdyby nie były orzechowe, złota obwódka wokół tęczówek rzucałaby się w oczy każdemu, a tak – prawie tego nie widać. Skórę też mam złocistą, ale to można zrzucić na karb opalenizny albo domieszki stepowej krwi. Reszta – wąskie usta, długie palce, pociągła twarz i delikatne kości – mogłaby spokojnie należeć do człowieka.

Mogłaby. Ale ja nie jestem człowiekiem.

Jestem feyrem, który wychował się wśród ludzi.

W ciągu czterech lat, które minęły od czasu, gdy w moim ciele zaczęły zachodzić nieodwracalne zmiany, nauczyłam się ukrywać swoje pochodzenie. Kłów na szczęście nie mam, pazury zaś chowają się w palcach i mogę je w razie potrzeby wysuwać – nie zastępują paznokci. Wpierw myślałam, że jestem półkrwi, bo brak pozostałych nieodłącznych objawów feyryzmu był podejrzany – ale potem, przekopawszy górę latopisów, dowiedziałam się, że takie feyry jak ja są zmorą każdego łapacza.

Nie byłam ot takim sobie dziwadłem. Byłam Księżniczką feyrów, arystokratką, która jakimś niepojętym sposobem trafiła na obcy, wrogi sobie świat śmiertelników. Dziwne to było, bo nawet dorosłe feyry wyższe nie przekraczały Wrót. Nawet teraz, gdy feyry miały rozsądny i neutralny stosunek do swoich śmiertelnych sąsiadów, tylko trzy razy zdarzyło się, by Książęta przekroczyli Wrota. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że były to wizyty oficjalne, dlatego o nich pamiętano. Kto wie, ilu kiedyś krążyło po świecie śmiertelników takich jak ja Książąt w ludzkiej postaci? Coś mi podszeptywało, że sporo. A teraz? Teraz tylko ja. Wiedziałam to z całą pewnością, po prostu czułam.

Być jedynym ze swego rodu – to być skazanym na samotność.

Wybrać się za Wrota, do swoich? Wolne żarty. Kto wie, czy nie czeka mnie tam najgorsze? Na co komu Księżniczka zagubiona w świecie śmiertelników, która od dawna myśli po ludzku i uważa się za człowieka?

* * *

– E, Rejka! Śpisz? – Wittor przechylił się przez stół i szarpnął mnie za ramię. – Co się tak gapisz na tego dziada?

– To łapacz – poprawiłam go odruchowo. – Ma na płaszczu znak Akademii, nie widzisz?

Teraz cała tawerna patrzyła na przybysza. Karczmarz powoli zsunął się za ladę. Palce Brana zastygły nad strunami. Nasz szef nie doniósł dzbana do ust, piana pociekła mu między sękatymi palcami. Mag potoczył wzrokiem po sali.

– Wiem, że tu jesteś, zarazo – rozległ się spod kaptura głuchy, zachrypnięty głos. – Wyłaź, nie ma się co kryć. Obłożyłem gospodę siecią.

Wzdrygnęłam się. Więc w ten sposób postanowił mnie dorwać! Wychodzić oczywiście nie miałam zamiaru. Niech tu sterczy choćby i do rana! Przecież nie zacznie sprawdzać koloru krwi wszystkich gości. Tylko szkoda, że w końcu wyciągnął prawidłowy wniosek z poprzednich porażek. Gdyby nie wiedział, że jestem Księżniczką, nie przemawiałby po ludzku. Każdy wie, że tylko feyry wyższe zachowały rozum i rozumieją ludzką mowę.

Wszyscy milczeli. Łapacz też się nie odzywał. Minęła minuta. Druga. Głuchy śmiech maga przyprawił mnie – i nie tylko mnie – o dreszcz. Niedobry, ohydny śmiech.

– Tracisz szansę, trupojadzie.

Aha. Szansę. Od kiedy to łaps daje feyrowi szansę?

– Ale jeżeli nie wyjdziesz…

Żałosne wycie przerwało mu w pół słowa. Wszystkie głowy obróciły się w stronę okna.

– Pieprzone zjawy – mruknął ktoś, bez specjalnego lęku zresztą. Tu od dawna feyry traktowano jak zło oswojone, nie bano się ich.

Łapacz zmełł w ustach przekleństwo i skoczył ku drzwiom. No proszę, całkiem niezły mam fart – nie dość, że uparty, to jeszcze honorny, z takim się nie dogadasz. Tylko co mu szkodziło nie zwracać żadnej uwagi na niższych, którzy napadli na wioskę?! W każdym razie napadli jak na zamówienie. Pani Fortuna łaskawa dziś dla niegodnej córki swojej…

вернуться

[1] Runa re-i jest używana jako znak ostrzeżenia o częstych atakach feyrów. Można ją w przybliżeniu tłumaczyć jako niebezpieczeństwo. [przypis autorki]