— Sancte pater, ab Sapientia summa petimus ut ille Beatus Leibowitz cujus miracula mirati sunt multi…[29]
Wzywał Leona, żeby oświecił lud przez uroczystą wypowiedź w sprawie pobożnej wiary, że błogosławiony Leibowitz jest naprawdę świętym zasługującym na dulia Kościoła, a również na oddawanie czci przez wiernych.
— Gratissima Nobis causa, fili[30] — zaśpiewał w odpowiedzi głos starca w bieli, wyjaśniający, że pragnieniem jego serca jest ogłosić uroczystą proklamację, iż błogosławiony męczennik przebywa pośród świętych, ale również, iż jedynie kierowany ręką Boga, sub ducatu sancti Spiritus[31], może spełnić żądanie Aguerry. Poprosił wszystkich, żeby modlili się o to przewodnictwo.
Raz jeszcze grzmiący śpiew chóru wypełnił bazylikę litanią do wszystkich świętych: „Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami! Synu, Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami! Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami! Święta Trójco, Jedyny Boże, miserere nobis! Święta Maryjo, módl się za nami! Sancta Dei Genitrix, ora pro nobis! Sancta Virgo virginum, ora pro no-bis!…[32]” Słowa litanii huczały w kościele. Franciszek spojrzał w górę na dopiero co odsłonięty wizerunek błogosławionego Leibowitza. Fresk miał wymiary, jakie przystały bohaterowi. Przedstawiał rozprawę świętego przed tłumem, ale na twarzy nie było tego krzywego uśmiechu jak w dziele Finga. Jest jednak pełen majestatu — pomyślał Franciszek — i pasuje do reszty bazyliki.
— Omnes sancti Martyres, orate pro nobis…[33]
Kiedy litania dobiegła końca, monsinior Malfreddo Aguerra raz jeszcze zwrócił się do papieża z prośbą, by imię Izaaka Edwarda Leibowitza zostało urzędowo wpisane do kalendarza świętych. Raz jeszcze przywołany został Duch-przewodnik, kiedy papież zaśpiewał: Veni, Creator Spiritus[34].
I po raz trzeci Malfreddo Aguerra poprosił o proklamację.
— Surgat ergo Petrus ipse. …[35]
Wreszcie stało się. Leon XXI odśpiewał postanowienie Kościoła podjęte pod przewodnictwem Ducha Świętego, ogłaszając jako fakt istniejący, że starożytny i raczej mało znany technik o nazwisku Leibowitz jest naprawdę świętym w niebiosach i o jego potężne orędownictwo można i należy z szacunkiem się modlić. Wyznaczono dzień, kiedy odprawiać się będzie mszę ku jego czci.
— Święty Leibowitzu, wstaw się za nami — szepnął brat Franciszek razem z wszystkimi.
Odmówiono krótką modlitwę, a potem chór zaśpiewał Te Deum. Po mszy ku czci świętego uroczystość dobiegła końca.
W eskorcie dwóch ubranych w szkarłatną liberię sedarii[36] i zewnętrznego pałacu mała grupka pielgrzymów szła nie kończącym się ciągiem korytarzy i przedsionków, przystając co jakiś czas przed zdobnym stołem jakiegoś kolejnego oficjała, który sprawdzał zaproszenia i składał gęsim piórem podpis na licet adire[37] dla sedariusa, by ten przedstawił go następnemu oficjałowi, noszącemu tytuł coraz dłuższy i trudniejszy do wymówienia, w miarę jak grupa posuwała się do przodu. Brat Franciszek dygotał. Wśród pielgrzymów byli dwaj biskupi, ludzie ubrani w gronostaje i złoto, wódz plemion leśnych, nawrócony, ale nadal noszący suknię z futra pantery i nakrycie głowy z jej łba jako szczepowy totem, ubrany w skóry prostaczek z zakapturzonym sokołem wędrownym na przegubie dłoni — najwidoczniej w darze dla Ojca Świętego — i kilka kobiet, które wyglądały jak żony albo konkubiny — o ile Franciszek był to w stanie ocenić na podstawie ich zachowania-nawróconego wodza plemienia pantery; a może były tylko ekskonkubinami odsuniętymi przez prawo kanoniczne, ale nie przez szczepowe zwyczaje.
