Выбрать главу

— Godna uznania praca, szanowny panie, ale nie uwzględnił pan mistrza Fallowthoughta. Zgoda, to nikt ważny, a jego użyteczność dla wielkiego doktora Pale’a budzi wątpliwości[4], ale pańskie opracowanie jest bez niego niepełne.

Zapadło milczenie.

— Elf zwany Fallowthought? — przemówił w końcu pan Segundus. — Ja… chciałem powiedzieć, że nigdy nie słyszałem o takim stworzeniu. Ani w tym świecie, ani w żadnym innym.

Po raz pierwszy pan Norrell uśmiechnął się powściągliwie.

— W rzeczy samej — powiedział. — Wciąż zapominam. Można o nim przeczytać u Holgartha i Piekle’a w historii ich kontaktów z mistrzem Fallowthoughtem, której zapewne pan nie czytał. I bardzo dobrze. Cóż za nieciekawa para, bardziej łazęgi niż magowie. Im mniej się o nich wie, tym lepiej.

— Drogi panie! — zakrzyknął pan Honeyfoot, podejrzewając, że pan Norrell mówi o jednej ze swych ksiąg. — Słyszeliśmy niezwykłe rzeczy o pańskiej bibliotece. Wszyscy magowie w Yorkshire aż zzielenieją z zazdrości na wieść o tym, ile woluminów pan tu zgromadził!

— Doprawdy? — spytał zimno pan Norrell. — Zdumiewa mnie pan. Nie miałem pojęcia, że moja osoba budzi tyle emocji. Zapewne to sprawka Thoroughgooda, sprzedawcy książek i innych drobiazgów na Coffee Yard w Yorku — dodał z zadumą. — Childermass ostrzegał mnie, że Thoroughgood to plotkarz.

Pan Honeyfoot nic z tego nie rozumiał. Gdyby on dysponował takimi zbiorami, z przyjemnością by się nimi chwalił, rozprawiał o nich, zbierał pochwały! Nie mógł uwierzyć, że pan Norrell nie podziela jego entuzjazmu. Pragnąc zatem wykazać się uprzejmością i zarazem uspokoić gospodarza (wbił sobie do głowy, że ma do czynienia z dżentelmenem bardzo nieśmiałym z natury), zapytał:

— Czy wolno mi, szanowny panie, poprosić o pokazanie nam pańskiej wspaniałej biblioteki?

Pan Segundus był pewien, że pan Norrell odmówi, ale mag przez chwilę patrzył na nich spokojnie (miał małe niebieskie oczy i zdawał się zerkać na dżentelmenów z jakiegoś zakamarka w swej głowie) i jakby w przypływie miłosierdzia spełnił prośbę. Pan Honeyfoot zaczął więc wierzyć, że sprawił panu Norrellowi niemal równie wielką przyjemność jak samemu sobie.

Pan Norrell poprowadził obu dżentelmenów korytarzem — całkiem zwyczajnym, zdaniem pana Segundusa. Ściany pokrywała boazeria z lśniącego dębu, pachniało tu pszczelim woskiem. Potem przemierzyli schody, a może zaledwie trzy lub cztery schodki, i później znów korytarz. Tu powietrze było nieco chłodniejsze — podłogę wyciosano z solidnego kamienia z Yorkshire. Wszystko wydawało się całkiem zwyczajne. (Chyba że drugi korytarz pojawił się przed schodami lub schodkami. A czy tam w ogóle były jakieś schody?) Jedno tylko zdziwiło pana Segundusa. Należał do tych szczęśliwców, którzy zawsze wiedzą, czy stoją twarzą na północ, czy na południe. Rozeznanie to było dla niego tak naturalne jak znajomość własnego ciała. Ale w domu Norrella ów dar znikł. Później Segundus nie mógł sobie przypomnieć rozkładu korytarzy ani pokojów, które mijali. Nie wiedział też, po jakim czasie dotarli do biblioteki. Odnosił wrażenie, że pan Norrell odkrył piątą stronę świata, nie wschód i nie południe, nie zachód i nie północ, ale coś zupełnie innego, i właśnie w tym kierunku ich prowadził. Pan Honeyfoot zaś nie zauważył niczego dziwnego.

Biblioteka była chyba odrobinę mniejsza od salonu. W palenisku płonął imponujący ogień, wszędzie panowały spokój i cisza. I tu jednak źródłem światła nie mogły być tylko trzy wysokie okna podzielone na dwanaście szybek. Raz jeszcze pana Segundusa zaczęło dręczyć nieznośne wrażenie, że w pokoju są inne świece, inne okna albo drugi kominek, co tłumaczyłoby dziwne światło. Za oknami angielski deszcz lał jak z cebra, więc Segundus nie widział, na co wychodzą, nie miał też pojęcia, do której części domu trafili.

W pokoju przy stole siedział jakiś mężczyzna. Wstał na ich powitanie, a pan Norrell oznajmił, że to Childermass, jego dysponent.

Panom Honeyfootowi i Segundusowi nie trzeba było wyjaśniać, że biblioteka w opactwie Hurtfew jest cenniejsza dla jej właściciela niż wszystkie bogactwa świata. Nie zdumiało ich więc, że pan Norrell trzymał najdroższy swemu sercu skarb w pięknym opakowaniu. Regały stojące wzdłuż ścian zbudowano z angielskiego drewna; przypominały gotyckie łuki zdobione rzeźbami przedstawiającymi liście (suche i zwinięte, jakby artysta zamierzał uwiecznić jesień), splecione korzenie i gałęzie, jagody i bluszcz. Wszystko to było zachwycające, nie mogło się jednak równać ze wspaniałością ksiąg.

