Выбрать главу

Brat Franciszek chwiał się na nogach.

— Jego Świątobliwość…

— Tak. Wysyłamy do Watykanu oryginalną odbitkę. Co myślisz o tym, żeby zabrać ze sobą swój iluminowany pergamin jako osobisty dar dla Ojca Świętego?

— Uff — rzekł Franciszek.

Opat przywrócił go do przytomności, pobłogosławił, nazwał poczciwym prostaczuniem i posłał, żeby spakował swój tobołek.

10

Wyprawa do Nowego Rzymu wymagała co najmniej trzech miesięcy, a może więcej, czas zależał bowiem w pewnym stopniu od odległości, jaką Franciszek zdoła pokonać, zanim banda grabieżców niechybnie pozbawi go osiołka. Miał podróżować samotnie i bez ochrony, zabierając ze sobą tylko swój tobołek i żebraczą miseczkę, jeśli nie liczyć relikwii i jej iluminowanej kopii. Modlił się, by ciemni zbójcy uznali jego dzieło za rzecz całkowicie nieprzydatną; wśród bandytów trafiali się czasem złodzieje dobrotliwi, którzy zabierali tylko to, co miało dla nich jakąś wartość, i pozwalali swoim ofiarom zachować życie, całość członków i rzeczy osobiste. Inni okazywali mniej względów.

Franciszek na wszelki wypadek zawiązał sobie na prawym oku czarną przepaskę. Wieśniacy są bardzo przesądni i można ich było czasem wodzić za nos byle aluzją do złego spojrzenia. W ten sposób uzbrojony i wyposażony ruszył na wezwanie Sacerdos Magnus[25], świątobliwego władcy i pana, papieża Leona XXI.

Blisko dwa miesiące po opuszczeniu opactwa mnich napotkał zbójcę na gęsto zalesionym górskim szlaku, daleko od wszelkich ludzkich siedzib, poza Doliną Wybryków Natury, położoną kilka kilometrów na zachód, po drugiej stronie szczytu, gdzie kolonia potworów genetycznych żyła niby trędowaci z dala od świata. Istniało kilka takich kolonii, doglądanych przez szpitalników Świętego Kościoła, ale Dolina Wybryków Natury do nich nie należała. Ci z mutantów, którzy uniknęli śmierci z rąk leśnych plemion, osiedlili się w tym miejscu wiele wieków temu. Ich szeregi powiększały się nieustannie o zniekształcone i pełzające istoty, które szukały ucieczki od świata, przy czym trafiały się wśród nich jednostki wydające na świat potomstwo. Często takie dzieci dziedziczyły potworność swoich rodziców. Często rodziły się martwe albo nigdy nie osiągały wieku dojrzałego. Ale od czasu do czasu potworna cecha okazywała się recesywna i z pozoru normalne dziecko rodziło się ze związku dwojga mutantów. Czasem jednak to normalne z pozoru potomstwo było dotknięte jakąś niewidzialną deformacją serca lub mózgu, która pozbawiała te istoty człowieczeństwa, zostawiając tylko jego pozory. Nawet w obrębie Kościoła niektórzy ośmielali się forsować pogląd, że takie istoty są w gruncie rzeczy pozbawione, od chwili poczęcia, Dei imago[26], że ich dusze są po prostu duszami zwierzęcymi i że można bezkarnie wobec prawa natury zabijać je jak zwierzęta, nie zaś jak ludzi, że Bóg doświadczał zwierzęcym potomstwem nasz rodzaj, karząc nas za grzechy, które prawie zniszczyły ludzkość. Kilku teologów, których nigdy nie zawiodła wiara w piekło, chętnie pozbawiłoby Boga wszelkiej możliwości stosowania kar doczesnych, jeśli jednak człowiek bierze na swe barki brzemię wyrokowania, że jakakolwiek istota zrodzona z niewiasty nie jest na obraz i podobieństwo Boże, przywłaszcza sobie prawa przysługujące tylko niebiosom. Nawet idiota, który robi wrażenie mniej zdolnego niż pies albo świnia, albo koza, powinien, jeśli tylko urodził się z kobiety, być uznanym za nieśmiertelną duszę — grzmiał raz po razie nauczycielski urząd Kościoła. Po wielu tego rodzaju, składanych przez Nowy Rzym, deklaracjach mających zmniejszyć liczbę przypadków dzieciobójstwa, owe nieszczęsne wybryki natury poczęto nazywać „bratankami papieża” albo „dziećmi papieża”.