Wspiąwszy się na scala caelestis[38], pielgrzymi zostali powitani przez ubranego na ciemno cameralis gestor[39] i skierowani do małego przedsionka sali konsystorskiej.
— Ojciec Święty przyjmie ich tutaj — wysokiej rangi szambelan zawiadomił łagodnym głosem sedariusa, który przyniósł zaproszenia. Obrzucił dosyć dezaprobującym spojrzeniem pielgrzymów — pomyślał Franciszek. Szepnął coś krótko do ucha sedariusa. Sedarius poczerwieniał i szepnął coś wodzowi plemienia. Wódz plemienia spojrzał groźnie, ukazując w warknięciu kły, i zdjął swoje przykrycie głowy, tak że łeb pantery kołysał mu się u ramienia. Nastąpiła krótka narada w sprawie miejsc, jakie każdy powinien zająć, kiedy jego najwyższa obłudność, czyli szambelan, tonem tak łagodnym, że aż wydawał się napominający, rozstawiał gości niby pionki szachowe po sali zgodnie z jakimś tajemnym protokółem, który chyba jedynie sedarii rozumieli.
Wkrótce przybył papież. Niski mężczyzna w białej sutannie wkroczył nagle do sali audiencyjnej w otoczeniu swojej świty. Bratu Franciszkowi ni z tego, ni z owego zakręciło się w głowie. Przypomniał sobie, że dom Arkos groził mu obłupaniem żywcem ze skóry, jeśli waży się zemdleć podczas audiencji, więc skupił się na tym, by przemóc zawrót głowy.
Rządek pielgrzymów przyklęknął. Starzec w bieli łagodnie nakazał im wstać. Brat Franciszek zdobył się w końcu na odwagę, żeby spojrzeć mu w oczy. W bazylice papież był tylko promieniującą plamką w morzu barw. Tutaj, w sali audiencyjnej, z bliska, brat Franciszek stopniowo dostrzegł, że papież nie jest wcale, jak opowiadali sobie nomadowie, wysoki na trzy metry. Ku zaskoczeniu mnicha, Ojciec Książąt i Królów, Budowniczy Mostu Świata i Zastępca Chrystusa na Ziemi wyglądał o wiele mniej groźnie niż dom Arkos, Abbas.
Papież szedł powoli wzdłuż szeregu pielgrzymów, pozdrawiając każdego, wziął w ramiona jednego z biskupów, rozmawiał z każdym w jego dialekcie albo przez tłumacza, śmiał się z wyrazu twarzy prałata, któremu przekazał ptaka od sokolnika, i zwracając się do wodza klanu ludzi leśnych, pozdrowił go osobliwym gestem i przemówił doń chropowatym akcentem leśnego dialektu, co sprawiło, że odziany w skórę pantery wódz rozjaśnił nagle twarz uśmiechem zadowolenia. Papież zwrócił uwagę na dyndający łeb pantery i przystanął, by włożyć go wodzowi na głowę. Tamten zaś wypiął dumnie pierś i rozejrzał się po sali, najwidoczniej szukając spojrzenia jego najwyższej obłudności szambelana, ale wydawało się, że dostojnicy wtopili się w boazerię.
Papież znalazł się w pobliżu brata Franciszka.
Ecce Petrus Pontifex… Oto Piotr, najwyższy kapłan. Leon XXI we własnej osobie: „Którego sam Bóg wyznaczył na księcia nad wszystkimi krajami i królestwami, by wyrywał z korzeniami, obalał, pustoszył, niszczył, zasadzał i budował, i w ten sposób chronił wierny lud…” A jednak na twarzy Leona mnich ujrzał życzliwość i łagodność, która wskazywała, że zasłużył na swój tytuł, wznioślejszy niż wszelkie inne udzielane książętom i królom, tytuł „sługi sług Bożych”.
Franciszek uklęknął szybko, żeby pocałować pierścień Rybaka. Kiedy się podniósł, trzymał relikwię świętego za plecami, jakby wstydził sieją pokazać. Bursztynowe oczy papieża napomniały go łagodnie. Leon przemówił miękkim tonem obowiązującym w kurii, z afektacją, która jakby ciążyła mu, ale którą praktykował z przyzwyczajenia, przemawiając do gości mniej dzikich niż wódz w skórze pantery.
29
Ojcze Święty, prosimy Najwyższą mądrość, aby ów Błogosławiony Leibowitz, którego cuda podziwiało wielu…