— Benedicamus Domino[17].
— Deo? Gratias?[18] — zapytał Franciszek.
— Wejdźże, wejdźże, mój chłopcze! — zawołał uprzejmy głos i nowicjusz przez kilka sekund trwał pogrążony w zdumieniu, zanim rozpoznał wszechwładnego opata.
— Przekręć małą klamkę, mój synu — doradził ten sam przyjazny głos, kiedy brat Franciszek stał przez chwilę skamieniały z ręką gotową do dalszego stukania.
— Taaak… — Franciszek ledwie dotknął klamki, ale przeklęte drzwi i tak się otworzyły. Miał nadzieję, że będą mocno zamknięte.
— Czyś posłał po mnie, panie? — zakwilił nowicjusz. Opat Arkos wydął wargi i skinął majestatycznie.
— Mmmm, tak, pan twój i opat posłał po ciebie. Wejdźże więc i zamknij za sobą drzwi.
Brat Franciszek zamknął drzwi i stał drżący pośrodku izby. Opat bawił się wąsatymi przedmiotami ze starej skrzynki.
— A może uważasz, że bardziej stosowne byłoby — rzekł opat Arkos — żebyś ty przywołał wielebnego ojca opata? Cieszysz się wszak wielkimi względami Opatrzności i stałeś się nader sławny, co?
— Hę, hę? — roześmiał się pytająco brat Franciszek. — Ach nie, panie mój i opacie.
— Nie zaprzeczasz, żeś zyskał w ciągu nocy sławę? Że Opatrzność wybrała cię, byś znalazł to… — Szerokim gestem wskazał na szczątki rozsypane na stole. — Tę skrzynkę pełną gratów, jak bez wątpienia słusznie nazwał ją poprzedni właściciel?
Nowicjusz jąkał się beznadziejnie, ale jakoś zdołał zebrać się w sobie i przywołać na wargi uśmiech.
— Masz siedemnaście lat i jesteś nieokrzesanym głupcem, czyż nie?
— To bez wątpienia prawda, panie.
— Czym uzasadnisz swą wiarę, że zostałeś powołany do życia zakonnego?
— Niczym, magister meus.
— Ach tak? A zatem czujesz, że nie masz powołania?
— Och nie, mam — zachłysnął się nowicjusz.
— Ale nie potrafisz tego w żaden sposób uzasadnić?
— Nie.
— Ty mały bałwanie, pytam o twoje powody. Jeśli nie przedstawisz żadnego, uznam, żeś gotów zaprzeczyć, iż byś spotkał kogokolwiek na pustyni tamtego dnia, kiedyś bez niczyjej pomocy natknął się na te… na te graty w skrzynce, to zaś, co powiadają inni, jest tylko bredzeniem w gorączce!
— Och nie, dom Arkosie.
— Co nie?
— Nie mogę zaprzeczyć temu, co widziałem na własne oczy, wielebny ojcze.
— Tak zatem spotkałeś anioła… a może świętego… ? a może kogoś, kto jeszcze nie jest świętym…? on zaś pokazał ci, gdzie masz zajrzeć?
— Nie mówiłem, że był…
— I to pozwala ci wierzyć, że masz naprawdę powołanie, czy tak? Że ten, ten… powiedzmy, ta istota… powiedziała ci, że usłyszysz głos, oznaczyła kamień swoimi inicjałami i oznajmiła, że tego właśnie szukasz, a kiedy zajrzałeś pod spód… te graty tam były. Co?
— Tak, dom Arkosie.
— Co myślisz o swojej ohydnej próżności?
— Ohydna próżność jest zawsze niewybaczalna, panie mój i nauczycielu.
— Wyobrażać sobie, że jest się dość ważnym, by popełnić coś niewybaczalnego, to jeszcze większa próżność — warknął władca opactwa.
— Panie mój, jestem naprawdę robakiem.
— Doskonale, musisz jedynie zaprzeczyć temu fragmentowi o pielgrzymie. Wiesz przecież, że nikt poza tobą nie widział takiej osoby. Jeśli dobrze rozumiem, miał podążać w stronę opactwa? A nawet powiedział, że być może się tu zatrzyma? Wypytywał o opactwo? Czy tak? A gdzie by zniknął, gdyby istniał naprawdę? Nikt taki się tutaj nie zjawił. Brat, który pełnił wówczas obowiązki na wieży strażniczej, nikogo nie widział. I co? Czy raczysz teraz przyznać, że był wytworem twojej fantazji?