„Niechaj ten, kto urodzi się żywy z ludzi, znosi swoje życie — powiedział poprzedni Leon — w zgodzie z prawem naturalnym i Boskim prawem miłości. Niechaj będzie przyjmowany radośnie jako dziecko i żywiony bez względu na to, jaki ma kształt ciała i jakie zachowanie, albowiem jest faktem dostępnym dla naturalnego umysłu i nie wymagającym objawienia Bożego, że wśród naturalnych praw człowieka prawo do rodzicielskiego wsparcia w walce o utrzymanie się przy życiu poprzedza wszelkie inne prawa i nie może być odmienione na mocy ustaw przez społeczeństwo albo państwo, z tym jedynie uzupełnieniem, iż książęta mają władzę to prawo narzucić. Nawet bestie na ziemi nie postępują inaczej”.

Zbójca, który napadł na brata Franciszka, nie był w żaden widoczny sposób zniekształcony, ale to, że przybywa z Doliny Wybryków Natury, stało się oczywiste, kiedy dwie zakapturzone postacie wyłoniły się spoza gmatwaniny krzaków na zboczu, które wznosiło się nad szlakiem, i drwiąco wyły w stronę mnicha ze swojej zasadzki, mierząc jednocześnie w niego z napiętych łuków. Z tej odległości nie był pewny swojego pierwszego wrażenia, że jedna z dłoni ujmuje łuk sześcioma palcami albo dodatkowym kciukiem, nie ulegało jednak najmniejszej wątpliwości, iż jedna z postaci miała na sobie suknię z dwoma kapturami, chociaż nie mógł dostrzec twarzy ani nie potrafił stwierdzić”, czy dodatkowy kaptur kryje dodatkową głowę, czy też nie.

Sam zbójca stał na ścieżce tuż przed nim. Był to niski, ale ciężki jak byk mężczyzna z łysą, jakby wypolerowaną głową i szczęką jak granitowy głaz. Stał na rozstawionych szeroko nogach, z potężnymi ramionami założonymi na piersi i patrzył na zbliżającą się małą postać, która siedziała okrakiem na grzbiecie osła. Zbójca, na ile brat Franciszek był w stanie dostrzec, uzbrojony był jedynie we własną krzepę i nóż, którego nie chciało mu się nawet wydobyć zza pasa. Przywołał gestem mnicha. Kiedy Franciszek zatrzymał się w odległości pięćdziesięciu metrów, jedno z dzieci papieża wypuściło strzałę, która zafurkotała i wbiła się w ścieżkę tuż za osłem, wskutek czego zwierzę skoczyło do przodu.

— Złaź — rozkazał zbójca.

Osioł zatrzymał się. Brat Franciszek odrzucił kaptur, by pokazać opaskę na oku, a potem podniósł palec i dotknął jej. Zaczął powoli unosić pasek materiału.

Rozbójnik odrzucił do tyłu głowę i wybuchnął śmiechem, który — pomyślał Franciszek — mógłby dobywać się z gardła szatana; mnich wymamrotał egzorcyzm, ale wyglądało na to, że egzorcyzm nie zrobił żadnej krzywdy zbójcy.

— Tacy, co umieli tylko obracać językiem i ubierali się w czarne worki, nosili to lata temu — oznajmił. — A teraz złaź wreszcie.

Brat Franciszek wzruszył ramionami, uśmiechnął się i bez dalszych protestów zsiadł z osła. Zbójca obejrzał osła, poklepał go po bokach, obejrzał zęby i kopyta.

— Jeść? Jeść? — krzyknęło jedno z odzianych w sukni? stworzeń na zboczu.

— Nie tym razem — warknął zbójca. — Zbyt kościsty.

Brat Franciszek nie był do końca przekonany, czy rozmawiają o ośle.

— Witaj, panie — rzekł życzliwym głosem. — Możesz zabrać mojego osła. Myślę, że przechadzka wyjdzie mi na zdrowie.

— Znowu uśmiechnął się i ruszył przed siebie.

Strzała wbiła się w ścieżkę u jego stóp.

— Dosyć tego! — wrzasnął zbójca i zwrócił się do Franciszka: — Teraz rozbieraj się. I zobaczymy, co masz w tym rulonie i w bagażu.

Brat Franciszek dotknął swojej żebraczej miseczki i zrobił gest wyrażający bezradność, co wywołało wybuch pogardliwego śmiechu.

— Widziałem już tę sztuczkę z garnkiem na jałmużnę — oznajmił.

вернуться

25

Wielkiego Kapłana

вернуться

26

obraz(u) Boga