Każdy adept magii dowiaduje się na samym początku, że istnieją księgi o magii oraz księgi magii. Potem uświadamia sobie, że całkiem przyzwoite egzemplarze tych pierwszych można nabyć u dobrego księgarza za dwie albo trzy gwinee, te drugie natomiast cenniejsze są od złota[5]. Kolekcję magów Yorku uważano za wybitną, wręcz nadzwyczajną. Pięć należących do niej dzieł powstało między rokiem 1550 a 1700 i słusznie można je było nazwać księgami magii (choć jedna składała się z zaledwie kilku postrzępionych stronic). Księgi magii to rzadkość i ani pan Segundus, ani pan Honeyfoot nigdy nie widzieli w prywatnej bibliotece więcej niż dwóch czy trzech egzemplarzy. W Hurtfew ściany były zasłonięte regałami, na których stało mnóstwo woluminów, większość była księgami magii. Jasne, że niektóre oprawiono całkiem niedawno, z pewnością na polecenie pana Norrella (w zwykłą skórę cielęcą, tytuły zaś wytłoczono srebrnymi kapitalikami). Mnóstwo tomów miało jednak bardzo, bardzo, bardzo stare oprawy, a ich grzbiety i rogi wyraźnie się kruszyły.

Pan Segundus rzucił okiem na księgi na najbliższej półce. Pierwszy przeczytany tytuł brzmiał: Jakoż zadawać kwestie mrokom i tłumaczenia ich pojmować.

— Głupstwo — zauważył pan Norrell.

Pan Segundus drgnął. Nie wiedział, że gospodarz stoi tak blisko.

— Szkoda na to czasu — dodał pan Norrell. Segundus spojrzał zatem na następną książkę — Wskazówki Belasisa.

— Zapewne Belasis nie jest panu obcy? — spytał Norrell.

— Słyszałem o nim. Podobno rozumiał istotę rzeczy! Słyszałem jednak również, że żaden egzemplarz Wskazówek nie dotrwał do naszych czasów, lecz księga ta tu stoi. To nadzwyczajne, szanowny panie, cudowne!

— Wiele się pan po nim spodziewa — zauważył Norrell. — Niegdyś podzielałem pański entuzjazm. Miesiącami studiowałem jego prace. W ostatecznym rozrachunku jednak rozczarowuje. Jest mistyczny tam, gdzie powinien być zrozumiały, i oczywisty tam, gdzie powinien być niejasny. Pewnych rzeczy nie należy spisywać dla świata.

— Ma pan tu księgę, o której nigdy nie słyszałem — zauważył pan Segundus, zmieniając temat. — Wybitne osiągnięcia judeochrześcijańskiej magiji.

— Ha! — krzyknął pan Norrell. — Pochodzi z siedemnastego wieku, ale to również nic wartościowego. Autor był kłamcą, moczymordą i cudzołożnikiem. Cieszy mnie, że poszedł w niepamięć.

Wyglądało na to, że pan Norrell nienawidzi magów, i to nie tylko żyjących. Wziął pod lupę także zmarłych i uznał, że sporo im brakuje do doskonałości.

Tymczasem pan Honeyfoot, z rękoma w górze niczym rozmodlony metodysta, truchtał od regału do regału. Przystawał jedynie na chwilę, by przeczytać jakiś tytuł, zanim wpadał mu w oko następny.

— Drogi panie! — wykrzyknął. — Co za zbiory! Z pewnością znajdziemy tutaj odpowiedzi na wszystkie nasze pytania!

— Szczerze w to wątpię — odrzekł sucho pan Norrell.

вернуться

4

Doktor Martin Pale (1485–1567) był synem garbarza z Warwick, a także ostatnim z aureatów, czyli magów złotego wieku. Inni magowie poszli w jego ślady (por. Gregory Absalom), ale nie cieszyli się dobrą reputacją. Pale był z pewnością ostatnim angielskim magiem, który zaryzykował wyprawę do Faerie.

вернуться

5

Magowie, jak wiemy z dzieł Jonathana Strange’a, potrafią latami toczyć spory o każdą rzecz. Wiele czasu poświęcono problematycznej kwestii przynależności danych foliałów do ksiąg magii. Większość laików zadowala się jednak następującą zasadą: tomy napisane przed zanikiem magii w Anglii to księgi magii, dzieła powstałe później to księgi o magii. Założenie jest bardzo proste: księgę magii powinien napisać praktykujący mag, nie zaś teoretyk ani historyk magii. Czy może istnieć bardziej racjonalny podział? Niestety, w tym miejscu pojawiają się trudności. Wielcy mistrzowie magii, których określamy mianem aureatów lub magów złotego wieku (Thomas Godbless, Ralph Stokesey, Katarzyna z Winchesteru, Król Kruków), pisali niewiele bądź niewiele ich tekstów przetrwało. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że Thomas Godbless był niepiśmienny. Z kolei Stokesey uczył się łaciny w małej szkółce w rodzinnym hrabstwie Devon, lecz wszystko, co o nim wiemy, napisali inni.

Magowie zajęli się pisaniem ksiąg, kiedy magia była już w zaniku. Nadciągał mrok, który spowił chwałę angielskiej magii. Ludzie, nazywani magami srebrnego wieku lub argentami (Thomas Lanchester, 1518-1590; Jacques Belasis, 1526–1604; Nicholas Goubert, 1535–1578; Gregory Absalom, 1507–1599) byli jak gasnące świece w zapadających ciemnościach — w pierwszej kolejności uczeni, dopiero później magowie. Ponad wszelką wątpliwość twierdzili, że uprawiają magię, niektórzy mieli nawet do pomocy elfa lub dwóch, lecz wszystko wskazuje na to, że nie dokonali zbyt wiele. Dlatego część współczesnych badaczy powątpiewa, czy argenci w ogóle potrafili czarować.