Выбрать главу

— Ach, bylbym zapomnial — odezwal sie Yo-less. — Matka kazala zapytac, czybyscie wieczorem nie przyszli do kosciola.

— Co tydzien kaze ci sie zapytac — mruknal zniechecony Wobbler. — Moglbys sie juz nauczyc odpowiadac i nam tylka nie zawracac.

— Ona mowi, ze to dla waszego dobra. Zwlaszcza Simona.

— Kogo? — zdumial sie Wobbler.

— Mnie — przypomnial Bigmac bez entuzjazmu.

— Ona mowi, ze ty wymagasz opieki — poinformowal go sumiennie Yo-less.

— Nie wiedzialem, ze masz na imie Simon — przyznal Wobbler.

Bigmac westchnal. Na koszulce mial nadruk „Skiny z Blackbury”, wlosy tak krotko sciete, ze prawie ich nie bylo, spadochroniarskie buty i tatuaz na kostkach obu dloni. Na jednej pisalo LOVE, na drugiej HAT[3], a mimo to rodzicielka Yo-lessa uwazala, ze potrzebuje opieki i normalnego domu. Do niedawna Bigmac zyl w ciaglym stresie, ze dowiedza sie o tym Bazza albo Skazz, czyli pozostali skini w miescie.

— Ona mowi, ze robia sie z was bezboznicy — dodal Yo-less.

— Mozesz jej powiedziec, ze ide jutro na pogrzeb. Jak musisz — poinstruowal go Johnny. — To prawie kosciol.

— Ktos wazny? — zainteresowal sie Wobbler.

— Jeszcze nie wiem.

* * *

W pierwszej chwili Johnny byl zaskoczony, ze tak duzo ludzi przyszlo pozegnac T. Atkinsa, ale okazalo sie, ze frekwencja zwiazana jest z poprzednim pogrzebem. Koniec koncow zostal sam z pielegniarka i starszym jegomosciem o sztywnej prezencji, i ze znaczkiem British Legion w klapie. No i naturalnie znajdowal sie tam tez T. Atkins we wlasnej osobie. Kaplan robil, co mogl, ale poniewaz nigdy nie spotkal Tommy’ego Atkinsa, jego mowa zalobna skladala sie z frazesow i Rzeczy, Ktore Nalezy Powiedziec. Mowa byla krotka, potem zabrzmialy organy (z tasmy). No i uroczystosc dobiegla konca.

Pozostala trojka spogladala na Johnny’ego, jakby byl nie na miejscu, tylko nie bardzo bylo wiadomo, jak mu to powiedziec. A jeszcze mniej, jak uzasadnic.

Gdy nagranie sie skonczylo, w kaplicy zrobilo sie dziwnie chlodno. Johnny odwrocil sie — lawki przy wejsciu zapelniali zmarli. Alderman zdjal kapelusz i siedzial, jakby kij polknal. Nawet William Stickers staral sie wygladac szacownie. Jedynie fryzura Solomona Einsteina wygladala, jakby w nia trafil piorun kulisty (czyli jak zwykle).

Pielegniarka szeptem przeprowadzala narade z przedstawicielem British Legion, totez Johnny pochylil sie w strone pana Fletchera i, takze szeptem, spytaclass="underline"

— Dlaczego tu jestescie?

— Zwyklismy bywac na kazdym pogrzebie, zeby pomoc nowym sie przystosowac, powitac ich… no, pomoc. To zawsze jest szok.

— Aha.

— A dzisiaj, gdy zobaczylismy, ze przyszedles, postanowilismy sprobowac wszyscy… Pan Vicenti powiedzial, ze warto. W kazdym razie coraz lepiej nam to idzie!

Pielegniarka skonczyla narade, przekazala wojskowemu pudelko z ziemskim majatkiem T. Atkinsa i wyszla. Mijajac Johnny’ego, machnela reka niepewnie. Kaplan i mezczyzna z British Legion wyszli innymi drzwiami, Johnny zas skierowal sie ku glownemu wyjsciu.

Pazdziernikowe slonce swiecilo anemicznie, ale zawsze. Johnny siadl na pobliskiej lawce i czekal.

W koncu przedstawiciel British Legion wyszedl, trzymajac dwa pudelka.

Johnny wstal.

— Tak, chlopcze? Wiem od pielegniarki, ze zajmujesz sie projektem szkolnym.

To naprawde dzialalo niczym magiczne zaklecie — gdyby Saddam Husajn wpadl na pomysl i oglosil, ze robi projekt zwiazany z Kuwejtem, mialby znacznie prostsze zycie…

— Tak. Moge pana popytac?

— Oczywiscie. — Mezczyzna siadl na lawce, wyciagajac sztywniejsza noge i starannie ukladajac obok siebie oba opakowania.

Johnny ze zdumieniem stwierdzil, ze jest w wieku dziadka, ale o czerstwej, opalonej twarzy kogos, kto od dawna dba o siebie i kto ma na czole wypisane „oficer”.