— Gdyby nie było naprawdę dwóch znaków na tej skale, gdzie on… wtedy mógłbym pewnie…
Opat przymknął oczy i wydał pełne znużenia westchnienie.
— Znaki tam są, choć ledwie widoczne — przyznał. — Mogłeś je sam narysować.
— Nie, panie mój.
— Czy przyznasz, że to stare stworzenie wzięło się z twojej wyobraźni?
— Nie, panie mój.
— Doskonale, czy wiesz zatem, co się teraz stanie?
— Tak, wielebny ojcze.
— A zatem przygotuj się.
Nowicjusz, drżąc, zebrał cały habit wokół talii i pochylił się nad stołem. Opat wydobył z szuflady grubą linijkę z drzewa orzechowego, spróbował ją na swojej dłoni, a następnie grzmotnął Franciszka w pośladki.
— Deo gratias! — odpowiedział posłusznie nowicjusz i zachłysnął się powietrzem.
— Czy zmienisz swoją postawę, chłopcze?
— Wielebny ojcze, nie mogę zaprzeć się…
Pac!
— Deo gratias!
Pac!
— Deo gratias!
Dziesięciokrotnie powtórzyła się prosta, ale jakże bolesna litania, i dziesięciokrotnie brat Franciszek z jękiem dziękował niebiosom za dotkliwe pouczenie o cnocie pokory — zgodnie z tym, czego po nim oczekiwano. Po dziesiątym uderzeniu opat przerwał. Brat Franciszek stał na czubkach palców i lekko się chwiał. Łzy ciekły mu spod zaciśniętych powiek.
— Mój drogi bracie Franciszku — rzekł opat Arkos — czy jesteś całkiem pewny, żeś widział starca?
— Całkiem — zapiszczał Franciszek, gotując się do dalszego ciągu chłosty.
Opat Arkos przyjrzał się z zaciekawieniem młodzieńcowi, a następnie obszedł stół i usiadł, mrucząc coś pod nosem. Przez chwilę wpatrywał się w kawałek pergaminu z literami.
— Kim mógł on być twoim zdaniem? — zapytał z roztargnieniem.
Brat Franciszek otworzył oczy, wskutek czego przez moment spływały z nich łzy.
— No cóż, przekonałeś mnie, chłopcze, ale tym gorzej dla ciebie.
Franciszek nic nie powiedział, ale modlił się w duszy, żeby nie za często pojawiała się konieczność przekonywania zwierzchnika, że nie kłamie. W odpowiedzi na zniecierpliwiony gest opata opuścił suknię.
— Możesz usiąść — przyzwolił opat, który przemawiał teraz tonem niedbałym, a nawet jowialnym.
Franciszek podszedł do wskazanego krzesła, przykucnął, jakby chciał usiąść, ale skrzywił się i stał dalej.
— Jeśli wielebny ojciec opat pozwoli…
— No dobrze, stój zatem. Zresztą nie zatrzymam cię długo. Masz dokończyć swoje czuwanie. — Przerwał, bo zobaczył, że twarz nowicjusza rozjaśniła się nieco. — O nie! — warknął. — Nie udasz się w to samo miejsce. Zamienicie się pustelniami z bratem Alfredem i nigdy już nie zbliżysz się do tych ruin. Co więcej, nakazuję ci nie rozmawiać o tej sprawie z nikim poza spowiednikiem i mną, aczkolwiek Bóg jeden wie, ile szkody już narobiłeś. Czy wiesz, coś rozpętał?
Brat Franciszek potrząsnął głową.
— Wczoraj była niedziela, wielebny ojcze, więc nie obowiązywało nas milczenie i podczas rekolekcji odpowiadałem po prostu na pytania kolegów. Myślałem…
— Rzecz w tym, że twoi koledzy wymyślili bardzo zgrabne wyjaśnienie tych faktów, mój drogi synu. Czy wiedziałeś, że spotkałeś wtedy błogosławionego Leibowitza we własnej osobie?