— No tak… Atkins mawial, ze jest „tym” Atkinsem — zaczal Johnny. — Wiem o Blackbury Pals’ Battalion, wiem, ze tylko on przezyl, ale nie mam pojecia, o co moglo mu chodzic w tej sprawie…

— Wiesz o kompanii, powiadasz. Skad?

— Czytalem w starych gazetach w bibliotece.

— A o Tommym Atkinsie nie wiesz.

— No, cos tam o nim wiem…

— Nie. Mam na mysli nie osobe, lecz nazwisko. Dlaczego Thomas byl taki dumny ze swego nazwiska? Co to nazwisko znaczylo?

— Prawde mowiac, nie rozumiem, o czym pan mowi.

— Czego dzisiaj w tych szkolach ucza!

Johnny nie odpowiedzial, uznajac (i slusznie), ze to nie bylo pytanie.

— Widzisz… w czasie wielkiej wojny, pierwszej wojny swiatowej, jak ja potem nazwano, kiedy nowy rekrut zglaszal sie do wojska, dostawal do wypelnienia ksiazeczke wojskowa, chyba ze nie umial pisac; wtedy wypelniano ja za niego. Zeby pomoc w jej wypisaniu, wojsko zrobilo cos w rodzaju wzorca, i tam, gdzie nalezalo wpisac nazwisko i imie, dla ulatwienia wypisano „Thomas Atkins”. Moglo to byc zupelnie inne nazwisko, na przyklad John Smith, ale wybrano Tommy’ego Atkinsa i to sie przyjelo jako zart. Tommy Atkins stal sie synonimem zwyklego szeregowca. Jego zdrobnienie: Tommy albo British Tommy stalo sie okresleniem popularnym na calym swiecie.

— Czyli… w pewnym sensie wszyscy zolnierze byli Tommym Atkinsem?

— Mozna tak powiedziec, choc, to nieco naciagane…

— Ale on byl autentyczny. Palil fajke i tak dalej…

— Wojsko uzylo akurat tego nazwiska ze wzgledu na jego popularnosc, totez i Tommy Atkins musial sie trafic. Wiem, ze byl z tego bardzo dumny. Mowil mi o tym wielokrotnie.

— Czy on byl ostatnim walczacym w tej wojnie?

— Dobry Boze, nie! Natomiast na pewno ostatnim zyjacym w tej okolicy… ostatnim ze swego oddzialu… Byl troche dziwny, ale coz…

Cos sie zmienilo w powietrzu. Jakby ktos wzial garsc ciszy, rozciagnal ja i tracil niczym strune gitary. Johnny rozejrzal sie nieco nerwowo.

Na lawce siedzieli we trzech.

Tommy Atkins byl w mundurze. Troche luznym i nieco wyplowialym, ale zawsze. A na kolanach trzymal przepisowy szeroki kapelusz. Wciaz byl stary, jego szyja wystawala z kolnierzyka mniej wiecej tak jak u zolwia, ale dostrzegl Johnny’ego. Mrugnal do niego porozumiewawczo i na powrot wpatrzyl sie w ulice prowadzaca do parkingu.

Za plecami Johnny’ego zmarli cicho opuscili kaplice: starsi przez sciany, mlodsi — pchani sila przyzwyczajenia — przez drzwi, po czym staneli, takze wpatrujac sie w glab ulicy.

A tam, maszerujac przez samochody i parking, zblizal sie Blackbury Pals’ Battalion.

Rozdzial szosty

Oddzial w defiladowym szyku wykonal przepisowe „w prawo zwrot” i rowniutko trzymajac krok, maszerowal dalej.

Zaskoczony ich mlodym wygladem Johnny spojrzal na Atkinsa — ten tez wygladal jak na slynnej fotografii. Rzesko wstal, nalozyl kapelusz mundurowy i pomaszerowal w strone ulicy. Przy krawezniku odwrocil sie i zasalutowal — zmarlym i Johnny’emu.

A potem, gdy oddzial go mijal, zajal zgrabnie miejsce w szeregu i pomaszerowal wraz z nimi. Wydawalo sie, ze nie maszeruja szybko, ale po paru sekundach nie pozostal po nich nawet slad ducha.

— Wraca do Francji — powiedzial niespodziewanie dla samego siebie Johnny.

Weteran mowiacy cos caly czas zamilkl nagle.

— Co mowiles, chlopcze? — spytal po chwili.

— Tommy Atkins. Wraca do Francji.

— Skad wiesz?

Dopiero w tym momencie Johnny zrozumial, ze mowi na glos.

— No…

— Chyba pielegniarka ci powiedziala — usmiechnal sie przedstawiciel British Legion. — Tak polecil w testamencie… Chcesz chusteczke?

— Co?… a, nie, mam wlasna. — Johnny otarl mokre nie wiedziec czemu oczy i dodaclass="underline"  — Mowila o tym.

— Zawozimy go w tym tygodniu. Zostawil mape z dokladnymi instrukcjami. — Wojskowy poklepal pudelko zawierajace prochy T. Atkinsa. — Chcial, by rozrzucono jego prochy bez zadnej ceremonii…

вернуться

3

Bo E odpadlo.